Przy okazji Intel Extreme Masters Katowice 2019 miałem okazję porozmawiać z jedną z ważniejszych osób w światowych esportowych strukturach – efekty już wkrótce na Cybersporcie. Tak czy inaczej, przy okazji owej rozmowy padł również temat ogromnej liczby turniejów, które sprawiają, że zawodnicy mają coraz mniej czasu na treningi oraz przede wszystkim na odpoczynek. Mój rozmówca skwitował obecną sytuację w dość prosty sposób, uznając, że z upływem czasu nazbyt napompowany terminarz wyreguluje się sam, zaś na scenie pozostaną po prostu ci najlepsi. Teoretycznie może się wydawać, że jest to zbyt idealistyczne podejście, ale przykład trwających właśnie światowych finałów World Electronic Sports Games 2018 zdaje się potwierdzać, że faktycznie może być.

No bo spójrzmy – WESG to przede wszystkim ogromna pula nagród. W minionych latach wynosiła ona aż 1,5 miliona dolarów i chociaż w tym roku obniżono ją do 890 tysięcy, to nadal robi spore wrażenie. Dla czołowych drużyn to więc okazja, zdawałoby się, nie do odrzucenia. Wszak dla nich to niemalże gwarant wzbogacenia się o naprawdę konkretne pieniądze, tym bardziej, że większość z aż 32 uczestników imprezy to zespoły o dość wątpliwej jakości, wywodzące się z tak egzotycznych krajów, jak Zjednoczone Emiraty Arabskie czy też Wietnam. Czy zatem czołówka walki tam drzwiami i oknami? Otóż nie. Co więcej, w ostatnich tygodniach aż pięć ekip postanowiło wycofać się z zawodów, argumentując to problemami natury wizowej czy też natłokiem turniejów i potrzebą odpoczynku. Tylko czy gdyby w grę wchodził event od ELEAGUE czy też DreamHacka to wszyscy równie lekką ręką rezygnowaliby z okazji do zgarnięcia konkretnej sumy?

Zapewne nie. Problem w tym, że WESG, poza pięcioma zerami na czeku, kojarzy nam się także z tym wszystkim, co miało miejsce w ubiegłorocznej edycji. Czyli znowu – problemy wizowe, problemy z hotelami, problemy z opóźnieniami i kilka innych rzeczy, przez które obecnie mało kto traktuje te turnieje na poważnie. Pomijam już konkretnie przepis o jednolitych narodowościowo składach, bo akurat ten aspekt może się niektórym podobać i jednocześnie pozwala się on zawodom wyróżnić na tle konkurencji. Ale cała reszta sprawia, że mimo pokusy w postaci kilkuset tysięcy nagrody, najlepsze drużyny świata wolą odpocząć po męczącym Majorze lub też przygotowywać się na BLAST Pro Series São Paulo 2019, gdzie co prawda do wygrania będzie ponad cztery razy mniej, ale już sam organizator ma opinię o wiele lepszą niż Azjaci z Alisports.

I tak to chyba będzie wyglądać. Turnieje odbywające się w Europie i Ameryce Północnej, zwłaszcza te, za które odpowiadać będą ESL i inne renomowane firmy, cieszyć się będą popularnością, bo najczęściej stoją one na wysokim poziomie produkcyjnym i organizacyjnym. A reszta... Cóż, wystarczy spojrzeć nawet na StarLaddera. Imprezy organizowane przez Ukraińców były powszechnie chwalone i wiele osób dziwiło się dlaczego Valve nie chce właśnie im powierzyć praw do Majora CS:GO. I niby SL w końcu te prawa dostało, ale jeszcze wcześniej przygotowało StarSeries i-League Season 7, z którego Team Liquid i mousesports zdążyły się wycofać. Powód? Prawdopodobnie konieczność wyjazdu do Azji lub problemy natury kadrowej. A przecież mówimy tu o zawodach z łączną pulą w wysokości pół miliona dolarów.

Jaki jest więc idealny przepis na zawody? Co ciekawe, niekoniecznie wysokość oferowanych nagród, bo dla drużyn większe znaczenie wydaje się mieć chociażby... termin ich odbycia się. Ponadto renoma organizatora, miejsce rozegrania oraz format, w którym nie ma zbyt wielu spotkań BO1. To wydaje się być najbardziej atrakcyjne zarówno z punktu widzenia kibica, jak i zawodników i to przyciąga największą uwagę. A reszta imprez będzie pewnie powoli wymierać albo postara się dostosować. Niemniej kalendarz ma ograniczoną liczbę miejsc i w końcu niektórzy faktycznie zostaną zmuszeni do wycofania się, bo zwyczajnie nikt z czołówki nie będzie chciał brać udziału w ich eventach. Samoregulacja terminarza, o której mówił wspomniany we wstępie rozmówca, wydaje się więc być faktem, ale jednocześnie będzie prawdopodobnie procesem dość długotrwałym. A do czasu jego zakończenia nadal będziemy pewnie słuchać narzekań zawodników, którzy podróżować będą z kontynentu na kontynent, byleby tylko pojawić się na jak największej liczbie turniejów.

Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn