Występ po porażce w finale Majora

Polacy przyjeżdżali do świątyni światowego hazardu z poczuciem niedosytu, jaki pozostał im po pechowo przegranym finale ELEAGUE Major Atlanta 2017. Cel był jeden – poprawić tamten wynik i sięgnąć tym razem po wygraną. Jednocześnie graczom znad Wisły zależało na rewanżu na Astralis, które pokonało ich w decydującym meczu Majora, a które potem skierowało w stronę Virtusów kilka niewybrednych komentarzy. – To była trudna do przełknięcia porażka. Kjaerbye stwierdził, że jego drużyna zagrała poniżej swoich możliwości. Z tego miejsca obiecuję ci – na kolejnych zawodach was zmiażdżymy. Proszę, zagrajcie wtedy na odpowiednim poziomie – mówił jeszcze przed startem zawodów Wiktor "TaZ" Wojtas. I, jak się później okazało, słowa dotrzymał.

A jeszcze w fazie grupowej nic nie zapowiadało, że to właśnie polska piątka sięgnie po końcowy triumf. Na inaugurację VP niemiłosiernie męczyło się z Misfits Gaming, by potem ponieść porażkę w starciu z Gambit Esports. Awans do play-offów podopieczni Jakuba "kubena" Gurczyńskiego zapewnili sobie dopiero w ostatnim spotkaniu, pokonując 2:0 dogorywający powoli skład Fnatic. Potem przyszła ćwierćfinałowa wygrana nad mousesports, a następnie to, na co wszyscy czekali – możliwość odegrania się na Astralis. Oczywiście Polacy skrzętnie z niej skorzystali, a po wszystkim TaZ stwierdził tylko: – Cóż mogę dodać, mówiłem wam, że do tego dojdzie.

Virtus.pro triumfuje po trzymapowym thrillerze

Ostatnim rywalem nadwiślańskiego składu miało być mocarne SK Gaming, które nie najlepiej weszło w 2017 rok, ale mimo to nadal było groźne. Brazylijczycy udowodnili to zresztą później w wielkim finale, tocząc z VP naprawdę wyrównany i trzymający w napięciu bój. Zresztą, pierwsza mapa tego pojedynku, Cobblestone, padła łupem właśnie latynoskiej ekipy. Na szczęście potem punktowali już tylko Virtusi. Najpierw na Trainie, a potem na Mirage'u. Na tej drugiej mapie początkowo nie wiodło im się najlepiej – po teoretycznie łatwiejszej stronie ugrali zaledwie siedem rund. Z tego powodu bliżej sukcesu było właśnie SK, które w pewnym momencie pochwalić się mogło już wynikiem 12:8, ale piorunująca końcówka w wykonaniu Virtus.pro sprawiła, że nad ranem polskiego czasu to właśnie TaZ, NEO, pashaBiceps, Snax i byali mogli świętować swoje ostatnie, jak się później okazało, tak wielkie zwycięstwo.

Dzięki temu zwycięstwo Virtusi sięgnęli po główną nagrodę w wysokości 200 tysięcy dolarów. Niestety krótko po zakończeniu amerykańskiej imprezy rozpoczął się upadek polskiej formacji, która w kolejnych miesiącach nic znaczącego już nie wygrała, a nierzadko nie potrafiła nawet wyjść z grupy. W tamtym momencie, gdy cała Polska świętowała ten ogromny sukces VP, mało kto spodziewał się, jak potoczą się losy nadwiślańskiej formacji i że rok później Wiktor "TaZ" Wojtas, jeden z ojców tej wygranej, zapłaci wysoką cenę za fatalne wyniki i znajdzie się poza podstawowym składem.