Jeszcze niedawno czekaliśmy na wszystkie pojedyncze informacje spływające od Blizzarda, a tymczasem inauguracyjny sezon Overwatch League już za nami. Szybko to zleciało i to mimo faktu, że cały proces wyłaniania mistrza (którym zostało London Spifire) trwał prawie dziewięć miesięcy! Dziewięć długich miesięcy, w trakcie których rozegrano cztery regularne etapy oraz play-offy.

Przez ten okres wydarzyło się kilka rzeczy, dzięki którym na pewno zapamiętamy pierwszą edycję OWL albo przynajmniej będzie nam się ona z nimi kojarzyć. W poniższym tekście przywołaliśmy pięć takich pamiętnych kwestii, które naszym zdaniem były na tyle znaczące, że warto o nich wspomnieć. A więc zaczynamy:

Dominacja Korei Południowej

W zamyśle Overwatch League miało być ligą o zasięgu globalnym. Każda z drużyn miała mieć swoją własną arenę, w której mogłaby rozgrywać mecze w roli gospodarza. Zupełnie jak w sporcie tradycyjnym. Plan ambitny, ale na razie średnio możliwy, tym bardziej, że lwia część grona uczestników to formacje ze Stanów Zjednoczonych. Tylko jednego reprezentanta doczekała się za to Europa, skąd wywodzi się London Spitfire, zaś Azja miała tych ekip dwie – Shanghai Dragons oraz Seoul Dynasty. I przy tym ostatnim zespole się zatrzymajmy, bo jest on jedną formacją pochodzącą z Korei Południowej. Ale wbrew temu, co może się wydawać, to właśnie Korea w dużej mierze zdominowała OWL – zarówno pod względem ogólnej liczy graczy, jak i liczby zawodników, którzy pojawili się w play-offach.

fot. Blizzard/Robert Paul

Ponad 60 graczy z Korei wystąpiło w lidze na przestrzeni całego sezonu, trzy drużyny w całości były zresztą złożone z osób właśnie z tego kraju. Co więcej, w play-offach znalazło się aż 33 Koreańczyków – żadne inne państwo nie miało tak bogatej reprezentacji. No ale nie jest to żadne zaskoczenie, wystarczy sobie przypomnieć jak wyglądała scena jeszcze przed startem OWL. Wtedy najbardziej prestiżowymi rozgrywkami były OGN Overwatch APEX, gdzie początkowo zapraszano kilka zespołów z Europy i Ameryki Północnej, bardzo szybko okazało się jednak, że nie mogą one mierzyć się z Azjatami, a z każdą kolejną edycją radziły sobie coraz gorzej. To właśnie kontynuację tego trendu możemy obserwować teraz w Overwatch League i niewiele wskazuje, by cała sytuacja miała w najbliższym czasie ulec zmianie.

Czterdzieści porażek z rzędu Shanghai Dragons

Na amatorskim poziomie wysokie przegrane czy też długie serie porażek nie są niczym dziwnym, wszak to właśnie tam trudniej o jakikolwiek balans, zamiast którego obserwujemy stale powiększające się dysproporcje. Ale już wśród graczy zawodowych takie rzeczy nie dzieją się zbyt często, a jeśli już to są zapamiętywane przez lata.

W tak mało chlubny sposób w historii esportu zapisało się Shanghai Dragons, które na przestrzeni całego inauguracyjnego sezonu OWL nie zdołało wygrać ani jednego meczu. Dokładnie tak – zero zwycięstw i aż czterdzieści porażek z rzędu. Jeszcze przed startem ligi nawet najwięksi pesymiści nie spodziewali się takiego pogromu, bo chociaż Chiny same w sobie za jakąś wielką potęgę Overwatcha nigdy nie uchodziły, to dwukrotnie udało im się dotrzeć do czołowej ósemki Overwatch World Cup.

fot. Blizzard/Robert Paul

Nic więc dziwnego, że w pewnym momencie Smoki z Szanghaju stały się już swego rodzaju memem, a każda kolejna porażka pogrążała zespół w coraz większym kryzysie. To właśnie z jego powodu Chińczycy nie byli w stanie wygrać nawet, gdy mieli ku temu realne szanse. Nie pomogły też kolejne zmiany, zarówno w sztabie szkoleniowym, jak i w składzie. Nie pomogło dodanie do formacji kilku Koreańczyków. Azjaci mknęli prosto ku katastrofie i ta ostatecznie się wydarzyła. Teraz włodarzom z NetEase pozostało przeanalizować co dokładnie poszło nie tak (albo może co poszło tak, jak powinno, będzie szybciej), wszak druga edycja OWL już za kilka miesięcy i zawczasu przydałoby się wdrożyć pewne rozwiązania, które pomogłyby uniknąć podobnego blamażu. Chociaż chyba nawet Dragons nie mogą zagrać drugiego tak fatalnego sezonu z rzędu, prawda? Chociaż...

Godziny niedostosowane do Europy

Overwatch League w Polsce interesowało tylko pojedyncze osoby – to fakt, z którym nie ma co dyskutować. I oczywiście, wpływ na taki stan rzeczy miało zapewne to, że pewnie jeszcze długo w lidze nie zobaczymy choćby jednego rodzimego zawodnika, ale na tym problemy się nie kończą.

Pamiętacie godziny, w jakich rozgrywane były kolejne mecze? Północ, druga w nocy – to raczej nie jest pora, w której przeciętny Europejczyk odpala Twitcha i ogląda rozgrywki esportowe. Niestety, Blizzard przy planowaniu terminarza postawił w dużej mierze na Stany Zjednoczone i nie może to dziwić, wszak to właśnie stamtąd wywodzi się większość uczestników. Tak czy inaczej miało to ogromny wpływ na obniżenie zainteresowania rozgrywkami ze strony fanów ze Starego Kontynentu, którzy, gdy Amerykanie emocjonowali się kolejnymi widowiskowymi zagraniami, najczęściej przewracali się w swoich łóżkach na drugi bok.

fot. Blizzard/Robert Paul

Niemniej istnieje nadzieja, że coś z tym zostanie zrobione. Tak przynajmniej zapowiadali włodarze Blizzarda, którzy są świadomi faktu, że Europa to także bardzo dochodowy rynek. W związku z tym godziny mają zostać teraz bardziej dostosowane pod widza spoza Ameryki Północnej, chociaż nie ma co oczekiwać cudów. Z uwagi na ogromne różnice stref czasowych nie da się bowiem dopasować terminarza tak, by zjeść ciastko i mieć ciastko – ktoś i tak będzie poszkodowany. Z drugiej strony deweloperzy zza oceanu nie kryją, że chcą powiększyć OWL o kolejne zespoły ze Starego Kontynentu, a aby miało to jakikolwiek sens, to wypadałoby także przekonać do śledzenia rozgrywek tamtejszych kibiców. Teraz przed włodarzami Zamieci kilka miesięcy na przemyślenie tego wszystkiego i na znalezienie najlepszego rozwiązania.

Niepokorny xQc i inne problemy dyscyplinarne

Osoby śledzące polskie portale związane z Overwatchem OWL kojarzyć będą głównie z różnego rodzaju problemów dyscyplinarnych. Nie ma co ukrywać – to właśnie tego typu informacje najlepiej się sprzedają, ale nieobeznany czytelnik może odnieść wrażenie, że Overwatch League to tylko kolejne afery związane z boostowaniem, kolejne zawieszenia czy nawet wykluczenia z rozgrywek. A przecież wcale tak nie było, a przynajmniej nie w takim stopniu, w jakim uważają niedzielni kibice. Najwięcej złego w kwestii wyrabiania opinii ligi bez wątpienia zrobił Félix "xQc" Lengyel, niepokorny Kanadyjczyk, który miał pomóc Dallas Fuel w walce o górną połówkę tabeli, a tymczasem na wiele tygodni zepsuł atmosferę wokół ekipy, która dopiero pod koniec sezonu zaczęła podnosić się z wcześniejszego marazmu.

fot. Blizzard/Robert Paul

Lengyel kilkukrotnie popisywał się wypowiedziami o charakterze homofobicznym oraz rasistowskim, za nic mając warunki kontraktu, który zobowiązywał go do godnego reprezentowania Overwatch League, toteż nic dziwnego, że koniec końców zespół z Dallas podziękował mu za współpracę. W całkiem "widowiskowy" sposób z ligą pożegnał się też Jonathan „DreamKazper” Sanchez, którego oskarżono o molestowanie nieletnich. Poza tym mieliśmy także kilka kar finansowych i zawieszeń związanych m.in. z wymianą kontami czy też wypowiedziami, które wykraczały poza zakres tolerancji organizatora. Blizzard za cel postawił sobie stworzenie rozgrywek przystępnych dla całej rodziny i z uporem tępił kolejne przejawy nieodpowiedniego zachowania. Czasami jednak można było odnieść wrażenie, że Amerykanie stali się pod tym względem nieco nadwrażliwi.

Pierwsza kobieta w historii rozgrywek

Dyskusja na temat miejsca kobiet w esporcie to niekończący się tasiemiec. Czy kobiet powinny rywalizować z mężczyznami? A może powinny mieć swoje własne rozgrywki? Każda opcja ma tyluż zwolenników, co przeciwników i trudno oczekiwać, by kiedykolwiek wypracowano w tej materii jakikolwiek consensus. W Overwatchu nikt się jednak nie zawahał i już w inauguracyjnym sezonie do gry weszła pierwsza przedstawiciela płci pięknej – Kim "Geguri" Se-yeon. O możliwym transferze Koreanki plotkowało się przez jakiś czas i wreszcie otrzymała ona stały angaż w Shanghai Dragons, dzięki czemu przynajmniej przez chwilę o jej nowej drużynie mówiono z powodu innego niż kolejna już porażka. Niemniej gdy opadło początkowe zainteresowanie, szybko okazało się, że... nic się nie zmieniło, a Smoki z Szanghaju jak grały źle, tak grają źle nadal.

fot. Blizzard/Robert Paul

Geguri z miejsca zyskało miano jednego z podstawowych tanków drużyny, ale w żadnym stopniu nie wybijała się ponad ogólną przeciętność będącą udziałem jej zespołu. Mimo to możemy spodziewać się, że w kolejnych edycjach OWL w składach formacji pojawią się kolejne przedstawicielki płci pięknej – ma to oczywiście też związek z ogólnym podejściem Blizzarda, który jak najbardziej będzie przyklaskiwać takim ruchom.

Czy komuś to przeszkadza? Nie powinno, oczywiście pod warunkiem, że nie będzie to działanie "na siłę", a w przypadku Se-yeon, jak zostało już napisane, nie grała ona lepiej od swoich kolegów, ale nie grała także gorzej, płeć nie miała znaczenia. Problem zacznie się jeśli Zamieć będzie chciała umieścić kobiety w każdym zespole, nie bacząc na prezentowanych przez nie poziom. Ale do tego raczej jeszcze długo nie dojdzie.

Śledź autora tekstu na Twitterze – MaPetCed