Powiedzieć, że polski CS jest w kryzysie, to jak nic nie powiedzieć. Do pewnego czasu honor nadwiślańskich ekip ratowały wyniki Virtus.pro, ale o tych słuch zaginał na dobre ponad 10 miesięcy temu, gdy Polacy sięgali po wicemistrzostwo w prestiżowym EPICENTER 2017. Choć wśród potencjalnych formacji, które miały przejąć pałeczkę pierwszeństwa po legendarnej piątce oraz wieść prym narodowemu Counter-Strike'owi, najczęściej przewijała się nazwa AGO, tak jednak po przebojowym wejściu w polską scenę Jastrzębie mocno obniżyły swoje loty.

W obliczu marazmu niczym feniks z popiołów odrodził się Team Kinguin. Po dołączeniu Wiktora „TaZa” Wojtasa i zakontraktowaniu byłych graczy PRIDE – Jacka „MINISE'A” Jeziaka oraz Pawła „reatza” Jańczaka – Pingwiny z marszu stały się niezwykle silnym, jak na polskie warunki, zespołem. Na efekty takiego połączenia nie trzeba było długo czekać. Kinguin szybko zaadaptowało się do nowej sytuacji i po nieco ponad kwartale wspólnej pracy wygrało europejską część zmagań na ZOTAC Cup Masters 2018. Niedługo później przyszedł czas na zamknięte kwalifikacje do Minora, przez które Polacy przebrnęli bez porażki, zapewniając sobie tym samym udział w ostatnim etapie na drodze do londyńskiego Majora. Optymiści trąbili więc wszem i wobec, że w takiej formie TK przejedzie się po rywalach i zostanie drugą polską ekipą na FACEIT Major. Realiści sugerowali natomiast zachowanie rozsądku oraz nieprzypisywanie z góry awansu rodzimej piątce. I to ci drudzy mieli jednak rację.

fot. DreamHack/Adela Sznajder

Niepowodzenie na europejskim Minorze w opinii wielu mocno podważyło notowania ekipy TaZa. Napompowany przez znawców i kibiców strzelanki balonik pękł momentalnie, robiąc przy tym ogromny huk. Nic w tym dziwnego, bowiem polscy gracze narobili apetytu swoim fanom niczym reprezentacja Polski przed mundialem. A zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku wyszło jak zawsze – samoloty do domów trzeba było przebukowywać na wcześniejszą datę niż pierwotnie zaplanowano. Niedosyt pozostał ogromny, bo śledząc rezultaty Virtus.pro po Majorze nie obiecywaliśmy sobie za dużo. Kinguin miało być odpowiedzią na te problemy, bo w przypadku awansu do pierwszej fazy turnieju w stolicy Anglii presja wyniku byłaby znikoma, co mogłoby pozwolić Polakom na swobodniejszą grę i pokuszenie się o niespodzianki. Niestety, do takiej sytuacji nie doszło, a na domiar złego VP pożegnało się ze z FACEIT Majorem już po trzech meczach. Polski Counter-Strike otrzymał kolejny cios, a na leczenie ran powoli zaczynało brakować lekarstw.

Tego samego dnia, kiedy Virtusi kończyli swoją przygodę, a w zasadzie to wycieczkę do Wielkiej Brytanii, na drugim końcu świata startował DreamHack Open Montreal 2018. Turniej absolutnie przyćmiony rangą przez Majora, o wątpliwym prestiżu, przeciętnej obsadzie i niezbyt okazałej puli nagród. Ale z dwiema polskimi piątkami – AGO i Kinguin. I to właśnie na nie zwrócone były oczy głodnych sukcesu kibiców znad Wisły. Już faza grupowa zdawała się chcieć nam przekazać, że tym razem wstydu nie będzie. Dwie formacje, które najbardziej nas interesowały, zdołały zameldować się w półfinale. Nawet w jednym i tym samym. Czekał nas zatem bratobójczy pojedynek, ale pozytywną stroną takiego obrotu spraw był fakt, że jedną z naszych drużyn zobaczymy na pewno w finale. I stało się – dość jednostronny polsko-polski pojedynek padł łupem Teamu Kinguin i to właśnie Pingwinom przypadł zaszczyt reprezentowania naszej ojczyzny w meczu o pierwsze miejsce. Ze swojego patriotycznego zadania spisali się na piątkę. Wygrana nad ENCE w nocy z niedzieli na poniedziałek w niejednym polskim domu wywołała radość, nawet w obliczu rozpoczynającego się za kilka godzin nowego tygodnia w pracy czy w szkole.

Na reakcję świata esportu nie trzeba było długo czekać. Wraz z tą jedną wygraną, odżyły naraz wszystkie, ciągle żywe wspomnienia z lat świetności polskiego Counter-Strike'a. To tylko jeden z wielu turniejów i to na pewno jeden z tych mniej prestiżowych – myślałem sobie z wytrzeszczonymi oczami czytając wysyp pochlebnych opinii na temat Kinguin, jakie przewijały się przez większość fanpage'ów i twitterów. Jasne, trzeba oddać cesarzowi, co cesarskie. Fakt, że TaZ w wieku 32 lat i bez żadnego większego triumfu od początku 2017 roku może wreszcie unieść puchar do góry, jest powodem do absolutnego szacunku dla jego pracy. Ale czy triumf na DreamHack Open rozgrywanym równolegle do najważniejszej imprezy półrocza z zaledwie ośmioma drużynami i nagrodą w postaci 50 tysięcy dolarów dla zwycięzcy jest faktycznie aż tak brzemienny dla esportu w naszym kraju?

fot. DreamHack/Adela Sznajder

Myśl ta nie dawała mi spokoju. Zacząłem więc przewijać Liquipedię w celu wyliczenia zwycięstw piątek z Polski na przestrzeni 12 ostatnich miesięcy. Jako podstawowe kryterium wziąłem pulę nagród wynoszącą co najmniej 100 tysięcy dolarów – czyli tyle samo lub więcej, co w Montrealu. Ku mojemu zdziwieniu, taki triumf przez rok stał się udziałem polskiej ekipy tylko raz. AGO w lutym 2018 odniosło zwycięstwo w Play2Live Cryptomasters, gdzie suma nagród wypłacana, o zgrozo, w kryptowalutach, wyniosła w sumie niemalże taką samą sumę, co na zawodach w Prowincji Quebec. Podświadome myślenie, że przecież nie może być aż tak źle, doprowadziło do sytuacji, w której byłem niemal pewny, że szperając w historii bez problemów znajdę przykłady podobnych wyników do tego osiągniętego przez Kinguin. Przeżyłem szok. Powoli zaczęło do mnie docierać, że w obliczu miejsca, w którym znalazł się polski CS, wygraną Pingwinów trzeba odbierać nie jako jakiś tam zwykły triumf, lecz jako jeden z największych sukcesów ostatnich kilkunastu miesięcy.

Dotknęło mnie to o tyle bardziej, że jeszcze na początku 2017 roku Virtus.pro jedynie salwą śmiechu mogło skomentować zaproszenie na turniej podobnej rangi jak ten w Montrealu. Polacy wybierali bowiem tylko te wydarzenia, których stawką było więcej niż 100 czy 200 tysięcy dolarów. Nieco ponad 1,5 roku później nie mamy już żadnej drużyny w czołowej piętnastce rankingu HLTV, a jedyne zaproszenia na poważniejsze imprezy, na jakie mogą liczyć polskie ekipy to te do zamkniętych kwalifikacji. W lutym 2019 Katowice zagoszczą najlepszych graczy świata z okazji czwartego Majora organizowanego na polskiej ziemi. Fakt powierzenia w ręce naszego kraju kolejnego eventu najwyższej rangi świadczy o jednym – polscy fani chcą oglądać Counter-Strike'a na najwyższym poziomie. I niech jako dowód świadczą rosnące z roku na rok statystyki odwiedzin Intel Extreme Masters. Szkoda tylko, że w następnym roku możemy pobić inny rekord. Rekord najmniej licznej delegacji Polaków na Majorze.