Tak jak my w przeszłości mieliśmy nasze Virtus.pro, tak Szwedzi mieli Fnatic i Ninjas in Pyjamas. Oba te zespoły w pierwszych latach istnienia Counter-Strike: Global Offensive należały do absolutnie ścisłej czołówki i to ścisłej tak bardzo, że nie wcisnęłoby się tam już nikogo innego. Czasy się jednak zmieniają i o ile NiP po dłuższym okresie posuchy próbuje ustabilizować się na pewnym, wcale nie najgorszym poziomie, tak Fnatic staje się tylko wydmuszką. Coś w tej drużynie psuło się zresztą już od dawna – w Londynie osiągnęła ona najgorszy w swojej historii wynik na Majorze, zaś teraz w Katowicach poszło jej jeszcze gorzej. A ratunek znikąd nie nadchodzi.

Osobiście jestem zawiedziony. Jeszcze przed startem IEM-a coś pozwalało mi domniemywać, że szwedzka formacja zagra naprawdę dobry turniej. Może nie na tyle dobry, by realnie włączyć się do walki o triumf, bo ten jest raczej zarezerwowany dla drużyn pokroju Astralis czy Teamu Liquid. Niemniej wydawało mi się, że utracony podczas FACEIT Majora status Legend jest spokojnie do odzyskania i sam w wewnątrzredakcyjnym typowaniu wieszczyłem podopiecznym Jimmy'ego "Jumpy'ego" Berndtssona bilans 3:0 w pierwszej fazie. I jakże srogo się pomyliłem. A wszystko to prawdopodobnie dlatego, że zapomniałem co Fnatic osiągnęło w ostatnich miesiącach. A raczej czego nie osiągnęło. Dość przecież powiedzieć, że ostatni jak dotychczas triumf szwedzkiej ekipy miał miejsce jeszcze w marcu ubiegłego roku, a trzech z pięciu jego autorów w zespole dawno już nie ma.

To jest w ogóle kwestia, która do dziś mnie zastanawia – masz zespół, który przełamał dwuletnią posuchę jeśli chodzi o mistrzowskie tytuły. Który na przestrzeni zaledwie kilku tygodni wygrywa dwa międzynarodowe turnieje, w tym także tak prestiżowe zawody, jak Intel Extreme Masters Katowice 2018. A więc masz taki zespół i zaledwie trzy miesiące po ostatniej wygranej... wyrzucasz prowadzącego. – Nie sądzę, by Golden zrobił cokolwiek złego. W tamtym momencie po prostu chcieliśmy Xizta – wspominał odejście Maikila "Goldena" Selima Robin "flusha" Rönnquist. Problem w tym, że momencie wypowiadania tych słów flusha także nie był już członkiem Fnatic, gdyż odszedł w poszukiwaniu nowych wyzwań. W międzyczasie przybyły posiłki z NiP-u – wspomniany Richard "Xizt" Landström oraz William "draken" Sundin, chociaż ten drugi został po zaledwie czterech miesiącach zmieniony przez Ludviga "Brollana" Brolina. Można więc powiedzieć, że z Fnatic, które do pewnego momentu wydawało się być synonimem stabilizacji, nie zostało zupełnie nic. Nie było wyników. Nie było niczego, zupełnie tak, jak chciał kiedyś znany polityk z Białegostoku.

Co więc podkusiło mnie, by tak zaufać w ten dziwny, kompletnie nietrafiony i zrobiony nieco na kolanie projekt? Do dziś nie wiem, a przecież nawet ludzie podczas live'ów przestrzegali mnie, że nazbyt ufam Szwedom. A nie wierzyłem i mam za swoje. Otrzeźwienie przyszło za późno, chociaż akurat ja nie poniosłem konsekwencji swojej łatwowierności. Tego samego nie można powiedzieć o skandynawskiej piątce, która zamarzyła sobie zmianę prowadzącego i wyszła na tym jak przysłowiowy Zabłocki na przysłowiowym mydle. Dowodzenie Xizta nie wyszło ekipie na dobre, a najwięcej powodów do narzekań ma chyba Jesper "JW" Wecksell, który od momentu przyjścia doświadczonego rodaka zaczął grać zwyczajnie słabiej. Oczywiście już wcześniej nie był on w najwyższej formie, ale ta pogorszyła się jeszcze bardziej, być może z uwagi na nowe zadania powierzone mu przez nowego lidera. Zresztą, to właśnie Wecksell był przy okazji katowickiego Majora najsłabszym członkiem zespołu, notując statystyki gorsze nawet od prowadzącego.

Po upokorzeniu, jakim była eliminacja już w Fazie Nowych Pretendentów, w ekipie potrzebna jest prawdziwa rewolucja. Zmiany przeprowadzone w sposób zaplanowany i przemyślany. I wszystko to ładnie brzmi, tylko pytanie skąd Fnatic ma w ogóle czerpać? Niezależnie od tego, czy uznamy, że powinien odejść Xizt, który jako IGL się nie sprawdził, czy też JW, który jest cieniem samego siebie sprzed lat, zastanówmy się kto konkretnie miałby przyjść w ich miejsce? Wydaje się bowiem, że obecnie w kryzysie jest nie tylko sama drużyna, ale i cały szwedzki CS:GO w ogóle. Jedynym talentem, który przychodzi nam do głowy, gdy pomyślimy o tamtym rejonie świata, jest Ludvig "Brollan" Brolin, ale on już się w składzie znajduje. A poza tym... No tak. Jedyną sensowną opcją wydają się być posiłki z FPL-a lub też x6tence Galaxy – zafundowanie drużynie terapii szokowej i budowanie wszystkiego od nowa wokół Freddy'ego "KRIMZA" Johanssona i wspomnianego już Brollana, bo to oni jako jedyni w Katowicach pokazywali, że chcą, że im zależy. I że przede wszystkim potrafią.

Ja po prostu nie chcę oglądać takiego Fnatic. Wszak mówimy tu o zespole z ogromną historią i rzeszą oddanych fanów. Scena CS:GO nie może po prostu pozwolić sobie na słabe Fnatic. A wszelkie dotychczas stosowane działania zawiodły. Może więc pora na zdecydowane, poważne ruchy. Zacząłem zresztą ten tekst od Virtus.pro i na Virtus.pro skończę. Tam też przecież kolejne zmiany przychodziły wraz z kilkumiesięcznymi odstępami, coraz bardziej pogrążając cały zespół w marazmie. I dopiero grudniowa rewolucja dała nadzieje na nowe, lepsze jutro. Oczywiście, nie ma gwarancji, że się uda, ale nadal lepsze to niż trwanie w dotychczasowym stanie z nadzieją, że nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki coś się odmieni. Bo nie odmieni się – Xizt popadł już w poważny kryzys z NiP-em i nie wyciągnął go z niego, nie mam więc powodów, by wierzyć, że dokona tego we Fnatic, gdzie presja i oczekiwania wcale nie są mniejsze. Ogromna transferowa szufla, która nastąpi po Majorze, będzie więc idealnym momentem na odważne i konkretne ruchy.

Ale ja mogę sobie tak gadać i gadać, a przecież nie wszystko zależy ode mnie. Zresztą, krótko po zakończeniu pierwszej fazy IEM-a menadżer organizacji, Andreas Samuelsson, zapowiedział, że żadnych zmian na sto procent nie będzie. – Wiemy, że ten skład ma potencjał, by być najlepszym na świecie i będziemy pracować dzień i noc, by to osiągnąć. Jestem pewny, że możemy tego dokonać – przyznał Szwed. No cóż, najwyraźniej Pan Samuelsson jest człowiekiem znacznie większej wiary niż ja. Bo ja już raz w ten zespół uwierzyłem i zawiodłem się potężnie. Co więcej, nie widzę symptomów, które nagle miałby mi tę wiarę przywrócić. Ot taki ze mnie niewierny Maciej.

Śledź autora na Twitterze – MaPetCed