Gdybyśmy mieli pobawić się w Świętego Mikołaja i dobre uczynki nagradzać, a złe karać, to polski CS w 2018 roku dostałby od nas soczystą grudkę węgla, ewentualnie słusznych rozmiarów rózgę. Bo rodzima scena w mijającym roku nas nie rozpieszczała, co zresztą nie jest już niczym nowym, bo identycznie było w roku poprzednim. To po prostu kontynuowanie tendencji, która trwa już od jakiegoś czasu, niemniej tym razem było inaczej. W teorii obrodziło w nieco więcej sukcesów niż w 2017, chociaż raczej nie były to osiągnięcia, którymi należałoby z dumą opowiadać przy wigilijnym stole.

Aby dobrze zobrazować stan, w jakim się obecnie znajdujemy, warto byłoby porównać pierwsze i ostatnie w tym roku notowanie rankingu HLTV. Do 2018 nasza scena przystępowała mając za sztandarowego przedstawiciela Virtus.pro, zaś gdzieś z tyłu czaiły się Team Kinguin, AGO Esports i PRIDE, szumnie nazywane wówczas krajową czołówką. Z całej tej czwórki trzy drużyny na przestrzeni ostatnich 365 dni pogorszyły swoją pozycję, zaś PRIDE wypadło z zestawienia w ogóle. Co więcej, o ile w rok wchodziliśmy z dwiema polskimi drużynami w top 30, tak kończymy go nie mając tam już żadnego przedstawiciela. Z dziennikarskiego obowiązku powinniśmy co prawda wspomnieć, że o wiele bardziej łaskawy ten rok okazał się dla x-kom teamu, Izako Boars czy też PACT, bo wszystkie te ekipy wzbiły się na wyższe lokaty, ale pamiętajmy, że nadal mówimy tu o zespołach znajdujących się w drugiej pięćdziesiątce. Więc może lepiej... opuśćmy te rejony rankingu.

Drużyna 1.01 +/- 24.12
Virtus.pro 10. ↓ 109 119.
AGO Esports 21. * ↓ 12 33.
Team Kinguin 31. ↓ 3 34.
PRIDE 37.
x-kom team 97. ** ↑ 37 60.
Pompa Team 105.
Izako Boars 127. ↑ 28 99.
SEAL Esports 128.
Codewise Unicorns 141. ↓ 101 242.
PACT 154. ↑ 54 100.
* wówczas AGO Esports notowane było jeszcze jako AGO Gaming
** wówczas x-kom team notowany był jeszcze jako Venatores

Pod względem osiągnięć na turniejach jest, o dziwo, lepiej niż w roku poprzednim, chociaż należy zdać sobie sprawę z kilku kwestii. Przede wszystkim chodzi o renomę samych turniejów – nie oszukujmy się, żaden z nich do miana specjalnie prestiżowego nawet się nie zbliżył. Nie sądzimy, by gracze Astralis po nocach śnili o mistrzowskim trofeum Games Clash Masters, zaś sztab szkoleniowy Natus Vincere zastanawiał się jakim cudem ich ekipa nie wygrała jeszcze ESEA Global Challenge. Nie zrozumcie nas źle, doceniamy, że Polakom w 2018 udało się wygrać COKOLWIEK, ale nie ma także co popadać w huraoptymizm, a ten przecież zapanował, gdy Kinguin wygrało DreamHack Open w Montrealu. Przypomnijmy, że podczas imprez z tego cyklu ostatnimi czasy sukcesy święciły także Space Soldiers czy The Imperial, które zaliczymy raczej do ekip z drugiego tieru.

A co poza tym? Cóż, na ESL One nie było nas w ogóle. Podczas IEM-ów słyszano o nas tylko w Katowicach, gdzie Virtus.pro dostało się dzięki zaproszeniu, oraz w Szanghaju, gdzie miejsce miał turniej tak prestiżowy, że nie włączono go nawet do cyklu Intel Grand Slam. A może DreamHack Masters? Nope, też nic. Jedynie na trzech turniejach od StarLaddera rodzimi zawodnicy pokazali się z nieco lepszej strony. Patrzymy tutaj zwłaszcza na AGO, które niespodziewanie znalazło się w czołowej ósemce StarSeries i-League Season 5. O lanowych finałach ESL Pro League czy też Esports Championship Series nawet nie wspominamy, bo tam nie awansowaliśmy, zbyt zajęci rozpaczliwą walką o utrzymanie.

Drużyna Pula nagród
500 000 $ i więcej od 100 001 do 499 999 $ 100 000 $ i mniej
AGO Esports
1. miejsce – ESEA Global Challenge
1. miejsce – P2L Cryptomasters
Team Kinguin 2. miejsce – ZOTAC Cup Masters
1. miejsce – DH Open Montreal
2. miejsce – Games Clash Masters
2. miejsce – ESEA Global Challenge
Virtus.pro 2. miejsce – V4 FS Festival 2. miejsce – CS Asia Championships

Prawdopodobnie jednym z czynników, przez który nasza rodzima scena przez miniony rok praktycznie się nie rozwinęła, było... Virtus.pro. Legendarna formacja dotychczas szerokim łukiem omijała wszystkie krajowe "szufle", twardo trzymając się ustalonego jeszcze w 2013 roku składu. Niemniej na początku roku trwanie przy sentymentach zakończyło się, a w VP rozpoczął się program pod tytułem "szukamy wyjścia z kryzysu". To właśnie dlatego Kinguin na początku roku, zaś AGO w jego środku straciły dwóch najbardziej wyróżniających się graczy. Taki obrót spraw był tylko iskrą, która spowodowała kolejne przetasowania, w efekcie czego wszystko, co udało się stworzyć wcześniej, trzeba było budować praktycznie od nowa. Ze skutkiem takim, jak widać. Ekipy ponownie musiały się ze sobą zgrywać, szukać optymalnych ustawień i właściwych taktyk, a to kosztowało nas czas. Teoretycznie najlepiej poradziło sobie z tym Kinguin, które mimo wymiany trzech zawodników wygrało wspomniane już DH Open. Nadal jednak mówimy o drużynie, która z pierwszego w tym roku Minora odpadła jako jedna z pierwszych, a na drugiego nawet się nie dostała.

Końcowa konkluzja narzuca się więc z subtelnością porównywalną do strzału w twarz – jest źle. Nie średnio, nie jako tako. Po prostu źle, bo gdy jeszcze do niedawna posiadaliśmy jedną drużynę zdolną walczyć z najlepszymi na świecie, tak w tym roku mieliśmy trzy, ale takie, które obracały się w mniej prestiżowych rejonach sceny. Nie ma już pasjonujących starć z Natus Vincere czy dreszczowców z Brazylijczykami z MIBR. Są mecze z Heroic, Red Reserve czy też TYLOO. Tak to wygląda. W XVIII-wiecznej encyklopedii Nowe Ateny konia zdefiniowano słowami "Koń jaki jest, każdy widzi", uznając, iż jest on bytem na tyle oczywistym, że zagłębiać się w jego tematykę nie ma potrzeby. Z naszą rodzimą sceną CS:GO sprawa wygląda podobnie – jaka jest, każdy widzi.

Śledź autora na Twitterze – MaPetCed