Za nami pierwsze dwa tygodnie rozgrywek w ramach Overwatch League – jednego z największych i najbardziej oczekiwanych projektów w historii esportu. Można wręcz powiedzieć, że nowa liga od Blizzarda jest tworem bezprecedensowym, który na dłuższą metę będzie miał ogromny wpływ na wizerunek całego esportu, przynajmniej w Stanach Zjednoczonych. Po raz pierwszy bowiem udało się wyprodukować coś, co przypomina amerykańskie ligi NBA czy NHL, a stąd już tylko krok dzieli nas od mainstreamu. Czy aby na pewno?

Ryzykowna inwestycja

Blizzard zdołał przekonać do swojego produktu prywatnych inwestorów, których śmiało można nazwać najgrubszymi rybami tamtejszego przemysłu sportowego. Pieniądze na start w Overwatch League wyłożyli biznesmeni, których majątki warte są miliardy dolarów i którzy od lat kontrolują znaczną część klasycznych, sportowych organizacji. Koszty udziału w Overwatch League są jednak proporcjonalne do portfeli inwestorów, bowiem cena miejsca w lidze miała sięgać nawet 20 milionów dolarów za zespół. Dla wielu potencjalnych nabywców to nie jest zbyt wygórowana kwota – za takie pieniądze nie utrzyma się nawet jednego czołowego zawodnika NBA przez rok – ale wszystko sprowadza się do zwrotu inwestycji. Wszak nikt nie będzie chciał wejść w esport dla czystej zabawy i satysfakcji, liczy się zysk.

To właśnie olbrzymie jak na warunki esportu koszty sprawiały, że tak wielu widzów, komentatorów, graczy, czy nawet ekspertów znanych z branży podchodziło do Overwatch League z dużym dystansem, a nawet sceptycyzmem. Wiąże się to także z bardzo młodym wiekiem gry i dość słabą oglądalnością. Dla porównania, w 2017 roku Overwatch na Twitchu miał ponad 100 000 jednoczesnych widzów tylko dwa razy: w trakcie fazy grupowej Overwatch World Cup w Katowicach oraz w trakcie finałów tegoż turnieju na BlizzConie, kiedy to w szczytowym momencie zawody na Twitch.tv oglądało ponad 330 000 widzów. Dobrze nie wróżyła też niestabilna sytuacja samej sceny Overwatch. Drużyny się rozpadały, organizatorzy turniejów byli zmuszani do zamykania swoich projektów, a duże organizacje nie chciały otwierać nowych sekcji twierdząc, że gra nie ma świetlanej przyszłości. Wiele więc wskazywało na to, że Overwatch League okaże się spektakularną klapą.

Po raz pierwszy Overwatch League zapowiedziano w listopadzie 2016 roku i przez wiele miesięcy Blizzard milczał w sprawie startu rozgrywek. Oczywiście trwały prace za kulisami, ale cisza w eterze nie mogła nastrajać pozytywnie. W końcu jednak ogłoszono szczegóły rozgrywek, wybudowano nową, dedykowaną arenę na obrzeżach Los Angeles, a także ujawniono inwestorów. Jak się później okazało, było ich mniej, niż wcześniej zakładano, a ostatecznie tylko trzy drużyny reprezentowały miasta spoza USA, przy czym jedna z nich, London Spitfire, i tak jest kontrolowana przez amerykański kapitał (Cloud9). Miało być globalnie, a ostatecznie wszystko i tak zakręciło się wokół Stanów. Fanów to mogło rozczarować, ale dla amerykańskich inwestorów był to strzał w dziesiątkę. W końcu lepsze zyski będą czerpać z produktu adresowanego przede wszystkim do lokalnego konsumenta.

Overwatch League, choć miał na dobre rozhulać całą profesjonalną scenę, w wielu aspektach ją wręcz osłabił. Na ruinach starego świata wybudowano nowy, w pełni kontrolowany przez Blizzard twór. I to właśnie na barkach Blizzarda spoczywa dziś cała odpowiedzialność. Nie ma już odwrotu, a jeśli cokolwiek zacznie szwankować, to Overwatch jako esport może przestać istnieć.

Zaskakująca inauguracja…

Oczekiwania względem Overwatch League były ogromne. Praktycznie każdy, kto interesuje się esportem jako takim, chciał na własne oczy przekonać się, co wyjdzie z całego projektu. Stąd też nakręcono wielki hype na inaugurację ligi, która, można śmiało stwierdzić, zapisze się na kartach historii. Nigdy bowiem nie byliśmy świadkami tak imponującego startu nowego produktu. Pierwszy dzień rozgrywek, mimo późnych godzin nocnych dla Europejczyków, w szczytowym momencie oglądało ponad 370 000 osób na samym tylko Twitchu. A takimi liczbami nie pogardzi nawet Riot Games ze swoimi rozgrywkami LCS – wieloletnim, sprawdzonym projektem, który do dziś wyznacza standardy branży.

Inauguracja Overwatch League zasługuje na szóstkę w szkolnej skali oceniania. Całość przebiegła zgodnie z planem: arena prezentowała się wyśmienicie, wszystkie miejsca na widowni były zajęte, transmisja była płynna, a oprawa i produkcja robiły wrażenie. Długie miesiące przygotowań się opłaciły, a ogromne pieniądze włożone w projekt były zauważalne na każdym kroku. Potem jednak przyszła kolej na weryfikację rzeczywistości, bo nawet najlepszy początek nie musi przełożyć się na dobre wyniki w przyszłości.

… i szybka zadyszka

Jak się można było spodziewać, Overwatch League szybko wytracił swój impet. Z ponad 370 000 widzów na inauguracji, kolejne dwa dni oglądało już niecałe 250 000 w szczytowych momentach, a pod koniec tygodniowej kolejki liczba ta spadła do mniej niż 200 000. Wygląda na to, że drugiego tygodnia rozgrywek oglądalność się już ustabilizowała, a Overwatch League na Twitchu oglądało w porywach około 150 000 widzów. I to wciąż jest niezły wynik, ale chyba jednak nie jest on wystarczająco dobry.

[caption id="attachment_121412" align="alignnone" width="1513"] źródło: sullygnome.com[/caption]

Wszystko bowiem sprowadza się do pieniędzy. Wiele dyscyplin esportu, poza gigantami branży, takimi jak CS:GO, Dota 2 czy League of Legends, mogłoby pomarzyć o oglądalności na tym poziomie. Nawet dla samego Overwatch to bardzo dobry wynik, gdyż nigdy wcześniej nie udawało się utrzymać takich wyników przez więcej, niż trzy dni z rzędu. Okazało się, że jednak ludzie są zainteresowani profesjonalnymi zmaganiami. I tego sukcesu należy pogratulować.

Niestety jednak przeliczając suche wyniki oglądalności na koszty startu Overwatch League, to nie jest już tak różowo. Żaden inny esport w historii nie miał tak wysokiego kosztu wejścia, jak Overwatch, a przy tym przedsięwzięcie Blizzarda nie oferuje nawet połowy zasięgu, którym może poszczycić się konkurencja. Wystarczy więc chłodno skalkulować koszty i potencjalne zyski by się przekonać, że wielkie amerykańskie koncerny i holdingi mogły lepiej wydać swoje pieniądze, by wejść w branżę esportową.

Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło

Dlaczego więc zainwestowano w sloty w Overwatch League, a nie w LCS lub nawet w założenie własnej drużyny esportowej? Nieważne jak dogłębnie będziemy analizować wyniki projektu Blizzarda, to i tak nie zmieni to faktu, że Kroenke Sports & Entertainment, Kraft Group czy Comcast Spectacor dali się przekonać na wyłożenie pieniędzy, a to przecież nie są głupi ludzie szastający kasą na lewo i prawo. Każdy biznesmen oczekuje zysków i najwyraźniej uznano, że prędzej czy później udział w Overwatch League się zwróci.

Cała idea Overwatch League była od A do Z skrojona na potrzeby firm, które od lat zwizane są m.in. z NBA, NFL czy NHL. Oferta Blizzarda mogła więc wydawać się dużo bardziej kusząca i opłacalna. Oto bowiem inwestorzy otrzymali esport w takiej formie, jaką już znają. Pamiętajmy, że struktura i zasady rozgrywek takich jak Intel Extreme Masters czy DreamHack są zupełnie obce dla właścicieli New England Patriots, Philadelpha Flyers czy New York Mets. Poza tym niekoniecznie interesuje ich oglądalność za granicą, więc dopóki istnieć będzie szerokie grono amerykańskich odbiorców, to będą zadowoleni. Poza tym budując marki takie jak Los Angeles Valiant, Houston Outlaws czy Dallas Fuel stworzą sobie solidne fundamenty na przyszłość, a chyba nikt nie ma wątpliwości, że prędzej czy później wykonają kolejny krok.

Wielka odpowiedzialność

Overwatch League to twór bezprecedensowy. Z tego też powodu w interesie całej branży i wszystkich fanów sportów elektronicznych (nawet tych, których Overwatch zupełnie nie interesuje) jest sukces ligi. Jeśli się uda, to Blizzard przyspieszy rozwój naszego świata i przyciągnie uwagę kolejnych gigantów znanych z klasycznych dyscyplin sportu. Jeśli jednak Overwatch League okaże się klapą, to potencjalni inwestorzy się sparzą i nie będą już tak przychylni esportowi, przynajmniej przez najbliższy czas.

Blizzard musi więc pokazać, że inwestycja się opłaciła. Musi stale rozwijać Overwatch League, zarówno pod względem skali, jak i oglądalności. Być może źle się stało, że tak epokowy projekt dotyczy akurat Overwatch, a nie dużo bardziej lukratywnych dyscyplin esportu, ale tak czy siak trzeba docenić śmiałe posunięcie Zamieci. Pozostaje tylko nadzieja, że ta bańka mydlana nie pęknie, podobnie jak to miało miejsce ze StarCraftem, Heroes of the Storm czy nawet Hearthstone. Blizzard do tej pory popełniał bardzo wiele błędów, więc miejmy nadzieję, że teraz, w najważniejszym momencie, historia się nie powtórzy.