Zestawienie słów “esport” i “igrzyska olimpijskie” zawsze budzi żywe emocje: pozytywne czy też negatywne. Bez względu na to, jakie mamy opinie na ten temat, jedno stało się jasne. Nigdy wcześniej oba te hasła nie znalazły się tak blisko siebie, jak dziś. 5 lutego startuje bowiem specjalna, można by rzecz eksperymentalna impreza IEM PyeongChang, czyli jedyny w swoim rodzaju turniej StarCraft 2. Skąd wynika unikalność tego przedsięwzięcia i co to oznacza dla całej branży?

A po co to komu?

Jak zwykle przy tego typu tematach musi pojawić się to pytanie. Czy esportowi potrzebne są Igrzyska Olimpijskie? A może jest odwrotnie i to Międzynarodowy Komitet Olimpijski powinien starać się o względy gamingu? Na oba te pytania można odpowiedzieć zarówno “tak”, jak i “nie”. Z jednej strony esport zyska na prestiżu i trafi do nowych odbiorców, a z pewnością także poprawi świadomość społeczną o tym, czym właściwie jest profesjonalne granie w gry video. Z drugiej strony ciężko się spodziewać, że fani skoków narciarskich, biathlonu czy hokeja (zwłaszcza ci starsi, których wiedza na ten temat ogranicza się do Mario, Pegasusa czy strzelanin rzekomo sprowokowanych brutalnymi grami) w ogóle się zainteresują esportem, więc pokazanie im go mija się celem. MKOl natomiast rozszerzyłby w ten sposób swoje portfolio, otworzyłby się na nowy rynek i nowych odbiorców, a nawet sponsorów, i poza tym poszedłby z duchem czasu. Ale przecież jak to, granie w głupie gierki to nie sport, wynocha z czymś takim z moich wspaniałych Igrzysk! Wielu laików ma wciąż bardzo agresywne podejście do tematu esportu, a rozzłoszczenie ich mogłoby okazać się PR-owym strzałem w kolano, co pokazała już historia niektórych turniejów transmitowanych na mainstreamowych kanałach telewizyjnych.

Pamiętajmy jednak, że nie możemy mówić jeszcze o esporcie na Igrzyskach, bo nadchodzący IEM PyoengChang to coś zupełnie innego. To jest “tylko” (i aż) impreza towarzysząca, demonstrująca dyscyplinę, która w przyszłości dopiero mogłaby ubiegać się o oficjalne uznanie na liście dyscyplin. Tak było choćby z curlingiem, badmintonem czy nawet… tańcem na rurze. Jest to więc krok w wiadomym kierunku, ale jeszcze nie jest to nic zobowiązującego.

Zarówno organizatorzy Intel Extreme Masters, jak i MKOl, mogą wiele na tym projekcie zyskać. Dla obu stron jest to szansa na sprawdzenie nowego terytorium i wyciągnięcie odpowiednich wniosków. Jeśli się uda, to otwarta zostanie kolejna furtka, a kto wie, być może kiedyś gry ostatecznie trafią na Igrzyska. Nikt na tym teście, bo tak należy traktować IEM PyeongChang, niczego nie straci, a potencjalny zysk wydaje się bardzo wysoki.

Dlaczego akurat StarCraft?

Wiele osób zadaje sobie to pytanie. Nie oszukujmy się, StarCraft nie jest już na samym szczycie, a na przestrzeni lat musiał ustąpić League of Legends, Dota 2 czy Counter-Strike: Global Offensive. Chyba logicznym rozwiązaniem byłoby zaprezentowanie wspólnie z Międzynarodowym Komitetem Olimpijskim dyscypliny mającej wielokrotnie wyższą oglądalność… Kwestia ta jest jednak dużo bardziej złożona, niż niektórym mogłoby się wydawać, a popularność gry nie jest jedynym czynnikiem, jaki należy brać pod uwagę.

Na wybór StarCrafta jako “pierwszej gry na Olimpiadzie” (używając clickbaitowego, przekłamanego uproszczenia) składa się wiele elementów. Po pierwsze, SC to gra bardzo neutralna pod względem treści. Niech nikt nie ma złudzeń: CS:GO, w którym strzelają do siebie terroryści i antyterroryści, z “realistyczną” bronią, podkładaniem bomby i krwią bryzgającą z głów to nie jest coś, co pasuje do Igrzysk Olimpijskich. Te wciąż w dużej mierze polegają na tradycyjnych, mainstreamowych sponsorach, którzy jak ognia unikają takiej kontrowersyjnej tematyki. Możemy oczywiście powiedzieć, że te obawy są bezzasadne, a strach przed “brutalnymi” grami to podejście iście średniowieczne, ale czy tego chcemy, czy nie, taka jest rzeczywistość. Mamy jednak gry takie jak Dota 2 czy League of Legends, które przecież nie są wcale bardziej kontrowersyjne od SC2, więc dlaczego nie one? Tutaj pojawia się drugi problem: logistyka i koszty. Standardowy turniej w dyscyplinie drużynowej zawsze wiąże się z większymi wydatkami. Trzeba opłacić więcej pracowników, wysupłać więcej pieniędzy na pule nagród (bo te dzielone są między pięciu członków zespołu, a nikt nie chciałby otrzymać symbolicznego czeku za zwycięstwo w takiej imprezie), przeznaczyć większy budżet na transport i zakwaterowanie zawodników – gdy tak wszystko zsumujemy, okaże się, że projekt albo przekroczy ustalony budżet, albo będzie bardzo skromny. Obie opcje odpadają.

Turnieje w StarCraft 2 są po prostu tanie i łatwe w organizacji, jak zresztą wszystkie dyscypliny indywidualne. Tutaj nie trzeba wydawać grubych milionów na wielotysięczną arenę, imponującą scenę czy potężną kampanię reklamową, by stworzyć coś na wysokim poziomie. I w żadnym wypadku nie jest to przytyk w stronę StarCrafta, który być może lata świetności ma już za sobą, ale jest to raczej chłodna kalkulacja. Pamiętajmy, że MKOl stawia pierwsze kroczki w tym świecie, więc nie powinniśmy oczekiwać, by już pierwsza wspierana impreza charakteryzowała się skalą równą Worldsom w LoL, The International w Dota 2 czy nawet Majorom w CS:GO. Nie od razu Kraków zbudowano, więc nie ma w tym niczego złego, by swoją pierwszą, podkreślmy znowu, testową przygodę zacząć od niższego pułapu.

Poza tym sama charakterystyka StarCrafta lepiej wpisuje się w całą otoczkę Igrzysk. Mamy tu bowiem do czynienia z grą strategiczną, w której liczy się nie tylko szybkie myślenie i umiejętność odpowiedniego dobrania taktyk, ale także małpia zręczność i precyzja ruchów. Już z samej definicji więc SC2 brzmi bardziej kusząco dla laików, niż choćby strzelanka czy bardzo trudna w odbiorze gra z gatunku MOBA.

Przełomowe wydarzenie

Dla fanów SC2 IEM PyeongChang będzie prawdziwą gratką. Co prawda ze względu na specyficzną strukturę turnieju nie zobaczymy tam tak imponującej listy zawodników, jak choćby na IEM Katowice, a same rozgrywki będą ograniczone wyłącznie do drabinki pojedynczej eliminacji, ale to i tak pierwsze tego typu wydarzenie w historii. I to właśnie w starym, dobrym StarCrafcie, czyli de facto pierwszym wielkim esporcie. Poza tym polscy fani będą mogli kibicować Mikołajowi “Elazerowi” Ogonowskiemu, który do Korei poleci w roli jednego z głównych faworytów.

IEM PyeongChang to jednak impreza ważna dla całej społeczności esportowej, nawet dla tych, którzy w ogóle nie interesują się StarCraftem. Jej sukces może mieć bardzo pozytywny wpływ na przyszłość branży, która otrzyma nową kartę przetargową w rozmowach z potencjalnymi sponsorami, a więc zagwarantuje sobie jeszcze szybszy rozwój. Oczywiście esport i tak potrafi wypełnić całe stadiony, przyciągnąć przed ekrany miliony widzów i generować ogromne zyski, a to i tak więcej, niż może osiągnąć wiele klasycznych dyscyplin sportowych, ale współpraca z MKOl na pewno nie zaszkodzi.