Avatar, podejście drugie

Nie będę ukrywał, że szał związany z filmem Avatar i jego sequelem, jakoś mnie ominął. Mimo że od premiery pierwszej części minęło 15 lat, nigdy nie złożyło się, bym szukając zajęcia na wieczór włączył akurat dzieło Jamesa Camerona. Czy to problem w kontekście Avatar: Frontiers of Pandora? Bynajmniej. Z pewnością znajomość pierwowzoru ze szklanego ekranu sprawiłaby, że pojawienie się Pandory, jej mieszkańców i żyjącej tam fauny oraz flory wywołałyby u mnie dodatkowe emocje. Ale generalnie brak takiej wiedzy niczego w kontekście omawianej tutaj produkcji nie zmienia. Sama fabuła poprowadzona została w taki sposób, że nawet ktoś, kto filmu nie widział (no witam) i tak połapie się kto jest dobry, kto jest zły, a kto musi tutaj rozwiązać jakiś problem. Tym kimś jest gracz.

Avatar: Frontiers of Pandora

Gracz, który we Frontiers of Pandora wciela się w postać przedstawiciela rasy Na'vi. Ale nie znowu takiego zwykłego przedstawiciela. Wszystko dlatego, że gdy byliśmy dziećmi, do naszej osady przybyli ludzie, by siłą nas z niej wyrwać. Wraz z naszą siostrą, Aha'ri, trafiliśmy do specjalnego ośrodka szkoleniowego, gdzie wychowywano nas niczym ludzi. Wypleniono z nas naszą kulturę i próbowano pozbawić poczucia przynależności do Na'vi. Cel był oczywisty – w odpowiednim momencie zwrócić nas i inne ukształtowane w ten sposób dzieci przeciwko swoim pobratymcom. Jak nietrudno się domyślić, stawialiśmy opór. A jedno wydarzenie sprawiło, że w otoczeniu świstu kul i dźwięków alarmów uciekliśmy z ludzkiej bazy. W ten sposób wróciliśmy do "swoich", którzy jednak niekoniecznie są do nas przychylnie nastawieni.

Pandora cieszy oko

Lądujemy więc w samym środku Pandory i od samego początku po naszych oczach biją fantastyczne widoki. To trzeba twórcom z Massive Entertainment oddać – udało im się stworzyć naprawdę piękny świat. Momentami pojawiają się pewne zgrzyty, jak choćby modele czy tekstury gorszej jakości. Ogólnie jednak Avatar cieszy wzrok i nawet po wielu godzinach gry zdarzało mi się przystanąć na chwilę, by uchwycić wyjątkowo urodziwego screena. Część z tychże screenów znajduje się zresztą w tej recenzji. Muszę też oddać deweloperom, że chociaż Pandora sama w sobie jest dość monotonna w kwestii wyglądu, to ci zadbali o to, by monotonni było jak najmniej. Dlatego też część świata to gęsto zalesione tereny, inny obszar stanowią szerokie polany z gnającymi po nich "końmi", a jeszcze inne miejsca stanowią górzyste, trudnodostępne tereny.

Avatar: Frontiers of Pandora

Oczywiście mapę dostaliśmy nie tylko dla samego podziwiania widoków. Jako że to gra Ubisoftu to nie brakuje dodatkowych aktywności, a jedną z ważniejszych jest polowanie. Polując zdobywamy surowce potrzebne np. do craftingu czy budowania relacji z poszczególnymi plemionami Na'vi. Zwyczajowo z zabitych zwierząt czy znalezionych roślin wypadają elementy najniższej możliwej jakości. Jeżeli zależy nam na jakości bardzo dobrej lub najlepszej, to musimy się nagimnastykować. Specjalne egzemplarze ze świata zwierząt i roślin występują tylko w określonych miejscach świata i nierzadko wyłącznie o określonej porze. Aby dowiedzieć się gdzie i kiedy szukać, musimy zajrzeć do bestiariusza.

Jest gra Ubi, są i znajdźki

Sama Pandora nie we wszystkich miejscach jest jednak piękna. W wielu częściach świata ludzie postawili bowiem maszyny wydobywcze lub ogromne fabryki, zanieczyszczające środowisko. W zniszczonych w ten sposób obszarach nie da się ani polować, ani zbierać roślin z uwagi właśnie na ów zanieczyszczenie. Stąd kolejna aktywność, czyli niszczenie człowieczych siedzib. Te mają jednak odmienne poziomy. Im większy, tym bogatszy arsenał zabezpieczeń, a co za tym idzie również skala trudności. Ale opłaca się załatwiać sprawy po cichu, bo jeżeli nie wywołamy alarmu i nie ściągniemy wrogich posiłków, po zniszczeniu bazy zyskamy lepsze łupy. A przy okazji przywrócimy życie do krain wcześniej wypalonych i zalanych szkodliwymi substancjami.

Avatar: Frontiers of Pandora

To oczywiście nadal nie wszystko, bo na mapie rozsiano również m.in. latawce, eolskie fletnie wietrzne czy totemy Sarentu. Są również siedziby plemion Na'vi i ludzkie laboratoria, roboty więc nie brakuje. A wszystko po to, byśmy nie nudzili się pomiędzy wykonywaniem kolejnych misji. Misji, które też przybierają różnorakie formy. W jednym wypadku musimy po prostu wyeliminować wszystkich przeciwników. W innych naszym zadaniem jest wytropienie konkretnych zwierząt przy wykorzystaniu naszych zmysłów. Z kolei jeszcze w innych oczekuje się od nas, że np. wykonamy konkretny przedmiot albo zbadamy niewyjaśnioną tajemnicę. A warto robić to wszystko, bo za questy zgarniamy punkty doświadczenia, które potem przekładają się na wzmacnianie naszej postaci. A jeżeli wzmocnimy ją dostatecznie, to możemy postarać się zdobyć tzw. umiejętność alfa.

Far Cry w świecie Avatara? Nie do końca

Jeszcze przed premierą o Avatar: Frontiers of Pandora mówiono, iż jest to Far Cry w świecie Avatara. I chociaż skojarzenia się oczywiste, to jednocześnie uważam, iż szafuje się tym hasłem mocno na wyrost. FoP bowiem zdecydowanie większy nacisk kładzie na eksplorację terenu, spokojne odkrywanie nowych obszarów i tajemnic, które skrywają. Pomagają nam w tym nie tylko nasze własne nogi, ale również zwierzęta, które możemy ujeżdżać. No i wspomniane zmysły Na'vi, dzięki którym możemy znaleźć poukrywane obiekty. Generalnie Avatar nie nakłada na nas presji w kwestii tempa przemierzania Panadory. Wydaje się zresztą, że taki był zamysł Massive Entertainment, by w ten sposób oddać związek kosmicznej rasy z naturą. Tutaj da się go odczuć.

Avatar: Frontiers of Pandora

Ale czasami dochodzi do starć. Niemniej nie tak często, jak w przypadku wspomnianego już Far Crya. Tutaj walka to nierzadko albo tylko dodatek do zabawy, albo ostateczność. Nasz bohater nie może wszak przyjąć przesadnie dużej liczby strzałów, nim naszym oczom ukaże się napis "game over". A o to nie jest znowu tak trudno, bo na naszej drodze stają nie tylko zwykli piechurzy, ale i ogromne mechy, a nawet i latające pojazdy. My natomiast mamy do naszej dyspozycji głównie łuk, chociaż korzystać możemy też np. z karabinu, strzelby czy raz na jakiś czas z RPG. Niemniej czuć, że dla Na'vi, nawet wychowanego wśród ludzi, nie jest to domyślny oręż. Z kolei wspomniany łuk może zadawać ogromne obrażenia, o ile trafimy w szczególnie czułe miejsca naszych adwersarzy.

Avatar, lubię cię i nie lubię

Czy dobrze grało mi się w Avatar: Frontiers of Pandora? Pierwsze godziny upłynęły mi pod znakiem zachwytu światem przedstawionym. To jego piękno wychodziło na pierwszy plan, stanowiąc jednocześnie obietnicę ekscytującej przygody. Gdy jednak ekscytacja opadła, coraz wyraźniej dało się zauważyć, że fabuła w FoP nie jest szczególnie angażująca. Gdzieś tam przewija się motyw zemsty, jest moment zdrady i heroicznego poświęcenia, ale w gruncie rzeczy trudno czuć w związku z tym szczególne emocje. Sam miałem wrażenie, że historia przebiega gdzieś obok mnie, będąc tylko pretekstem do tego, by wysłać mnie w kolejną część mapy albo zniszczyć następną bazę ludzi.

Avatar: Frontiers of Pandora

Rozgrywka, jak to w grach Ubi, opiera się często na szukaniu i odhaczaniu znajdziek. Obrany kierunek artystyczny z niespiesznym zwiedzaniem świata przedstawionego temu ewidentnie sprzyja. I jeżeli taki styl zabawy wam odpowiada, to dobrze – we Frontiers of Pandora znajdziecie zajęcie na długie wieczory. Problem zaczyna się, gdy dochodzi już do walki. Ta bowiem zrealizowana jest co najwyżej poprawnie i nie ma w sobie nic z emocji, jakie generowały np. starcia w Horizon Zero Dawn. I tu, i tu głównym narzędziem jest łuk, ale odczucia są zupełnie inne. Tym bardziej że kolejne pojedynki np. w ogromnych fabrykach z biegiem czasu stają się coraz bardziej schematyczne. Jestem gotowy powiedzieć, że walka to jeden ze słabszych elementów Avatara.

Przyzwoicie, ale niczego nie urywa

Ale też nie zrozumcie mnie źle. Avatar: Frontiers of Pandora to nadal przyzwoita produkcja, mająca swoje niewątpliwe zalety, ale i wady. Fani tzw. Ubi-gierek z pewnością się tutaj odnajdą i znajdą przyjemność w odkrywaniu kolejnych części świata Pandory. Z kolei ci, którzy poszukują ambitniejszej, bardziej rozbudowanej rozgrywki, powinni skierować swoje zainteresowanie w inne miejsce. Ale też nie da się ukryć, że tacy gracze raczej na produkcje wydawane przez Ubisoft z reguły i tak nie spoglądają. Tak czy inaczej, Avatar to gra przyzwoita, mogąca się podobać. Żadna rewolucja czy nawet kandydat na tytuł gry roku. Frontiers of Pandora nie zapisze się złotymi zgłoskami w podsumowaniach 2024 roku. Ale wcześniej może dostarczyć tym, którzy się na to zdecydują, kilkadziesiąt godzin przyjemnej eksploracji pięknie zbudowanego świata.

Ocena:
7/10