Rok 2018 to dla polskiego CS-a okres ze wszech miar tragiczny. I nie chodzi tu tylko o rozczarowujące wyniki przeplatane incydentalnymi tylko przebłyskami – bardziej na myśli mam tutaj fakt, że minione 365 dni były powolną agonią mistrzowskiego składu Virtus.pro z 2014 roku, który wraz z upływającymi miesiącami tracił kolejne, nadwątlone już ogniwa, a niewykluczone, że w 2019 roku w zespole zarządzanym przez rosyjską organizację nie będzie już nikogo, z kwintetu TaZ, NEO, pashaBiceps, Snax i byali.

"Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść niepokonanym" śpiewał jeszcze w 1997 roku zespół Perfect, który sam najwyraźniej nie ma zamiaru zastosować się do własnych słów, bo koncertuje nadal. Nie wątpimy, że tekstu piosenki Polaków nie znał także Arsene Wenger, który najpierw zbudował swoją legendę w Arsenalu, by następnie swoją upartością, zawziętością i niemożnością powiedzenia stop kompletnie ją zniszczyć – dziś młodsi piłkarscy fani nie kojarzą już Francuza jako tego, który zbudował niepokonany zespół w sezonie 2003/04, ale raczej jako specjalistę od porażek czy też zajmowania czwartego miejsca. I kimś takim na przestrzeni ostatnich miesięcy stali się także Virtusi. Część kibiców zapomniała już rodzimej formacji dawne sukcesy i przeszła w bardzo dziwny stan. Bo nie chodzi tutaj tylko o ostrą krytykę, która jak najbardziej zasłużenie dosięgła podopiecznych kubena. Problemem jest tutaj raczej fakt, że kolejne porażki i rozczarowania zachęciły "fanów" do ostrych, nierzadko chamskich ataków, które przybierały formę zwykłych przytyków osobistych. Wszystko wymknęło się spod kontroli, a Polacy ani przez moment nie byli w stanie powiedzieć stop, zaś karuzela hejtu kręciła się z prędkością wręcz niewyobrażalną.

I bynajmniej nie chcę tutaj twierdzić, że o Virtusach nie powinno się mówić źle, bo, co oczywiste, za błędy, które ostatecznie przyczyniły się do prawdopodobnej śmierci tego składu i zakończenia tej pięknej przygody, ganić trzeba, ale z głową. A tej nierzadko wśród członków społeczności brakuje, ale hej – nie każdy potrafi wyrażać swoje myśli w sposób niewymagający używania słów uznawanych powszechnie za wulgarne, spuśćmy więc nad tym zasłonę milczenia. Tak czy inaczej, ten tekst nie będzie włączał się w trend "krytyki", bo tej było już dużo zarówno na Cybersporcie, jak i u konkurencji, a na powtarzanie tego samego szkoda czasu. W tej smutnej chwili warto byłoby bardziej skupić się na tych dobrych momentach, które już nieco zatarły się w pamięci, bo przecież miały one miejsce tak dawno. Ale bynajmniej nie można o nich zapominać, bo w takiej sytuacji Virtus.pro stanie się dla nas tylko tym, czym było ostatnio – czyli zlepkiem emerytów i nieopierzonych młokosów, którzy usilnie starali się udowodnić wszystkim, że jeszcze mogą. Mimo że nie mogli. Mimo wszystko byłoby to spore niedopowiedzenie.

No bo przecież Virtus.pro to symbol. Pomarańczowa tarcza z białym niedźwiedziem polarnym to coś, co przez lata rozbudzało wyobraźnie, coś, co niewątpliwie miało wpływ na rozwój popularności polskiego i także światowego esportu. To wreszcie coś, co budziło postrach i podziw rywali, chociaż tak działo się tylko u zarania dziejów wersji Global Offensive. Trzech weteranów sceny, czyli TaZ, NEO i pasha wespół z młodymi gniewnymi, czyli Snaxem i byalim, stworzyli zespół fantastyczny. Oczywiście, w żadnym stopniu nie zapiszą się oni w historii tak, jak pierwotny skład Ninjas in Pyjamas czy obecna drużyna Astralis, bo Virtusi nigdy dominatorami nie byli, ale mieli w sobie coś, przez co ich mecze oglądało się po prostu z przyjemnością. Nie bez powodu, gdy kilka dni temu VP tymczasowo wycofało zespół z dalszej rywalizacji, wielu starszych czy też młodszych graczy postanowiło podziękować Virtusom za te wszystkie lata. Bo co by o polskiej formacji nie mówić, przez wiele lat naprawdę trudno było jej nie lubić, bo w każdym momencie, czy to tym zwycięskim, czy też nie, potrafiła zachować się z klasą i szacunkiem do rywala. Chociaż na pewno było to bardziej widoczne (i łatwiejsze) gdy wyniki nie ograniczały się tylko do samych porażek.

Niestety nagromadzenie błędnych decyzji połączonych z jakąś taką upartością sprawiły, że już za chwilę o VP będziemy mówić najprawdopodobniej w czasie przeszłym. Już teraz przecież z pierwotnego składu ostała się tylko dwójka, a kto wie co będzie za chwilę? Może gdyby zmiany przyszły wcześniej... Może gdyby zawodnicy spróbowali długofalowej współpracy z psychologiem... Może gdyby pieczę nad drużyną objął inny trener... Wiele pytań, ale odpowiedzi na nie już nie poznamy, a to tylko zwiększa frustrację. Bo przecież Virtusi nigdy nie ogrywali rywali dzięki swoim umiejętnościom

Bo to wszystko sprawiło, że tej swoistej "złotej piątki" już nie ma – TaZ próbuje wspiąć się jak najwyżej z Kinguin, Snax kompletnie nie sprawdził się w mousesports, zaś byali zapełnia sobie czas grą w MIKSTURZE. Źle było więc już od dawna, ale nikt chyba nie sądził, że będzie aż tak źle. Że NEO, pasha i pozostali zostaną w pewnym sensie postawieni do kąta, oczekując na dalszy rozwój wypadków. Tym bardziej wobec takiego natłoku wszystkich złych informacji nie wolno nam zapomnieć kto w 2014 roku uszczęśliwił całą esportową Polskę i sprawił, że katowicki Spodek zatrząsł się w posadach od okrzyków publiki. To właśnie taki obraz Virtus.pro, jak ten poniżej, powinniśmy zachować, bo w innym wypadku czekać nas może tylko niezdrowe zgorzknienie.

Nie wiem co stanie się z NEO i pashą, nie wiem czy któryś z nich zostanie w Virtus.pro, czy może postanowią pograć jeszcze gdzie indziej, a może po prostu odwieszą myszki na kołku? Nie wiem co będzie dalej, ale mimo wszystko... Wiktor, Filip, Jarek, Janusz i Paweł – salute!

Śledź autora na Twitterze – MaPetCed