Rok 2018 w esportowej Lidze Legend był pełen zwrotów akcji, zaskoczeń oraz niespodzianek. Z małą pomocą Riot Games rozgrywka w połowie sezonu obróciła się o 180 stopni, przez co najlepsze drużyny zaczęły podupadać, a niektórzy outsiderzy wskoczyli na najwyższy poziom. Postaram się przedstawić Wam kilka powodów, dzięki którym 2018 był najciekawszym rokiem w historii.

Korea zdetronizowana

Nareszcie mogliśmy oglądać innego zwycięzcę turniejów międzynarodowych niż drużyny z LCK. Pierwszy, przełomowy triumf miał miejsce już podczas Mid-Season Invitational. Chińskie Royal Never Give Up pokonało wówczas KINGZONE DragonX 3:1 w finale. Każdy zachwycał się zakończeniem koreańskiej hegemonii, jednak na najważniejszym turnieju - Worldsach, ekipy z LCK nadal pozostawały niepokonane.

Tego, co wydarzyło się w październiku, chyba nikt się nie spodziewał. Pierwszy z koreańskich faworytów, Mistrz Świata z 2017 roku, Gen.G odpada w drastycznym stylu z grupy. Drużyna ta nie była nawet blisko awansu do play-offów, gdyż zajęła ostatnie miejsce w grupie za RNG, Cloud9 i Vitality. Po losowaniu par ćwierćfinałowych wydawało się, że przynajmniej jeden z reprezentantów Korei znajdzie się w czołowej czwórce. Afreeca Freecs trafiło bowiem na Cloud9, które z ledwością dostało się w ogóle na Worldsy i w taki sam sposób rzutem na taśmę wyszło z grupy. Jak się jednak okazało, Zachary'ego "Sneaky" Scuderiego i spółki nie można było lekceważyć. Pewnie i w pięknym stylu Chmurki zwyciężyły 3:0, z kolei faworyt całego turnieju, kt Rolster, przegrał swój mecz z Invictus Gaming wynikiem 2:3. Żadna drużyna w późniejszych etapach turnieju nie postawiła reprezentantom LPL takiego oporu, jak właśnie Koreańczycy, jednak liczy się to, że odpadli w ćwierćfinale.

Pierwszy raz w historii, nie licząc sezonu pierwszego, koreańska formacja nie triumfowała na Mistrzostwach Świata. Mało tego, żadna koreańska drużyna nie awansowała nawet do półfinału. Czy ekipy z LCK podniosą się i w tym roku sprowadzą trofeum z powrotem do siebie? Walka będzie naprawdę zacięta, zwłaszcza zważając na to, jakie składy uformowały się w ostatnim czasie w LCK i to właśnie dlatego warto obserwować przyszły sezon.

Finał dla Europy i półfinał dla Ameryki

Zostając przy temacie Mistrzostw Świata, pierwszy raz od wielu lat mieliśmy możliwość obejrzenia europejskiej formacji w meczu o Mistrzostwo Świata. W finale znalazło się oczywiście Fnatic, które od początku stawiane było w gronie najlepszych tego turnieju. Mało kto jednak spodziewał się, że reprezentanci Starego Kontynentu zajdą aż tak daleko. Przed samymi rozgrywkami można było wymienić co najmniej trzy formacje, które wydawały się być na papierze mocniejsze.

Fnatic miało sporo szczęścia w losowaniach. 100 Thieves to prawdopodobnie najłatwiejsza możliwa ekipa, którą Europejczycy mogli wylosować z drugiego koszyka. Co prawda, w grupie graczom przyszło także zmierzyć się z przyszłymi mistrzami świata - Invictus Gaming, jednak nie przeszkodziło im to w awansie z pierwszego miejsca. Lepsze rozstawienie w losowaniu pomogło im trafić na jednego z łatwiejszych przeciwników - EDward Gaming. Co ważne, Fnatic wiedziało, że ich ewentualnym rywalem w półfinale będzie Cloud9 lub Afreeca Freecs. Pierwsza z wymienionych formacji to Ameryka, co nie wymaga dłuższego komentarza, a druga była ewidentnie do pokonania. Została przecież zwyciężona przez trzeci europejski slot - G2 Esports. W tej parze to NA okazało się lepsze, więc po dosyć gładkim zwycięstwie z EDG ze strony Fnatic nadeszła pora na łatwy triumf z Chmurkami i awans do finału, w którym Europejczycy nie mieli już żadnych szans.

Warto też zwrócić uwagę właśnie na reprezentantów Ameryki, bo odnieśli oni przecież historyczny sukces. Po raz pierwszy od czasu sezonu pierwszego udało im się wejść do półfinału Mistrzostw Świata. Nie możemy tego wyczynu bagatelizować, bo Cloud9 poradziło sobie w bardzo, ale to bardzo ciężkiej grupie. Ówcześni Mistrzowie Świata, zwycięzcy MSI oraz Team Vitality na fali zwycięstw po dołączeniu nowego leśnika to bez dwóch zdań rywale z najwyższej półki. Chmurkom udało się sprostać temu wyzwaniu, a następnie udowodnić, że nie były to przypadkowe BO1, tylko stabilna forma, wygrywając 3:0 z Afreeca Freecs.

Czterech supportów i bestia, czyli funneling

Na początku sezonu letniego do gry zostały wprowadzone ogromne zmiany strzelców, które wywróciły rozgrywkę do góry nogami. Marksmani przestali być grani na dolnej alei, a po pierwszej kolejce EU LCS na ławce wylądowała żywa legenda botlane'u, Martin "Rekkles" Larsson. Na jego pozycji pojawił się Gabriel "Bwipo" Rau, który mecz za meczem wybierał magów. Taktyka sprawdziła się fenomenalnie, ponieważ na koniec sezonu to Fnatic było pierwsze w tabeli.

Jeszcze ciekawszą taktykę zdecydowało się obrać G2 Esports. Polegała ona na grze w okół bardzo silnego carry na midzie (najczęściej Kai'Sa, Lucian, czasem Xayah czy nawet Master Yi), który grał ze smitem i zgarniał stwory zarówno ze środka, jak i z dżungli. Protekcję miał gwarantować dżungler, który oczywiście wybierał jakiegoś supporta (Braum lub też Taric). Okazywało się, że po dwudziestu minutach taka Kai'Sa w rękach Luki "Perkza" Perkovicia miała 100 minionów więcej, niż przeciwni carry i wyprzedzała ich w zdobytym doświadczeniu o dwa poziomy. Możecie sobie wyobrazić, jak taka postać musiała działać wraz z tarczami, które otrzymywała z własnej umiejętności ostatecznej czy od swoich wspierających (często na dole grało się bowiem dwoma supportami).

Taktyka została szybko unicestwiona przez Riot Games, jednak przez te kilka kolejek można było być świadkiem wielu wariacji. W jednym ze spotkań Marcin "Jankos" Jankowski poszedł na dolną alejkę Tahm Kenchem, aby zrobić miejsce w dżungli dla Rakana ze strony Kima "Wadida" Bae-ina, który wspierał Perkza grającego Xayah. Niesamowite, prawda?

Kikis gwiazdą, Jankos w światowym Top 4

Dla nas, Polaków, ważnym wydarzeniem jest dobra gra i przyzwoite wyniki naszych rodaków. Tych w tym roku oczywiście nie brakowało, bowiem w wiosennym splicie z bardzo dobrej strony pokazywał się Jankos, który wraz ze swoim G2 zajął bardzo solidne, jak na nowy skład, drugie miejsce. Jak się jednak okazało, w finale z Fnatic Jankos i jego koledzy nie mieli większych szans, lecz warto zaznaczyć, że nawet w tym spotkaniu Polak zaprezentował się po prostu dobrze.

Podczas lata także nie mogliśmy narzekać na naszych reprezentantów. Wspaniałe wejście do EU LCS zanotował piąty Polak w tym roku, czyli Mateusz "Kikis" Szkudlarek, który dołączył do Teamu Vitality, w którym grał również Jakub "Jactroll" Skurzyński. Pszczółki znacząco poprawiły wtedy swoją dyspozycję i w efekcie awansowały do play-offów z drugiego miejsca. Co prawda, ekipa Kikisa przegrała w półfinale, jednakże zwycięstwo w meczu o trzecie miejsce wystarczyło do awansu na Worldsy jako drugi seed.

Wspaniały wynik odniósł także Oskar "Vander" Bogdan. Wraz ze swoim Schalke 04 zdołał on awansować aż do finału EU LCS. Tam jednak ekipa P{olaka nie zdołała uporać się z Fnatic, które przez cały rok było zdecydowanie najlepsze. Ostatnia szansa dla ekipy polskiego wspierającego na wejście do Mistrzostw Świata leżała w Regional Qualifiers, w którym Schalke musiało wygrać tylko jeden mecz z G2. To się jednak nie udało i to Jankos wraz ze swoją drużyną pojechał do Korei.


Czy następny rok w Lidze Legend będzie równie dobry jak 2018? Poprzeczka została postawiona bardzo wysoko, bo wydaje się, że poziom poszczególnych regionów się wyrównał i triumfy jakichkolwiek drużyn spoza LCK podczas międzynarodowych turniejów nie będą już tak niespodziewane. Warto jednak pamiętać o tym, że Riot Games lubi zaskakiwać nas drastycznymi zmianami, przez co możemy w tym roku doświadczyć wielu niesamowitych chwil.