Z roku na rok krajowe rozgrywki League of Legends coraz bardziej zbliżają się do światowych wysokich standardów pod względem organizacyjnym. W dobiegającym już końca 2017 roku mieliśmy przyjemność śledzić kilka prestiżowych polskich turniejów, których łączna pula nagród przekroczyła ponad 450 tysięcy złotych. O rozwoju organizacji zmagań na polskiej scenie, zapowiedzianym niedawno Pucharze Europy oraz minionym już sezonie porozmawiał z nami wspierający Illuminar Gaming - Paweł "delord" Szabla.

Daniel Kasprzycki: Paweł, na polskiej scenie grasz od ładnych paru lat, pojawiałeś się na przeróżnych zawodach, jednak dopiero od końca 2016 roku zacząłeś rywalizować na międzynarodowych szczeblach. Czy przez ostatni rok Twoje podejście do gry i turniejów zmieniło się w porównaniu do poprzednich lat?

Paweł "Delord" Szabla: Ostatnio o tym myślałem i uderzyło mnie to, że wcześniej grało się te lany, ale nigdy nie należałem do tej całej infrastruktury, organizacji i tego typu rzeczy. 2017 rok był dla mnie pierwszym rokiem poważnego grania drużynowego. Takim, który miał jakieś większe znaczenie. Trudno powiedzieć, ale potrzebowałem takiego przejścia, jakiejś zmiany. Wcześniej zajmowałem się streamowaniem, prowadziłem jakąś działalność w internecie, ale zawsze marzyłem o tym, co mam teraz. Wiedziałem, że branża rozrywkowa jest drogą wyjścia, lecz wolałem robić coś, co nie tylko pozornie daje mi szczęście i spełnienie, ale też coś, co pozwoli mi się rozwijać zawodowo.

Przed rozpoczęciem projektu Hatchý'ego cały czas miałem wątpliwości co do tego, czy w ogóle brać w nim udział. Do dzisiaj mam tak, że nie do końca wierzę w swoje umiejętności. Jest tego wiele powodów, ale zawsze jak przychodzą jakieś ważne turnieje, to ten syndrom po prostu znika. Z reguły pojawia się to przed początkiem zawodów, a gdy wchodzę na scenę i wiem, że muszę się jakoś zaprezentować, to wszelkie wątpliwości mnie opuszczają.

W poprzednich latach nie było u mnie czegoś takiego jak scrimy. Wiadomo, coś tam się pograło przed turniejami, ale to nigdy nie był taki prawdziwy trening. Poza tym nigdy wcześniej nikt mnie nie krytykował tak otwarcie, przy wszystkich, dlatego musiałem się nauczyć wyłapywać ten "feedback" pomiędzy wersami. To jest bardzo ważne, żeby się nie skupiać na tym jak bardzo te uwagi mogą cię zaboleć, lecz na tym ile one mogą ci dać. Przez ten rok stałem się dużo lepszym słuchaczem, niż kiedyś. Strasznie poprawiłem swoje makro i naprawdę wiele się nauczyłem.

delord
fot. ESL

Początek 2017 roku był dla Ciebie i Twoich kolegów dość sporym wyzwaniem. Masa treningów, gaming house i imponujący sztab szkoleniowy za Waszymi plecami. To wszystko było wtedy dla Ciebie całkiem nowe. Jak dawałeś sobie z tym wszystkim radę? Co dała Ci praca z różnymi trenerami w tym roku?

Rozmawiałem o tym ostatnio z Tabasko. Wtedy zarówno ja, jak i Icebeasto byliśmy takimi nowymi twarzami na polskiej scenie. Niby ludzie nas kojarzyli, ale jednak nigdy od tej strony. To było dla nas coś zupełnie nowego. Wydaje mi się, że całkiem dobrze w to wszystko weszliśmy. Wiadomo, niektórzy na oswojenie się z mieszkaniem z tyloma wcześniej nieznanymi osobami potrzebowali więcej czasu. Ja bardzo szybko zacząłem odnajdować się w tym całym systemie. Nie ukrywam, to było spore wyzwanie, bo Challenger Series to naprawdę wysoki poziom i wszystkie oczy były na nas skierowane, ale jakoś sobie z tym wszystkim radziliśmy. Niestety, treningi nie przekładały się na to, co pokazywaliśmy w oficjalnych grach.

Na tamten moment brakowało nam jednak doświadczenia, wiedzy, opanowania i decyzyjności. Często brakowało tego instynktu, który mówiłby nam jak rozgrywać dane aspekty gry. W tym roku tak naprawdę zawsze analizowaliśmy VOD-y swoje oraz innych drużyn i gdzieś tam wydawało nam się, że coś nam to daje. Jednakże dopóki nie popracowałem z tymi wszystkimi szkoleniowcami, to nie wiedziałem zbyt wiele o tym w jaki sposób powinienem przeglądać te VOD-y. Hatchý oczywiście zajmował się tym, kiedy z nim współpracowaliśmy i bardzo wiele z tego wyniosłem. Każdy z trenerów ma zupełnie inny styl. Hatchý skupiał się na makro i na indywidualnych rzeczach, a w innych organizacjach szkoleniowcy zwracali uwagę głównie na makro, co jest dobre, ale czasem powinni byli wypunktować te indywidualne błędy. Praca z tymi wszystkimi osobami w ciągu tego roku dała mi to, co mam teraz. Wiele się dzięki nim nauczyłem.

Czy podczas gry w kwalifikacjach do Challenger Series, a później w samym Challenger Series czułeś, że jest napięcie ze strony fanów, że reprezentujesz kraj?

Trochę się to odczuwało. Wiadomo, graliśmy jako drużyna złożona z pięciu Polaków, a podczas oficjalnych spotkań za logotypem Kinguin widniała flaga Polski. Zawsze, gdy pyta się o to sportowców, muzyków, czy kogokolwiek, kto reprezentuje nasz kraj, to ci ludzie za bardzo nie wgłębiają się w ten temat. Po prostu czuje się tę przynależność narodowość. Myślę, że każdy z nas miał w głowie to, że fajnie byłoby to zrobić dla tych wszystkich Polaków, którzy nam kibicują i śledzą nasze poczynania. Takie coś zdecydowanie się czuje, każdy pewnie jest w stanie to przyznać.

Natomiast wracając jeszcze do kwalifikacji do Challenger Series, to mam wrażenie, że nasz awans znacząco wpłynął na rozwój polskiej sceny. Gracze zobaczyli, że jednak da się tam dostać i da się coś ugrać. Wydaje mi się, że dzięki temu sukcesowi Teamu Kinguin sporo ludzi się zmobilizowało do gry.

W tym roku dwukrotnie pojawiłeś się na finałach ESL Mistrzostw Polski i dwukrotnie w nich triumfowałeś. Jak z perspektywy gracza oceniłbyś te turnieje?

ESL MP od zawsze było strasznie ważne. Po pierwsze, dają spory prestiż, nie ukrywajmy, a po drugie dawały awans do ważnych kwalifikacji do Challenger Series. Teraz, jak już wszyscy wiemy, zwycięzcy będą mogli zagrać w Pucharze Europy, dlatego ESL MP będą jednym z najważniejszych, o ile nie najważniejszym, turniejem w tym kraju. Zawsze podchodzimy do nich z takim dystansem, bo to wciąż polskie zawody, ale to wcale nie jest tak, że bez problemu je wygramy, bo zrobiliśmy to rok temu, czy tam parę miesięcy temu. Wciąż pracujemy nad sobą i nad błędami, które pokazują nam inne europejskie formacje na treningach i nie chcemy się dać złapać. ESL MP to zawsze będzie bardzo ważny turniej w kalendarzu dla polskich ekip, bo to tak naprawdę jest w stanie zdefiniować twoje umiejętności. Sądzę, że teraz każdy polski gracz będzie chciał w nich zwyciężyć, aby móc pokazać się na europejskiej scenie i powalczyć w Pucharze Europy.

Zawody w katowickiej ESL Arenie miały być dla Was ostatnimi we wspólnym składzie. Później spróbowałeś sił w europejskiej ekipie - Reign - razem z Tabasko. Czego zabrakło, abyście zakwalifikowali się do Challenger Series?

Ze strony naszego zgrania i umiejętności, to było jak najbardziej w porządku. Coś wychodziło, coś dzwoniło, czasem nie wiedzieliśmy, w którym kościele. Wiadomo, popełnialiśmy błędy jak każdy, daliśmy się zaskoczyć przez jedną z drużyn i ostatecznie się nie udało. Poszło nam słabo z różnych powodów. Po pierwsze, byliśmy na bootcampie w Katowicach i nadal nie jesteśmy pewni, czy to nam czasami nie zaszkodziło. Do tamtego momentu chłopaki prezentowali dużo luźniejszy styl, ale organizacja napierała na ten bootcamp i wszyscy się zgodziliśmy przyjechać, poza Sheriffem, który miał szkołę. To był chyba zbyt duży przeskok z takiego luźnego grania bez większej presji na ostre staranie się.

Wydaje mi się, że w KGH dużo częściej pojawiały się jakieś konflikty i były małe starcia charakterów. To nie było też tak, że działy się tam jakieś straszne rzeczy jak bójki lub coś w ten deseń, ale każdy błąd w grze, każdy niefortunny wypadek powodował jakieś eskalacje podirytowania. Nie każdy potrafił przedstawić swój punkt widzenia w taki neutralny sposób. Moim zdaniem często te uwagi były po prostu zbyt agresywne. Z jednej strony to jest dobre jak ktoś dobitnie zwróci na coś uwagę, ale według mnie to nie jest zadanie graczy. Byliśmy w KGH razem z Wolfgangiem „Wollem” Landesem. On próbował wtedy swoich sił jako trener, lecz nie potrafił raczej ogarnąć charakterów i może to tego też zabrakło.

Vega Squadron Delord
fot. youtube.com

Następnie zostałeś zakontraktowany przez rosyjskie Vega Squadron. W czym różniła się profesjonalna liga w regionie wspieranym przez Riot Games od krajowych rozgrywek? Czego brakuje polskim turniejom takim jak ESL MP, czy PLE, aby dorównać tego typu rozgrywkom?

Przede wszystkim liga ta różni się od polskich turniejów zasobami. LCL to jednak najwyższa liga w tamtym rejonie. Jest tam studio Riot Games, przyjeżdżaliśmy tam, był catering i cała profesjonalna otoczka. Po prostu czułem, że to jest coś naprawdę ważnego. Wiedziałem, że zaszedłem całkiem wysoko. Standard był na niesamowicie wysokim poziomie. Każda z drużyn miała swój własny pokój, były makijażystki, masa kamer i kibice na trybunach. Poza tym jest różnica w budżetach. Organizacje mają trochę więcej pieniędzy i posiadają swoje własne domy dla graczy, byliśmy wożeni dedykowanymi busami do studia.

Jednak wiesz, gdy gramy te wszystkie dwu lub trzydniowe turnieje, to niby czuje się te emocje, ale nadal to nie jest jakaś najwyższa liga. Takie zawody powinny dawać jakoś więcej emocji, chociaż z drugiej strony w takich rozgrywkach jak LCL nie ma też aż takiej nerwówki. Masz cały sezon i nawet jeśli przegrasz na początku, to możesz popracować nad błędami i ostatecznie otrzymasz szansę nawet na wygranie play-offów. Z kolei na lanach mylisz się tylko raz, niczym saper.

Swoją drogą ja jestem chyba trochę większym fanem grania na takim otwartym terenie, aniżeli bycia zamykanym w jednym miejscu i jednej lidze. Wolałbym latać w różne miejsca na świecie i tam rywalizować. To może być też spowodowane tym, że ja sam na wielu takich zawodach nie byłem i pewnie gdybym porozmawiał z zawodnikami CS:GO, którzy w sezonie latają po całym świecie, to może powiedzieliby, że są tym zmęczeni. Wszyscy mają swój punkt widzenia.

Po zakończeniu letniego splitu LCL wróciłeś do Polski i zastąpiłeś Mystiquesa w Team 1. Niedługo potem pojawiliście się na kolejnej odsłonie finałów ESL Mistrzostw Polski, tym razem w Atlas Arenie. Co sprawiło, że podczas finałów LoL-a trybuny niemalże świeciły pustkami, natomiast w przypadku CS:GO wyglądało to zupełnie inaczej?

Wydaje mi się, że Counter-Strike ma w Polsce podłoże historyczne. Ja sam dorastałem na CS-ie i zawsze znałem wszystkich najlepszych zawodników w kraju i wszyscy wokół uwielbiali grać właśnie w CS-a. To jest już zakorzenione, że spora liczba osób śledzi poczynania Polaków w CS-a, podczas gdy League of Legends to stosunkowo nowa gra, nie oszukujmy się. Może było to spowodowane jakimś konfliktem interesów, chodzi mi o harmonogram i jakieś kolidujące ze sobą wydarzenia albo szkołę. Z drugiej strony mogło to być spowodowane również samą lokalizacją, bo przecież na PGA podczas Pucharu Polski Cybersport mieliśmy pełne trybuny. Wydaje mi się, że wszystko po trochu zebrało się na ostateczny efekt w Łodzi. Poza tym Festiwal Komiksu i Gier niezbyt kojarzy mi się z samymi grami, to raczej właśnie PGA jest eventem, na który przyjeżdża masa ludzi i to nawet z zagranicy, bo jest tam świetna atmosfera i dużo więcej interesujących rzeczy.

Nie ukrywam, że w Polsce liczba fanów Counter-Strike'a na pewno jest większa, niż entuzjastów League of Legends, nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Kiedyś jak mieliśmy w EU LCS w pełni polski składy takie jak MYM, czy ROCCAT, to było więcej śledzących profesjonalne rozgrywki. Jak już zniknęły te formacje, to zniknęli również fani. Aktualnie w CS-ie mamy kilka naprawdę dobrych ekip, które rywalizują na wysokim, światowym poziomie. Rozwój drużyn i ich sukcesy nakręcają tę machinę, dzięki czemu jest coraz więcej obserwujących te rozgrywki.

W drugiej edycji Pucharu Polski Cybersport ulegliście w wielkim finale. Na Waszych profilach w mediach społecznościowych pojawiały się komentarze mówiące o sporych problemach technicznych w pierwszym półfinale, które wybiły Was z rytmu. Możesz powiedzieć o tym coś więcej?

Pamiętam, że na początku tego starcia mieliśmy dość wysoki ping, ale panowie z ESL zlokalizowali problem i starali się go jak najszybciej zlikwidować. Mimo wszystko zeszło na to całkiem sporo czasu. W finale niespodziewanie wyszło słońce, które przez okna hali świeciło nam prosto w oczy. Ktoś podszedł i powiedział nam, żebyśmy podnieśli sobie monitory, co było dość komiczną reakcją ze strony administratora. Tak czy inaczej nasza porażka w finale to nie była wina problemów technicznych. To my źle przygotowaliśmy się do aktualnego patcha. Nie trenowaliśmy wtedy aż tak dużo.

Natomiast ja osobiście szczerze cieszę się z tego, że przegraliśmy, bo od razu po tym evencie każdy przejrzał na oczy i zrozumiał, że nie możemy sobie na to więcej pozwolić. Zaczęliśmy trenować dwa razy ciężej, niż zwykle i byliśmy strasznie zmotywowani. Zaowocowało to potem tym, że graliśmy resztę rozgrywek o wiele pewniej. Puchar Polski Cybersport to nadal jedyny polski turniej, którego nie wygrałem. Fajnie byłoby to w końcu zrobić, więc jak to się mówi, wrócimy silniejsi!

fot. ESL

Na początku grudnia pojawiłeś się na ostatnim dużym polskim turnieju w tym roku, czyli finałach 2. sezonu Polskiej Ligi Esportowej. Była to pierwsza edycja PLE zakończona lanem. Jak zawody te wyglądały z perspektywy zawodnika?

Generalnie było w porządku. Było studio, tylko tutaj znów pojawia się problem, bo było bez publiczności. Wiadomo, że trochę słabiej, bo jednak miło jest zobaczyć jakichś kibiców. Od strony organizacyjnej raczej wszystko było dobrze. Nie było zbyt dużych problemów technicznych. Nie mogliśmy niestety regulować krzeseł, więc Woolite na to nieco narzekał, ale powiedzieliśmy mu, że nie może się tym przejmować. Pojawiło się sporo osób z branży, udzieliliśmy kilku wywiadów i to tyle.

Czy według Ciebie organizowanie zawodów bez publiczności ma jakiś urok? Nie brakowało Ci publiki oraz emocji fanów?

Na pewno brakuje takiej interakcji z fanami, reakcji na jakąś ciekawą zagrywkę lub zabójstwa. Dla mnie zawsze gra przed publicznością będzie przyjemniejsza. Lepiej się czuję przy pełnych trybunach, niż przy pustych. Zdarzało się występować przy takich i przy takich, ale zdecydowanie lepiej jak ktoś to ogląda i reaguje. Dużo organizatorów powinno brać przykład z ostatnich finałów hiszpańskiej ligi. Tam robiono masę rzeczy dla kibiców na trybunach. To pewnie jest spore przedsięwzięcie produkcyjne, ale tam na telebimach pojawiały się gry interaktywne. Dla przykładu, widziałem, że ludzie na trybunach grali w papier, kamień, nożyce i na ekranie pokazywały się wyniki, która z osób wygrała. Świetna sprawa. Myślę, że takie rzeczy też przyciągają ludzi na miejsce, bo jest taka atmosfera rozrywki. Ma się wtedy poczucie tego, że to nie tylko gry, ale można tez po prostu miło spędzić czas.

W ostatnich dniach pisałeś również o tym, że strasznie podobała Ci się atmosfera podczas Pucharu Polski zorganizowanego przez Riot Games w 2014 roku. Jak bardzo te zawody różniły się pod względem organizacyjnym od reszty turniejów w tamtych czasach?

To był jeden z bardziej profesjonalnych turniejów. Mieliśmy z góry załatwiony świetny hotel, dużo wcześniej znaliśmy wszystkie szczegóły samego wydarzenia. Był super kontakt z ludźmi, którzy to organizowali. Samo to, że Riot Games zaprosił nas na taki turniej sprawiało, że czuliśmy się niesamowicie wyróżnieni. Po przyjeździe na arenę zostaliśmy oprowadzeni po całym obiekcie i pokazano nam dosłownie wszystko, co musieliśmy wiedzieć. Otrzymaliśmy kilka ciekawych gadżetów i pamiątek, które rozdawano także kibicom w konkursach. Jak czegokolwiek nie mieliśmy lub chcieliśmy coś dodatkowego, to też nam to ogarniali, także to było naprawdę świetne. To był taki naprawdę poważny turniej, na którym kiedykolwiek byłem i to było coś fajnego, że było tyle interesujących rzeczy zapewnionych dla nas.

Jakie zawody, na których występowałeś, były dla Ciebie największym zaskoczeniem od strony organizacyjnej?

Wiesz, standard ciągle się podnosi. Teraz większość organizatorów zapewnia nocleg, jakiś dzień dla mediów itd. Nie da się wybrać najlepszego, bo to wszystko stoi na naprawdę wysokim poziomie. Mógłbym wymieniać finały ESL MP, PPC i PLE, bo to wszystko było profesjonalnie zorganizowane. Myślę, że wciąż te firmy muszą nieco popracować nad lepszym kontaktem z samymi zawodnikami. Ja jestem świadom tego, że jest sporo rzeczy do ogarnięcia, ale jednak chciałbym, żeby ta komunikacja na linii gracz - administrator była lepsza.

My zawsze staramy się być wyrozumiali. Staram się też wszystko załatwiać samemu w miarę możliwości, bo nie chcę zawracać komuś niepotrzebnie głowy i odciągać go od swoich obowiązków, ale nie zawsze się da.

fot. ESL

Jesteś zawodnikiem, który na finałach lanowych dużych zawodów w Polsce pojawia się niemalże za każdym razem. Czy jest coś, co organizatorzy turniejów w Polsce powinni zmienić w kolejnych odsłonach?

Finały lanowe to zawsze jest niesamowita frajda, bo to punkt kulminacyjny tego, dlaczego w ogóle się grało. Zawsze uderza we mnie taka lekka ekscytacja. Definitywnie takie finały będą na mnie pozytywnie działać. Jeżeli chodzi o takie negatywne rzeczy, to naprawdę jest ich niewiele spraw, które można poprawić. Według mnie nawet jakiś godzinny, czy dwugodzinny poślizg, to nie jest nic strasznego.

Chciałbym, żeby organizatorzy udostępniali graczom jakieś streszczenie tego, co będzie się działo i w jaki sposób, na tydzień lub dwa przed turniejem, zamiast dzień przed. Dobrze byłoby mieć lepszy kontakt z kimś, kto ma się opiekować zawodnikami. To samo tyczy się hoteli, których adresy i nazwy poznajemy zazwyczaj na ostatnią chwilę. Nawet jeśli chodzi o techniczne rzeczy związane z grą, to wydaje mi się, że organizatorzy powinni skontaktować się z nami, bo my też generalnie wiemy, jak wszystko wygląda i czego potrzebujemy do rozgrywek. Najbardziej gryzie mnie jednak ten słaby kontakt z ludźmi odpowiedzialnymi za graczy.

Tych pamiątkowych rzeczy jest z turnieju na turniej coraz więcej i to jest mega pozytywne. Gracze naprawdę lubią otrzymywać statuetki za zwycięstwa. Dobrym przykładem jest PLE, gdzie zawodnicy otrzymywali statuetki za MVP. Nie można też z tym przesadzać, bo wtedy to nieco traci na wartości, ale jak to się robi z umiarem, żeby to miało jakieś znaczenie, to wtedy jest to fajna sprawa. Takie szczegóły cieszą i mobilizują wbrew pozorom. Często organizatorzy nie zwracają na to uwagi.

W związku z ostatnimi wiadomościami od Riot Games, przyszły sezon ESL MP będzie dla graczy szansą na grę w Pucharze Europy. Jak Ty widzisz te zmiany? I czy wpłyną one na stabilizację polskiej sceny LoL-a i będziemy widywać coraz mniej tzw. “sklejek”?

Szczerze mówiąc ja się cieszę, bo jestem niemalże pewny tego, że ten Puchar Europy będzie miał większe wyświetlenia, niż EU LCS. Wszystko dlatego, że różne kraje będą walczyć między sobą. Nic w Europie nie przynosi takich liczb jak właśnie tego typu rozgrywki. W Polsce ciągle to widzimy. Gra VP, MYM, czy też ROCCAT i momentalnie liczby widzów wzrastają kilkukrotnie. Ludzie identyfikują się z drużynami, które reprezentują dane państwo. Na takich turniejach fani będą kibicować własnym krajom, regionom i ten kierunek jest bardzo przyszłościowy. Nasz kontynent słynie z tego, że są krajowe ligi, potem najlepsze formacje awansują na zawody europejskie. Nigdy w Europie nie byliśmy chyba za franczyzą i to po prostu nie ma prawa bytu.

Uważam, że Puchar Europy to jest przyszłość i bardzo duża liczba osób będzie to śledzić. Riot Games z pewnością będzie jeszcze modyfikował te rozgrywki, a rok 2018 będzie rokiem testów. Jeżeli wszystko pójdzie po ich myśli, to najpewniej ten Puchar Europy będzie kontynuowany i może nawet nie będzie już EU LCS, tylko podział na różne większe regiony, tak jak to kiedyś zapowiadano. To na pewno wprowadzi dużo nowych twarzy na ten profesjonalny poziom, bo wiele osób jest w stanie zrównać się z obecnymi profesjonalistami, ale potrzebują na to czasu, chęci i ciężkiej pracy. Wszystko to mogą dostać dzięki tym rozgrywkom, jeżeli tylko to wszystko się odpowiednio otworzy.

Co do ESL MP i drużyn biorących w nich udział, to warto zaznaczyć, że za zwycięstwo nie otrzymujemy już slota do kwalifikacji, nic nie trzeba będzie dodatkowo grać, bo to jest pewny slot do europejskiego turnieju. To właśnie będzie ludzi nakręcać i ambicje będą zmuszały ich, żeby pomierzyć trochę wyżej, niż samo zakwalifikowanie się do play-offów. Ruch ze strony Riot Games jest strzałem w dziesiątkę. Każdy na tym zyska. Szkoda tylko, że my jako Illuminar Gaming nieco na tym tracimy, bo nadal nie wiadomo co z naszym slotem za 15. sezon ESL MP.

Delord i jego kompani bez dwóch zdań są obecnie najsilniejszą i najbardziej dominującą formacją na polskiej scenie League of Legends i na ten moment trudno jest sobie wyobrazić, że jakaś ekipa jest w stanie im zagrozić. Najbliższą okazją do obejrzenia Illuminar Gaming w akcji na polskim podwórku najprawdopodobniej będzie 16. sezon ESL Mistrzostw Polski, których faza zasadnicza ma ruszyć już w marcu 2018 roku.