Przed nami esportowe święto, pierwszy w tym roku Major CS:GO, który tym razem zorganizowany zostanie w Atlancie i Bostonie. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że z imprezy na imprezę ekscytacja, która powstaje wokół tych zawodów jest coraz mniejsza, a tym razem w wielu zakątkach internetu, które z reguły pękały od prognoz, opinii i dyskusji, nie ma jej wcale. Co jest tego powodem? Przyczyn jest kilka, głównie z uwagi na ogromne zaniechania, jakich na przestrzeni dłuższego czasu dopuściło się Valve. Ponadto nowa, nieco odmieniona formuła, wydaje się nie być tym, czego oczekiwała społeczność. W poniższym tekście postanowiliśmy wyszczególnić trzy grzechy główne, które trawią Majora i które w znacznym stopniu mają negatywny wpływ na jego popularność.

Zasady dotyczące składów

To nie pierwszy raz, gdy z powodu absurdalnych przepisów dotyczących zgłaszania składów czołowe formacje świata zmuszone są korzystać z usług swoich trenerów. A trener jak to trener – zbyt wiele na wysokim poziomie nie gra, toteż mimo ogromnej wiedzy taktycznej i tak osłabia zespół. I nie jest to jego wina, bo tę w całości ponosi Valve, które dawno temu ustaliło, że jeśli zawodnik A rozpocznie proces eliminacyjny w drużynie B to nawet jeśli ostatecznie nie uda mu się z nią na Majora awansować to i tak ma zamkniętą drogę do ewentualnej gry w barwach ekipy C. Efekty tego oglądaliśmy np. podczas MLG Major Columbus 2016, gdy Björn "THREAT" Pers zmuszony był wystąpić wraz ze swoimi podopiecznymi z Ninjas in Pyjamas. Powód? Wiza wjazdowa, której nie otrzymał Jacob "pyth" Mourujärvi. Zresztą, Szwedzi i tak byli w lepszej sytuacji niż TyLoo, które w tym roku musiało w ogóle zrezygnować z udziału w turnieju. Gdyby jednak Chińczycy zdecydowali się do Stanów przyjechać musieli być zagrać wraz z Luisem "peacemakerem" Tadeu, który szkoleniowcem azjatyckiej formacji przestał być już kilka miesięcy temu. No ale prowadził ją na Minorze, także zdaniem Valve wszystko jest w porządku.

fot. ESL/Helena Kristiansson

To nie jedyny przykład tego, jak obecne regulacje mają destrukcyjny wpływ na poziom rywalizacji. Weźmy najbardziej klarowny przykład, czyli SK Gaming. Brazylijska drużyna zanotowała piorunującą końcówkę roku i obecnie, zupełnie zresztą zasłużenie, dzierży tytuł najlepszej ekipy na świecie. Wyników, takich jak triumf na BLAST Pro Series czy też lanowych finałach 6. sezonu ESL Pro League, nie byłoby jednak, gdyby nie świetna postawa Ricardo "boltza" Prassa. 20-latek idealnie wkomponował się w nowy zespół i miał ogromny wpływ na sukcesy odniesione w Kopenhadze i Odense. Nic to jednak nie znaczy – w Bostonie go nie zobaczymy, gdyż wcześniej zdążył wraz z Immortals pojawić się na północnoamerykańskim Minorze. A kto zagra zamiast niego? João "felps" Vasconcellos, który od końca października pozostaje poza grą, także... emocje gwarantowane.

W podobnej sytuacji znalazł się Team Liquid, niepewny był los AVANGAR, a i Astralis nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa. Wszak nadal nieznane są losy zmagającego się z problemami zdrowotnymi Nicolaia "dev1ce'a" Reedtza. Jeśli choroba ostatecznie pokona Duńczyka, i jego zastąpić będzie musiał szkoleniowiec. Oznacza to, że na ELEAGUE Major w najlepszym razie moglibyśmy zobaczyć aż czterech trenerów, którzy na serwerach musieliby udawać zawodowych graczy. Trochę kłóci się to z teoretycznymi założeniami imprezy rangi Major, która z definicji powinna gromadzić najlepszych zawodników z całego globu i dążyć do zaprezentowania widzom CS-a na najwyższym światowym poziomie.

System legend

Dotychczas było tak, że tuż po zakończeniu jednego Majora znaliśmy połowę uczestników kolejnego. Wszystko przez system legend, zgodnie z którym ekipy z play-offów miały z góry zapewniony udział na kolejnym sygnowanym przez Valve turnieju. Z czasem, gdy odstępy między kolejnymi zawodami stawały się coraz dłuższe się, sens takiego rozwiązania malał. Bo nagle okazywało się, że drużyna, która na danej imprezie odpaliła, pokonała wielu faworytów i ogólnie zachwyciła ekspertów, po zakończeniu zmagań kompletnie podupadła na formie. I czy w takiej sytuacji, gdy mija bezowocne pół roku, w trakcie którego zespół ten prezentował się fatalnie, zapraszanie go na Majora ma jeszcze sens? Ktoś powie, że ma, bo przecież uczciwe wywalczył on sobie udział. Fakt, ale dokonał tego sześć miesięcy wcześniej, a wszyscy wiemy, że akurat w esporcie to naprawdę szmat czasu i wiele się może w tym okresie zmienić. Zresztą, niech za najlepszy przykład posłuży analiza legend z PGL Major Kraków 2017, które odgórnie otrzymały bilet do Bostonu. Przyjrzyjmy się, które miejsce w rankingu HLTV zajmowały one tuż po zakończeniu turnieju, a także w momencie pisania tego tekstu:

Drużyna Miejsce po PGL Major Miejsce w momencie pisania tekstu Różnica
Gambit Esports 4. 12. -8
100 Thieves* 6. 28. -22
Astralis 2. 3. -1
Virtus.pro 9. 10. -1
BIG 14. 22. -8
Fnatic 11. 6. +5
North 8. 9. -1
SK Gaming 1. 1.
* 100 Thievs to skład złożony z byłych graczy Immortals. Tak duży spadek wynika z faktu, iż przez perturbacje związane ze zmianą organizacji zawodnicy przez wiele miesięcy nie rozgrywali oficjalnych spotkań

Tylko jedna z nich, tj. Fnatic, zdołała poprawić swoją pozycję. Należy jednak pamiętać, że w zespole tym doszło do sporych zmian, w wyniku których odeszło dwóch graczy. Czy zatem na pewno możemy mówić o tym samym Fnatic, które dotarło do ćwierćfinału Majora PGL? Zresztą, jeszcze ciekawiej wygląda to w przypadku niespodziewanych triumfatorów krakowskiej imprezy, Gambit Esports. Wschodnioeuropejska formacja krótko po zakończeniu zmagań straciła dwie najważniejsze dla siebie postacie – Danylo "Zeusa" Teslenkę i Mykhailo "kane'a" Blagina, czyli odpowiednio prowadzącego oraz trenera. W tej sytuacji jasnym jest, że gra tej drużyny uległa kompletnej przebudowie, dlaczego zatem może ona nadal czerpać profity w postaci bezpośredniego awansu na zawody? A już najbardziej skrajnym przypadkiem jest BIG. Niemiecka ekipa zaskoczyła wszystkich (złośliwi powiedzą, że w dużej mierze przy pomocy błędów gry) i zapewniła sobie miejsce w fazie play-off. Od tego czasu jednak próżno szukać jej nazwy w tytułach najbardziej poczytnych serwisów. Wyjątkiem potwierdzającym regułę był finał DreamHack ASTRO Open Denver 2017, ale poza nim piątka znad Renu nie osiągnęła absolutnie nic. A mimo to i tak na Majorze wystąpi.

Warto zdać sobie sprawę, że drużyna esportowa to nie klub piłkarski – tutaj wymiana choćby dwóch graczy to już ogromna roszada, która może całkowicie odmienić grę danego zespołu. Na dobrą sprawę po czymś takim może on zupełnie siebie nie przypominać. Czy wobec tego zapełnianie slotów na pół roku przed planowaną imprezą, gdy nie mamy pewności co się przez ten czas wydarzy, ma w ogóle jakikolwiek sens?

Liczba drużyn rośnie, pula stoi w miejscu

Jeśli problemem jest dla Ciebie fakt, że niemal od razu znasz 1/2 uczestników przyszłego Majora, Valve postanowiło wyjść Ci na przeciw, dzięki czemu... niemal od razu poznałeś 2/3 uczestników kolejnych zawodów tej rangi. Tak, Gabe Newell i spółka wpadli na szatański pomysł, by prowadzone dotychczas oddzielnie zamknięte eliminacje włączyć do programu samego ELEAGUE Major, zwiększając tym samym liczbę drużyn do 24. Idea może i byłaby ciekawa, gdyby nie kilka spraw.

Przede wszystkim, takie działanie miało swoje następstwa w postaci pojawienia się na tej teoretycznie najbardziej prestiżowej imprezie wielu ekip, które z reguły oglądamy raczej na lanach przeznaczonych dla drugiego tieru. Nikt przy zdrowych zmysłach nie włączyłby przecież Flash Gaming czy AVANGAR do grona najlepszych drużyn świata. A tymczasem to właśnie je, przynajmniej w początkowej fazie, zobaczymy na tym samym turnieju, na którym grać będzie FaZe Clan czy SK Gaming. W tych okolicznościach prestiż zawodów znacznie zmalał, a one same straciły na elitarności. No bo co to za "mistrzostwa" na które dostać się może pierwszy lepszy zespół z Azji czy też rejonu CIS? A tymczasem w domach pozostali gracze m.in. Ninjas in Pyjamas czy też OpTic Gaming, którzy i owszem, mieli swoją szansę na awans, którą zmarnowali. Niemniej proces eliminacyjny w Europie jest zdecydowanie bardziej wymagający niż np. na Dalekim Wschodzie i wydaje się, że dwie wyżej wspomniane formacje przyciągnęłyby większą liczbę widzów i zapewniły wyższy poziom rywalizacji niż np. Quantum Bellator Fire.

fot. PGL

Ale czy chociaż powiększenie grona uczestników wiązało się ze zwiększeniem puli nagród? A gdzie tam, ta nie drgnęła od blisko dwóch lat i nie da się ukryć, że przy tym, co serwują najbardziej prestiżowe zawody w Dotę czy też League of Legends, wygląda ona po prostu mizernie. Milion dolarów to prawie dwa razy mniej niż zgarnęli triumfatorzy ostatnich Worldsów oraz niespełna jedenaście razy mniej niż otrzymali zwycięzcy The International 2017. A przecież przez długi czas popularność CS:GO nie odstawała aż tak w porównaniu do dwóch wyżej wspomnianych tytułów. Owszem, była ona mniejsza, ale i tak duża. Ponadto trudno nie odnieść wrażenia, że Valve po prostu przespało boom, jaki wytworzył się wokół Counter-Strike'a w okolicach 2015 roku. Skupiony na Docie amerykański producent traktował i nadal traktuje swój hitowy FPS po macoszemu, co ma wyraźny wpływ na jego spadającą popularność. Oczywiście nie ma co wieszczyć nagłej śmierci CS-a, na tę póki co się nie zanosi. Nie zmienia to jednak faktu, że bardziej dopieszczona społeczność na pewno byłaby skłonna, wzorem swojej odpowiedniczki z Doty, nawet dokładać się do puli pieniężnej, by ewentualny triumf na Majorze wiązał się z naprawdę ogromnymi pieniędzmi. Bo nie ma się co oszukiwać – te były i będą jednym z głównych motorów napędowych rywalizacji. A dziś zespoły tyle samo czy nawet więcej niż na zawodach Valve mogą wygrać podczas finałów WESG czy też ELEAGUE Premier. A to chyba nie powinno tak wyglądać.

ELEAGUE Major Boston 2018 rozpocznie się od fazy nowych pretendentów, która potrwa od 12 do 15 stycznia. Następnie osiem najlepszych drużyn awansuje do fazy nowych legend, gdzie toczyć będzie walkę z czołową ósemką poprzedniego Majora. Łączna pula nagród imprezy to milion dolarów, z czego zwycięzca wielkiego finału zgarnie połowę tej sumy. Po więcej informacji na temat zawodów zapraszamy do naszej relacji tekstowej.

Śledź autora tekstu na Twitterze – MaPetCed