O obecnej formie, ostatnich turniejach, Majorze PGL w Krakowie i planach na przygotowania porozmawialiśmy z Filipem "Neo" Kubskim, graczem Virtus.pro. Wywiad przeprowadzony został na bootcampie w siedzibie G2A w Rzeszowie, gdzie Polacy przez kilka dni przebywali z Natus Vincere.

Ostatni okres nie był zbyt dobry w Waszym wykonaniu. Co w takich chwilach czujecie jako drużyna?

Na pewno jesteśmy podłamani. Trudno tak naprawdę określić ten stan, bo wiemy, że wyniki nie pokazują wiele z naszej strony, ale wiemy też, że nie jesteśmy tak daleko. Patrząc na naszą grę – mamy pewną blokadę, która wystarczy, że przeskoczy i będziemy w stanie wygrywać. Tak było zawsze. Kiedy przegrywaliśmy, graliśmy słabo z własnej winy, a nie dlatego, że ktoś był lepszy. Teraz troszeczkę się zagubiliśmy, ale bywają i takie okresy. Przeszliśmy już chyba gorsze, więc nie ma dramatu. Wiadomo, że atmosfera w internecie, kiedy czyta się  te wszystkie komentarze, troszeczkę dodatkowo dołuje. Nie brakuje sezonowców, a dodatkowo CS przyciągnął nowych ludzi, którzy pojawili się chociażby ze względu na skiny. Nie są nawet fanami, a po prostu obstawili skiny i wyzywają. To się nawarstwia i internet jest zawalony tego typu hejtami, ale jakoś się do tego przyzwyczailiśmy.

Czasem masz ochotę odpisać tym ludziom?

Ewidentnie widać, że ktoś nie ma za dużego pojęcia. Wymyśla teorie, chociażby tę, że podkładamy się na meczach. Sadokist nawet oficjalne przeprosiny napisał. No ale jeśli ktoś nigdy nie grał na takim poziomie, to nie wie, że sezon gracza trwa cały rok. Masz może dwa tygodnie wakacji w sierpniu, więc teoretycznie musisz trzymać formę cały rok. Trening sportowy zrobisz jeden, dwa w ciągu dnia. W e-sporcie możesz siedzieć całymi dniami, a wszystko praktycznie rozgrywa się w głowie. Po prostu pojawia się duże napięcie, a ludzie, którzy nigdy nie mieli okazji spróbować grać na takim turnieju, w ogóle nie mają pojęcia. Miałbym ochotę naprostować jednego czy drugiego, ale to nie ma sensu, bo to walka z wiatrakami. Nie dość, że komuś się odpiszę, to na pewno pójdzie jeszcze mądrzejsza riposta. Nie ma sensu.

Ostatnią Waszą porażką było odpadnięcie z ESL Pro League. Czy mimo tego po tak długiej passie złych meczów w tych rozgrywkach czujecie trochę ulgę psychiczną?

Próbowałem na to patrzeć z różnych perspektyw i wczoraj doszedłem do takiego wniosku, że chyba od dwóch lat nie zakwalifikowaliśmy się na żadne finały. Nawet Thoorin o tym pisał. Mieliśmy okazję pojawić się poprzez invite’a, ale sami z siebie nie kwalifikujemy się za często na finały. W sumie ja gram te 17 lat i zostałem nauczony, że patrzę na wyniki na lanie, a nie na necie. To jest złe, bo wiadomo, że trzeba się zakwalifikować na lana, ale nie cierpię aż tak z tego powodu, że przegram mecz w internecie. Wiem, że ponad połowa z tych graczy dużo gorzej gra na lanie niż na necie. Kiedy ktoś siedzi w swoich warunkach, w swojej jaskini, przed swoim kompem i ze swoimi ustawieniami, to gra dużo lepiej niż jak jedzie na lana. A tak naprawdę lan jest realnym wyznacznikiem tego, jaka jest sytuacja. To, że spadliśmy do ligi niżej aż tak dużo nie zmienia, bo i tak nie dostawaliśmy się na finały. Teraz będzie tylko trudniej przejść przez ten tier niższy, bo jednak tam internetowcy pojawiają się jeszcze bardziej. Ludzie grają dużo odważniej niż na lanie. Smutne jest to, że przegrywamy te internetowe mecze, ale tak było zawsze. Grając z Niemcami, Duńczykami, jesteśmy w gorszej sytuacji chociażby przez pingi. Tego nie widać na streamie, ale ostatnio graliśmy Mirage’a i TaZ miał lagi. Zwiesiło go i przegraliśmy pistoletówkę. Na lanie takie rzeczy się nie dzieją, każdy ma równo. Tak czy inaczej, aż tak nie rozpaczam nad tą sytuacją. Ulgi też nie było. Smutno było, że spadliśmy.

Spadliście do ESEA Premier, gdzie też jest sporo meczów. Podjęliście już decyzję czy zagracie w tych rozgrywkach?

Ja jestem za tym, żeby grać. Można to potraktować jako trening z drużynami innymi niż zazwyczaj. Nie wiem czy podjęliśmy już decyzję wspólnie z zespołem, ale moim zdaniem warto grać, by walczyć o awans do Pro League.

Seria Waszych porażek rozpoczęła się w Katowicach. Intel Extreme Masters traktujesz jako najboleśniejszą porażkę w swojej karierze?

Można to uznać za jedno z większych rozczarowań. Zagrać w Spodku przed polską publiką to niezapomniane przeżycie. Jednak każdy turniej ma swoje zasady, warunki. W tym roku był zupełnie inny system. W grupie zagraliśmy jednego dnia pięć meczów. Gdybyśmy ten ostatni mecz z Heroic zagrali dnia następnego, to wiedzielibyśmy co grają, wygralibyśmy i wyszlibyśmy z grupy. Tam zabrakło niewiele, bo nie było tak, że ponieśliśmy sromotną porażkę. System był taki, a nie inny. Po czterech zagranych meczach przychodzi piąty i lekkie nieogarnięcie z naszej strony. Po prostu się posypało. Smutno, że nie zagraliśmy przed polską publicznością, ale jest to jeden z kolejnych turniejów do rozegrania. Jest to uczucie, że Major jest wyższą rangą. Na szczęście udało nam się wygrać tego IEM-a, gdzie był jeszcze Major i teraz jest to po prostu jeden z kolejnych turniejów. Jest w Polsce, ale na szczęście pojawił się jeszcze Kraków i będzie okazja się odbić.

Jaki wpływ na tę porażkę miał system rozgrywek, a jaki dyspozycja?

To, co powiedziałem o Heroic to był przykład. Kiedy gra się jeden, dwa mecze w ciągu dnia, to jesteś w stanie przygotować się pod przeciwników, wiedzieć co grają i jaka jest ich najlepsza mapa. My zagraliśmy Nuke’a, czyli najlepszą mapą Heroic na tym turnieju. Na Nuke’u wygrali większość swoich meczów. Pewnie gdybyśmy mieli dzień na zastanowienie, to nie popełnilibyśmy tego samego błędu.

Jednak miesiąc później na finałach StarLaddera był system szwajcarski i poszło Wam jeszcze gorzej. Co tam poszło nie tak?

Tutaj wracając do tematu poddawania gier, throwowania, to jak ktoś nie brał udziału w czymś takim, to nie wie jak to wygląda. To już jest presja. Zresztą u nas była ona spotęgowana – wygranie turnieju, a później trochę gorszych występów. U nas takie akcje miały miejsce częściej i w tym momencie wpadliśmy już w kryzys. Gdy zaczynasz w tej grze wątpić w siebie to już bardzo ciężko jest wyjść z dołka. Słaby okres zaczął się pomiędzy tymi dwoma turniejami. Przez to bujamy się w złym miejscu. Po swojej grze widzę, że czuję niepewność. Nie ma tych ruchów, które są potrzebne. Jak tylko zaczynasz się wahać, wątpić w siebie, to będzie tylko gorzej.

Wielokrotnie mówiliście, że wolicie grać na lanie, ale z drugiej strony – trenować w internecie. Nie próbowaliście zmienić sposobu przygotowań, by częściej pojawiać się na bootcampach?

Tutaj zdania w zespole są podzielone. Ja zawsze byłem za tym, by robić bootcampy. Nie jest wykluczone, że do tego wrócimy. Jeśli obecny system nie działa, to może potrzeba jakiegoś kopa mocniejszego i może taki bootcamp byłby rozwiązaniem. Z drugiej strony sami wiemy, że jesteśmy w stanie wyciągnąć grę poprzez trening na necie.

Teraz macie jeszcze dwa miesiące do tego najważniejszego turnieju w Krakowie. Jak zamierzacie ten czas wykorzystać?

Ostatnio ostro trenujemy, mimo że wyniki tego nie pokazują. Między sobą już o tym rozmawialiśmy – na treningach czujemy progres, ale przychodzi mecz i nadal pojawia się ta blokada. Możliwe, że powinniśmy już wprowadzić psychologa sportowego.

Rozmawialiście już o tym, by skorzystać z usług psychologa?

Jesteśmy w trakcie pracy nad tym. Warto byłoby przyspieszyć sprawę, ale mimo to trenujemy bardzo dużo, wiele godzin spędzamy nad taktykami. Może mniej trenujemy z drużynami, ale więcej robimy, dodajemy do naszej gry. Przemodelowaliśmy praktycznie cały schemat naszego zespołu. Staramy się wyjść z dołka.

Jakieś drastyczne zmiany szykujecie w stylu gry?

Dużo pozmienialiśmy – role w zespole, mamy wiele nowych rzeczy, niektóre jeszcze do końca nieprzetrenowane. Nie wiemy jeszcze co będzie wychodziło, a co nie. Mamy jeszcze miesiąc do następnego występu na lanie, więc będzie jeszcze czas, by to ogarnąć.

Jest teraz coś ważniejszego niż wygranie Majora w Krakowie?

Trudno powiedzieć – Major Kraków to mistrzostwo. Jest to praktycznie cel życia, ale po Krakowie będzie następny turniej, więc bardziej chodzi o formę i powrót niż klapki na oczy i tylko Kraków. Chodzi o ogólne poczucie zespołu i stabilniejszej formy.

Ze względu na to, że coraz więcej mamy mocnych zespołów, możliwe jest w ogóle, by jedna drużyna mogła utrzymać tę stabilizację formy i wygrała kilka turniejów z rzędu?

Wydaje mi się, że to niemożliwe. W 1.6 było widać kiedy ktoś złapał wiatr w żagle, ciężko było ich zatrzymać, ale kiedy przegrali w końcu z jednymi czy drugimi, to wszystko się sypało. W CS:GO – jak widać – nawet zespół, który nie jest faworytem, potrafi wygrać. Często zespoły niby z niższej półki zaskakują drużyny lepsze. Widać, że wśród tier 2 i 3 są zespoły typu Space Soldiers, które mają dużo omówione strategicznie, fajnie grają zespołowo i są w stanie swoją grą zaskoczyć, wygrać jakieś spotkania. No ale czy Majora będą w stanie wygrać? Wydaje mi się, że jednak Astralis czy FaZe zebrały już więcej doświadczenia. Nie wydaje mi się jednak, żeby w CS:GO była możliwość wygrywania tylu turniejów. Tutaj gra zależy od momentu, zaskoczenia przeciwnika. Jest teraz bardziej randomowo niż w 1.6.