– Bardzo bym tego chciał. Myślę, że taki rodzaj stabilizacji byłby dla naszych graczy czymś wspaniałym. A jeśli Valve ostatecznie czegoś takiego nie zrobi, to myślę, że sprawi to, iż organizatorzy turniejów i nasze zespoły same stworzą dla siebie coś takiego – mówił jeszcze w 2018 roku Jack Etienne, właściciel Cloud9, gdy zapytano go o franczyzę w Counter-Strike'u. Wówczas kwestia ta wydawała się odległa, a dla niektórych nawet niedorzeczna. No bo jak to, franczyza w ekosystemie, który znany był ze swojej otwartości i z dość lekkiego podejścia Valve do zapewniania licencji kolejnym zainteresowanym firmom? To wszystko miałoby stać się zamknięte? Cóż, dziś poniekąd się staje, ale też nie do końca, bo chociaż niedawne uderzenie pięścią w stół w wykonaniu Gabe'a Newella i spółki oznacza, iż o pełnej franczyzie mowy (przynajmniej na razie) nie ma, tak model pół-franczyzowy już się w CS:GO pojawił.

Konkretniej mówiąc, pojawił się za sprawą ESL Pro League oraz nowego gracza na scenie, FLASHPOINTA. Obie te ligi zaoferowały niektórym swoim uczestnikom formalne porozumienia, które w przypadku EPL-a otrzymało nawet swoją nazwę i określane jest jako Louvre Agreement. Dzięki tym umowom część ekip ma status współorganizatora rozgrywek, będzie mieć swój udział w przychodach, a jednocześnie otrzyma także gwarancję miejsca na kolejne sezony i nie będzie musiała martwić się tym, czy przypadkiem nie spadnie. Typowa franczyza, chciałoby się rzec. Ano nie do końca, bo w wyżej wspomnianych ligach występować będą też zespoły nieposiadające takich praw, co z miejsca wprowadza pewien psychologiczny podział na lepszych i gorszych. Co to jednak konkretnie oznacza dla całej sceny CS:GO, dla jej kibiców oraz m.in. dla polskich formacji?

Dla kibiców

Z punktu widzenia kibica sytuacja mogłaby mieć sporo pozytywów, gdybyśmy mówili o pełnej franczyzie, ale nie mówimy, toteż będąc w pełni szczerym... przeciętny kibic większych różnic nie odczuje. Ot po prostu nie powinno być już sytuacji, w której o utrzymanie w lidze walczyć będą marki takiego kalibru, jak Fnatic czy Ninjas in Pyjamas, co w przeszłości miało w EPL-u miejsce. Jeśli jednak mielibyśmy doszukiwać się jakichś minusów, to na pewno jednym z nich byłby fakt, że w CS:GO rozgrywki ligowe odbywać się będą pod dwoma szyldami, a to automatycznie sprawia, że nie będzie ligi, w której faktycznie pojawią się najlepsi z najlepszych. O ile bowiem obsada ESL Pro League prezentuje się znacznie atrakcyjnej niż ta oferowana przez FLASHPOINT, to nie można nie zwrócić uwagi na fakt, że takie składy, jak MIBR czy MAD Lions to też przedstawiciele szeroko rozumianej światowej czołówki, ale w EPL-u wśród innych członków topu ich nie zobaczymy. I chociaż ostatecznie ten rozłam nie jest tak bolesny, jak mogłoby się wydawać, bo większość prezentujących wysoki poziom drużyn wybrała Pro Ligę, to nadal jest on w pewnym stopniu odczuwalny i pozostawia pewien niedosyt.

Dla drużyn

Jak zostało wspomniane, obecna sytuacja może być w pewnym sensie niesprawiedliwa w stosunku do mniej możnych drużyn, które nie załapały się do wszelkiego rodzaju porozumień. Przez to może dojść do sytuacji, w której teoretycznie gorzej prezentując się, zespół utrzyma się, a spadnie ekipa nieco lepsza i to tylko dlatego, że nie związała się z organizatorem żadną formalną umową. Takie rozwiązanie może pogłębić swego rodzaju dysproporcje między bogatszymi i biedniejszymi organizacjami – tym bardziej że te pierwsze będą mogły, z uwagi na otrzymaną stabilizację, planować pewne rzeczy mając pewność, że nie wydarzy się nic nieprzewidzianego w postaci np. degradacji do niższej, mniej atrakcyjnej klasy rozgrywkowej. To ogromny komfort, także z marketingowego oraz biznesowego punktu widzenia, bo przecież poszczególne marki mają pewność, że będą mogły reklamować się na prowadzonych przez ESL czy FACEIT transmisjach, które oglądać będzie od kilkunastu do nawet kilkudziesięciu tysięcy osób.

Dla organizatorów

Teoretycznie na obecnej sytuacji najwięcej ugrają sami organizatorzy takich właśnie zmagań. Franczyza, nawet połowiczna, jak w CS:GO, to zawsze możliwość zwiększenia wpływów, bo potencjalny reklamodawca ma pewność, że będzie mógł pokazywać swoje produkty u boku np. Astralis czy Teamu Liquid, które dzięki podpisaniu porozumienia z dnia na dzień nie znikną z ligi. A to rodzi też lepsze możliwości promocji i kreowania materiałów opartych o ekipy, które w kolejnych edycjach rozgrywek pojawią się na pewno. Jedyny problem polega na wspominanym już wcześniej podziale na dwie ligi oraz na fakcie, że franczyza nie ma pełnej formy, przez co nadal nie do uniknięcia jest sytuacja, w której w ESL Pro League czy FLASHPOINT oglądać będziemy formacje teoretycznie nieciekawe z wizerunkowego punktu widzenia lub też takie, które nie będą przyciągać przed ekrany kibiców. Bądźmy szczerzy, trudno oczekiwać, by streamy z pojedynków BOOM Esports czy Orgless cieszył się specjalnie ogromną popularnością.

Dla polskiej sceny CS-a

A co takie, a nie inne poprowadzenie ligowych rozrywek oznaczać może dla ekip z Polski? Cóż, teoretycznie łatwiejszą drogę do awansu, a to dlatego, że tym najpotężniejszym formacjom świata walka o utrzymanie nie grozi, co oznacza, że polski skład o slot w elicie rywalizować będzie nie z mousesports czy FaZe Clanem, a np. z HAVU Gaming, Teamem Spirit czy też GamerLegion. Teoretycznie wygląda to lepiej, ale w praktyce trzeba pamiętać, że nasi rodacy niedawno nie dali rady przebić się nawet do FLASHPOINTA i to mimo faktu, że światowy top nie brał udziału w eliminacjach. Czy więc faktycznie to dla nas taka duża zmiana? Cóż, do czasu, aż znajdziemy stabilną, gwarantującą jakiekolwiek rezultaty ekipę, to raczej niekoniecznie. Z drugiej strony większe zaangażowanie we franczyzę można oznaczać, że mocniejszych zespołów na pewno nie zobaczymy w turniejach pokroju DreamHacka Open, bo nie będzie to miało zwyczajnie sensu, a to niby otwiera kolejne drzwi do awansu albo nawet otrzymania zaproszenia na takowy turniej drugiego tieru. Trzeba tylko pamiętać, że częściowe zamknięcie lig może wiązać się z tym, że ci najbardziej utalentowani gracze zwyczajnie opuszczą nasz kraj, nie widząc dla siebie szans na to, by dostać się do CS-owego raju. Tak w ostatnim czasie zrobił MICHU, tak zrobił rallen, których będziemy oglądać we FLASHPOINCIE. W składach w pełni polskich na ten moment nie mieliby takiej możliwości i można z pewną dozą prawdopodobieństwa przyjąć, ze owa możliwość prędko się nie pojawi.

Tak czy inaczej, na ten moment to wróżenie z fusów, które wiąże się z wieloma znakami zapytania. Przede wszystkim nie wiemy, jak przyjmie się FLASHPOINT, który po szumnych zapowiedziach stał się ostatnio obiektem pewnych drwin z uwagi na mało atrakcyjne ekipy. Trudno też przewidzieć, czy Valve pozostanie tak nieugięte w kontekście tworzenia całkowicie zamkniętych rozgrywek, czy też z czasem zmięknie, a my w CS:GO doczekamy się naszych własnych LCS-ów. Chociaż wydaje się, że to nadal melodia odległej przyszłości.

Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn