W ciągu ostatniego roku na światowej scenie League of Legend doszło do wielu, bardzo interesujących zmian. Jedną z nich jest postawienie na zespoły nazywane akademiami, będące swego rodzaju drużyną rezerw dla podstawowego składu. Pojawia się jednak pytanie – czy stworzenie takiej struktury rzeczywiście ma jakikolwiek sens?

I tak i nie. Niemal w każdym sporcie drużynowym zespoły rezerwowe czy akademie dla młodych zawodników to wręcz obowiązek. Każdy klub chce szkolić sobie jak najlepszych graczy, którzy po osiągnięciu pewnego poziomu rozwoju zostaną sprzedani z ogromnym zyskiem albo będą powoli wprowadzani do pierwszego składu. Na podobny obrót spraw liczą drużyny grające na scenie League of Legends. Zarówno w Ameryce Północnej jak i teraz w Europie zespoły satelickie stały się obowiązkiem, który jest nie do przeskoczenia. Mimo to, nikt nie patrzy na sprawę negatywnie, bowiem dla organizacji jest to dobre miejsce, aby tworzyć swoje własne talenty.

O strukturze słów kilka

Cody Sun
fot. Riot Games

Gdy rok temu w ówczesnym NA LCS wprowadzano franczyzę, jednym z wymogów było stworzenie drużyny będącej akademią, gdzie gracze będą szkolić się i trenować, aby następnie dołączyć do głównego składu bądź zapracować sobie na transfer, przekonując do siebie włodarzy innych organizacji. Tam rozgrywki wyglądają jednak zupełnie inaczej, niż będzie to miało miejsce w Europie. Przede wszystkim akademie biorą udział w NA Academy League, które zostało ochrzczone jako następca Challenger Series. Coś w tym jest, w końcu dzięki dobrym występom można wywalczyć sobie awans do LCS, jednak nie taką drogą jak kiedyś, czyli wygrywając ligę, a poprzez wspomniany wcześniej transfer. Plusem jest też to, że zespoły z najwyższej klasy rozgrywkowej w dowolnej chwili mogą sięgać po graczy z akademii, rotując składem. Bardzo dobrze robiło to w poprzednim sezonie Cloud9, które ostatecznie świetnie zaprezentowało się na Mistrzostwach Świata.

Wracając jednak do samej struktury – wszystkie zespoły grające w LCS mają obowiązek stworzyć skład akademii, dlatego też wielu graczy, którzy nie znajdują sobie drużyny dołącza do rezerw. W nowym sezonie w rozgrywkach akademii zobaczymy m.in. Cody’ego Suna, Marcina "Selfie" Wolskiego, Joshuę "Dardocha" Hartnetta czy Michaela "MikeYeunga" Yeunga, a przecież każdy z nich to gracze światowej klasy. Pierwszy z nich występował przecież na ostatnich dwóch edycjach Mistrzostw Świata! Niemniej w Academy League występuje sporo zawodników, którzy dopiero przecierają swoje szlaki na profesjonalnej scenie. I choć dla wielu jest to dopiero początek kariery, dzięki akademii mają oni duże szanse na jakikolwiek awans sportowy.

W Europie będzie wyglądać to nieco inaczej pod względem rozgrywkowym. Owszem, każdy zespół z League of Legends European Championship będzie musiał posiadać akademię, jednak będą one występować w ligach regionalnych takich jak LVP czy polska Ultraliga, w której zobaczymy jedynie akademię Rogue m.in. z Oskarem "Vanderem" Bogdanem i Pawłem "Woolitem" Pruskim w składzie. Drużyny te będą mogły rywalizować ze sobą jedynie podczas treningów oraz dzięki ewentualnemu występowi na European Masters. Mimo to wydaje się, że europejskie organizacje zdecydowały się na podjęcie współpracy z o wiele bardziej uzdolnionymi graczami, którzy stanowili o sile swoich poprzednich zespołów, mają duże doświadczenie, a także chcą w przyszłości zagrać w LEC. Wystarczy spojrzeć – w exceL zagrają chociażby Jesper "Jeskla" Klarin Strömberg i Patryk "Mystiques" Piórkowski, we Fnatic Academy Daniel “Dan” Hockley czy też jeden z największych talentów, Felix "MagiFelix" Boström. Rogue oprócz wcześniej wspomnianych Vandera i Woolite’a, postawiło na Emila "Larssena" Larssona, który także uważany jest za gracza mogącego stać się jednym z najlepszych. Czy taka różnica pomiędzy NA a Europą jest znacząca?

W walce o lepszą przyszłość

 
fot. ESL

Oczywiście że tak. Drużyny z Ameryki Północnej zdecydowały się głównie na rozwój talentów. Problem jest tylko taki, że te "talenty" wcale nie muszą być takie dobre. W większości są to gracze nieznani szerszej publiczności, tacy, którzy zabłysnęli wysokim rankingiem w kolejce rankingowej. Nie zawsze tacy gracze odnajdują się na rodzimej scenie, która może błyskawicznie zweryfikować umiejętności każdego z nich. Problemem może być to, że po sezonie czy dwóch zawodnicy, którzy nie awansowali sportowo, mogą po prostu zniknąć, przestać inwestować w siebie i zakończyć karierę esportowca. Niełatwo jest utrzymać miejsce w drużynie akademii, a co dopiero w jednym z klubów grających w LCS.

Lepiej wygląda to w Europie, bo choć każda akademia również ma ograniczone miejsca, a organizacje wolą zakontraktować graczy znanych i doświadczonych, to niemal oczywistym jest, że wielu z tych zawodników będzie miało swoje szanse na pokazanie się w LEC, a nawet jeśli nie, to gdy współpraca z czołową organizacją zakończy się, wciąż pozostają inne drużyny z lig regionalnych. Możliwości jest naprawdę wiele, a brak gry w akademii czy w głównej lidze nie jest powodem do zakończenia kariery. I nawet jeśli wydaje się, że jakiś zawodnik nie ma szans na pierwszy skład, to nikogo nie powinno zdziwić, jeśli zobaczymy go prędzej czy później w najważniejszych rozgrywkach w Europie.

Jesteśmy już bardzo blisko rozpoczęcia rozgrywek LEC, LCS oraz lig regionalnych. Coraz więcej ekip ujawnia swoje składy, które będą rywalizować ze sobą o możliwość gry w najwyższej klasie rozgrywkowej. Oprócz tego, że zobaczymy kilku Polaków w walce, to obok talentów takich jak Larssen czy MagiFelix nie można przejść obojętnie. Rozgrywki akademii momentami mogą być o wiele ciekawsze od rozgrywek LEC-a czy LCS, bowiem niektórzy zawodnicy już wkrótce będą stanowić o sile pierwszych zespołów.

Śledź autora na Twitterze – Mikołaj Bryła