Wielu z nas zastanawia się na czym polega fenomen Fortnite’a. Możemy znaleźć go już wszędzie – od telewizji, przez sklepy z ubraniami aż po ulice, gdzie fani tytułu wykonują tańce pochodzące z tej produkcji. Przez ostatnie tygodnie starałem się zrozumieć dlaczego tak duża społeczność graczy zaufała Epic Games i spędza swój wolny czas na zabawie w Fortnicie. Wydaje się jednak, że ogromny wpływ na to wszystko miał pewien niebieskowłosy streamer...

Zbudować wizerunek

fot. Red Bull

Żyjemy w czasach, gdzie ogromną wartość dla budowania marki danego tytułu mają influencerzy, czyli osoby, które wywierają wpływ na swoich fanów, przekonując ich do zagrania w daną grę, kupienie konkretnego produktu czy zachęcają do pojawienia się na wydarzeniu. Fortnite z miejsca stał się ulubionym tytułem wielu największych streamerów. I tak od widza do widza tytuł od Epic Games stał się jedną z najpopularniejszych gier w historii. Grać zaczęli wszyscy, wydaje się nawet, że główną grupą docelową stały się osoby poniżej 13 roku życia. Świat zwariował na punkcie Fortnite’a.

Swój moment wykorzystał Tyler "Ninja" Blevins, który we wcześniejszych latach swojego życia grał profesjonalnie chociażby w Halo 3. Znany z gry w tytuły z gatunku battle royale postanowił zająć się Fortnitem, który okazał się być jego furtką do sukcesu. Liczby, jakie osiągał na transmisjach, także biły wszelkie rekordy. Zasięgi w mediach społecznościowych okazały się być na tyle dobre, że z czasem Amerykanin został zaproszony do kilku programów telewizyjnych. Udało mu się także zagrać m.in. z Drake’iem czy Marshmello, a w końcu trafił na okładkę ESPN The Magazine, jako pierwszy gracz komputerowy w historii. Wydaje się, że jest to wydarzenie przełomowe, które udowodniło, że gaming jest branżą przyszłości. Blevinsowi udało się także prowadzić imprezę podczas nocy sylwestrowej w Nowym Jorku, jednak nie zostanie ona dobrze zapamiętana.

Influencer miał również wiele wpadek, które niejako nakreśliły wokół niego negatywną aurę. Stał się obiektem memów i drwin, na czym ucierpiał także Fortnite. Do dziś można usłyszeć z ust wielu znanych person, że tytuł ten nie powinien nigdy powstać, czy że ma bardzo zły wpływ na młodych graczy. Owszem, pojawiło się dużo problemów związanych z tą grą, lecz w tym momencie popkultura oszalała na punkcie tego battle royale’a. Tańce z tej gry znają chyba wszyscy, nawet ci, którzy nigdy nie mieli okazji w ten tytuł zagrać. Tak, czasem niektóre akcje związane z nimi są po prostu żałosne, ale nie da się zaprzeczyć, że Fortnite to fenomen na skalę światową i zrobił dla branży esportowej więcej niż wiele innych tytułów.

 Choć sam esport kuleje...

ESL Katowice Royale
fot. ESL/Piotr Kordys

Problem jest jednak taki, że nawet jeśli Fortnite pozwolił branży gamingowej i esportowej wbić się do świadomości szerszego grona ludzi, to tytuł jako taki nie ma rozbudowanej sceny esportowej. Niemal od samego początku przewidywano, że w końcu doczekamy się czegoś wielkiego, na miarę scen League of Legends czy Counter-Strike’a. Mimo że Fortnite stał się jedną z najpopularniejszych gier na świecie, to brakuje mu bardzo dużo do tego, żeby stał się tytułem esportowym. Owszem, pojawia się wiele inicjatyw, które mają napędzić także i tę część gry, ale nie oszukujmy się, jest tego za mało, a dodatkowo robione jest to na zbyt małą skalę. Oprócz negatywnej opinii wśród graczy tytułowi temu brakuje dobrego trybu obserwatora, co dotknęło także między innymi Overwatcha, który bardzo dużo przez to stracił.

Wydaje się jednak, że ktoś w Epic Games w końcu postanowił się zabrać za tworzenie turniejów, gdyż w ostatnim czasie pojawia się coraz więcej ciekawych inicjatyw. Śledzę sytuację Fortnite’a niemal od początku jego wybijania się na szczyt, lecz dopiero teraz udało mi się poznać jego esportową część. Na pewno wielu z Was widziało scenę podczas ESL Katowice Royale, która robiła wrażenie – swoją konstrukcją nawiązywała do formatu gry, dlatego też zobaczyliśmy np. sztuczną trawę, drewniane ławki czy zamkopodobne stanowiska dla graczy. Turnieje rozgrywane były w trakcie dwóch weekendów, a zainteresowanych zmaganiami nie brakowało. Mimo że byłem sceptycznie nastawiony, to z ciekawością podchodziłem do kolejnych map, które miałem okazję oglądać.

W ostatnią niedzielę zorganizowane zostało także Ninja’s Night Shift, czyli turniej, podczas którego do wygrania była możliwość gry z Ninją. Wydarzenie firmowane jego twarzą miało przyciągnąć fanów z całego świata przed monitory oraz tych z Polski na Tor Wyścigowy na warszawskim Służewcu. Rzeczywistość nieco pokrzyżowała plany organizatorom, ale nie da się ukryć, że na transmisji wyglądało to bardzo ładnie. Spodziewałem się eventu zrobionego specjalnie pod promocję Blevinsa i jego sponsorów, a oprócz tego dostałem ładnie zapakowany produkt, który promował nie tylko Ninję, ale także samego Fortnite’a.

Oba wydarzenia miały zupełnie inny cel, ale na pewno miały wpływ na to, że coraz więcej osób zdecydowało się na ściągnięcie Fortnite’a i danie mu szansy. Trudno jest mi uwierzyć, że scena esportowa będzie kiedyś stać na wysokim poziomie, ale jako zjawisko gamingowe jest nie do opisania. Ogrom ludzi, w tym najpopularniejsi celebryci, pokochało ten fenomen, co tylko świadczy o jego sile. Każdy z nas na pewno w jakimś stopniu zainteresował się tym tytułem. Mi do szaleństwa na jego punkcie na szczęście dużo mi brakuje, ale muszę przyznać, że na oderwanie się od rzeczywistości jedna czy dwie gry to nie taki zły pomysł. A jaka przyszłość czeka Fortnite’a? Tego nie wiadomo, ale na pewno warto dalej śledzić co dzieje się z jedną z najpopularniejszych gier w historii.

Śledź autora na Twitterze – Mikołaj Bryła