Co było przyczyną drastycznego spadku formy jego zespołu? Jak ocenia występ swojej ekipy na turniejach w Chinach? Czy wzięcie udziału w turnieju w trakcie rozgrywek ESL Pro League miało sens? Na te i wiele innych pytań odpowiedział nam Mateusz "TOAO" Zawistowski, prowadzący AGO Esports.


Można już chyba śmiało powiedzieć, że okres spadku formy za wami. Jak myślisz, co było przyczyną tak słabego okresu?

Na pewno mieliśmy problem z tym, że graliśmy dużo oficjalnych meczów. Wpadliśmy w trochę zły rytm. Zaczęliśmy kontrować w grze za dużo rzeczy na raz. Jakby nie patrzeć, meta w CS-ie jest taka, że każda drużyna gra trochę inaczej i żeby wygrywać, trzeba umieć się dopasować do przeciwnika. W momencie, kiedy grasz za dużo oficjalnych spotkań, zdarza się, że zaczynasz kontrować za dużo stylów na raz. Tak się nie da, to nie wyjdzie. Trzeba podjąć trochę więcej ryzyka, zrobić proste, ale skuteczne rzeczy. Często musieliśmy sobie powtarzać takie podstawowe rzeczy.

W którym momencie zauważyliście, że coś nie gra? Że to wszystko zabrnęło za daleko?

Moment, w którym usiedliśmy na dobre półtorej godziny i rozmawialiśmy tylko i wyłącznie o tym, co zrobić, żeby nasza gra się poprawiła, nastąpił po meczu z HellRaisers, w którym przegraliśmy na Inferno. Kompletnie nas skosili, po prostu wynieśli nas z tej mapy z workach. Po tym spotkaniu siedzieliśmy i gadaliśmy, co możemy zrobić lepiej. Następnego dnia nasz trening wyglądał zupełnie inaczej. Skupiliśmy się na prostych rzeczach, ale takich, żeby każdy wiedział, co ma robić. A do tego na takich częściach, które ja, jako prowadzący, mogę zmienić bez rozwalania całej taktyki. Trochę to pozmienialiśmy i zaczyna to wyglądać lepiej.

Nie tak dawno wróciliście z wyprawy do Chin, gdzie pojawiliście się na finałach WESG i SL Invitational w ChongQing. Czuć niedosyt, że nie udało się wygrać albo chociaż wskoczyć na pudło?

Czuć niedosyt. Znaczy... ciężko powiedzieć. Co do StarLaddera, TyLoo naprawdę dobrze zagrało ten mecz. Ciężko było cokolwiek z tym zrobić. To był też okres naszej spadkowej formy. Po prostu mieli farta. Teraz, w Belgradzie, będziemy mieli okazję się im zrewanżować. Mam nadzieję, że to się uda. A wracając do StarLaddera – czuliśmy się słabo z tym, że nie udało nam się wygrać tego turnieju, bo nie było jakichś bardzo dobrych drużyn.

Na finałach WESG przegraliśmy za to z dwoma miksami. To boli najbardziej, bo niby jest to najprostszy mecz, a dla nas jak zwykle wydaje się on najtrudniejszy. Gdyby nie te porażki, wydaje mi się, że moglibyśmy powalczyć nawet z Fnatic w finale. Wiadomo, że ze Space Soldiers umiemy grać, nieraz ich pokonywaliśmy, a to właśnie oni byli rywalami Szwedów w wielkim finale. Gdyby nie wpadka z Wololos i Team Russia, to bylibyśmy w finale i moglibyśmy powalczyć.

O tym, że weźmiecie udział w turnieju w ChongQing dowiedzieliśmy się w trakcie finałów WESG. Terminarz był zatem napięty.

Zastanawialiśmy czy w ogóle wziąć w nim udział, bo w tym samym czasie mieliśmy mecz ze Space Soldiers w ramach ESL Pro League. Ostatecznie zadecydowaliśmy, że skoro jesteśmy już w Chinach, to na nim wystąpimy. Patrząc wstecz, była to zła decyzja, bo aktualnie walczymy o utrzymanie w Pro League, a z Turkami moglibyśmy powalczyć o parę punktów. Była to zła decyzja, ale wyszło jak wyszło. Trzeba się uczyć na błędach.

Wasza sytuacja w ESL Pro League nie wygląda najciekawiej. Aktualnie jesteście na przedostatnim miejscu, a przed sobą macie mecze z Fnatic i Heroic. Jaki był plan przed początkiem sezonu?

Plan na ESL Pro League był taki, żeby przynajmniej się utrzymać. Właściwie tego się trzymaliśmy. Chcieliśmy się utrzymać, wiedzieliśmy, że będzie ciężko. W tym sezonie chcieliśmy się nauczyć grać z czołowymi drużynami, bo wcześniej nie mieliśmy okazji mierzyć się z nimi w oficjalnych rozgrywkach, tylko na sparingach, gdzie gra się kompletnie inaczej. Zobaczymy, czy plan minimum zostanie wykonany, bo musimy walczyć o baraże. A w barażach będzie bodajże Windigo i Spirit. W następnym sezonie jest szansa na walkę z czołówką, bo mieliśmy bardzo wyrównane wyniki. To nie było tak, że dostawaliśmy oklep, tylko zdobywaliśmy po dwanaście-trzynaście rund. Gdyby nie takie małe błędy, jak przegrywanie przeciwko USP, gdzie na Cache'u NiP stał w pięciu na samochodzie, a my przegraliśmy. W pięciu z USP stali na samochodzie! Jak teraz sobie o tym pomyślę, to nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak to się mogło stać.

Twoja drużyna często bierze udział we wszelkich możliwych kwalifikacjach do turniejów offline. Nie masz odczucia, że momentami jest tego za dużo?

Jesteśmy zdania, że lepiej jest grać trochę więcej oficjalnych spotkań. To znaczy tak, żeby to rozkładało się po równo ze sparingami. Wcześniej tych meczów treningowych było zdecydowanie mniej, zmieniło się to dopiero po tym przełomowym momencie z HellRaisers. Teraz próbujemy utrzymać system pół na pół. Nasz zarząd wybiera nam kalendarz w taki sposób, żebyśmy mieli czas i na to, i na to. Jeżeli dany turniej ma kwalifikacje danego dnia, a dzień wcześniej mamy wolne i możemy coś z tym zrobić, to przyjmujemy ewentualne zaproszenia i gramy w kolejnych rozgrywkach. To wszystko zależy od tego, jak ułoży się to w terminarzu.

Udało wam się zakwalifikować na DreamHack Open Tours, gdzie – jak przypuszczam – konkurencja będzie w waszym zasięgu. Ten turniej będzie dobrą okazją, żeby coś udowodnić?

Na razie ciężko coś powiedzieć, bo skupiamy się na najbliższym turnieju. Teraz mamy zawody w Belgradzie. Najpierw zatem Qi, a potem skupimy się na DreamHacku, bo szczerze mówiąc nie ma jeszcze szczegółów co do zespołów. Zawodnik żyje od turnieju do turnieju. Nie ma czegoś takiego, jak: piątek, sobota, niedziela. Dla nas to wygląda tak: tu masz turniej, tu masz wolne i tak w kółko.

Jeżeli chodzi o ESL Mistrzostwa Polski, praktycznie nie mieliście sobie równych i już teraz macie zapewnione miejsce w półfinale. Spodziewałeś się, że pójdzie aż tak gładko?

Wiedzieliśmy, że na sto procent damy radę. W Polsce nie ma takich drużyn, które mogą zaszkodzić na dłuższy dystans. One mogą wygrać mapę, raz na jakiś czas pokonać cię w meczu BO3, tak jak na przykład Venatores przeciwko Virtus.pro. To się zdarza, ale wiedzieliśmy, że damy radę. Nawet nie przyszło nam przez myśl, że nie dostaniemy się na finały. To jest po prostu oczywistość.

Może się wydawać, że takim głównym zagrożeniem na finałach może być dla was Team Kinguin. Czujecie ich oddech na plecach?

W Polsce trochę się dzieli te drużyny, najważniejsze są te pierwsze cztery, czyli oprócz Teamu Kinguin jeszcze PRIDE i x-kom. Kiedyś to była jeszcze Pompa i któryś z PACTÓW. Od tamtej pory tak naprawdę tylko cztery drużyny mogą narobić szkody i walczyć o te czołowe miejsca w Polsce. Tylko ich obawiamy się w takim stopniu, że trzeba się spiąć i dać z siebie wszystko żeby wygrać.

Wasza popularność, co zresztą zauważyłem tutaj, w Nadarzynie, rośnie w zawrotnym tempie. Dbacie o swój wizerunek w mediach społecznościowych, publikujecie też vlogi z turniejów. Czy stwierdzenie, że w tej materii jesteście poziom wyżej niż inne polskie drużyny, jest odpowiednie?

Ciężko powiedzieć, czy jesteśmy poziom wyżej, bo to jest nadal początek i nie mamy tak naprawdę ustalonych żadnych reguł. W Polsce wszystko się jeszcze rozwija. Wizerunek naszych rodzimych zawodników można by jeszcze bardziej polepszyć i zwiększyć zasięg odbiorców. Na to potrzeba czasu, zawodnik musi też to zrozumieć. To nie jest tak, że robi się to przy jednym kliknięciu. Trzeba pomyśleć co się chce robić, co może się robić, co wygląda naturalnie, co musisz w miarę możliwości poudawać.

Wy zdążyliście się już przyzwyczaić do towarzystwa kamery?

Początki były takie, że ciężko było się skupić. Szczególnie wtedy, kiedy kamera przejeżdża ci przed oczami i cały czas widzisz, że gdzieś tam cię śledzi. Wtedy jest się na pewno ciężej skupić. Wraz z upływem czasu to wszystko minęło, szczególnie, że kamerzysta jest ciągle ten sam. To nie jest tak, że on się zmienia i trzeba się na nowo przyzwyczajać. On wie, kiedy może nas nagrać, a kiedy nie. Cały czas się z tym oswajamy, nadal to niektórym wychodzi nieco ciężej, zależy też od dnia wiadomo. To nie jest tak, że wyskoczysz przed kamerę i zaczniesz nawijać. Te vlogi są na pewno fajną sprawą, ale też potrzebne jest to, żeby za montaż odpowiadała osoba, która zna się na esporcie. My jesteśmy powiązani z Abstrachuje i oni nie mają jeszcze takiej osoby, która wiedziałaby co robić i też musieli się nauczyć. Z czasem będzie to wyglądać coraz lepiej.

Teraz macie turniej w Belgradzie, natomiast później między innymi finały ESL Mistrzostw Polski i DreamHack Tours. Obraliście sobie jakiś plan minimum?

Zawsze zakładamy, że trzeba wygrać to jest pierwsza, podstawowa rzecz. Jeżeli nie wierzysz w to, że możesz zwyciężyć, to nie ma sensu jechać na turniej. Możemy powiedzieć, że zakładamy sobie wygranie każdych zawodów, ale plan minimum wychodzi dopiero w trakcie jego trwania. Zależy to od samopoczucia, etapu treningu, innych drużyn. To widać gołym okiem po jednym meczu. Potem można ocenić, czy będziemy zadowoleni z jakiegoś wyniku, czy też nie. Na początek zawsze jest to wygranie turnieju.


Śledź autora wywiadu na Twitterze – Łukasz Twardowski