Od dwóch dni wiemy, że Lechia Gdańsk dołączyła do grona klubów, które postanowiły wskoczyć do rozpędzającego się coraz bardziej pociągu z napisem "esport". Zespół z Trójmiasta nawiązał bowiem współpracę z nowo powstałą organizacją Raging Lions – głównym celem pozostają oczywiście rozgrywki w FIFĘ, bo jakże by inaczej. Dość ciekawy jest jednak fakt, że ma to być dopiero początek, bo Wściekłe Lwy zamierzają z czasem związać się także ze sceną Counter-Strike'a i Rainbow Six, a to wśród formacji powiązanych z piłkarskimi drużynami nie jest wcale takie częste. I chociaż może dziwić, to w pewnym sensie jest uzasadnione.

Tak naprawdę wyjść poza schemat zdecydowały się jak na razie tylko Wisła Płock i Piast Gliwice. Ci pierwsi z przytupem weszli na krajową scenę Leauge of Legends, meldując się w ścisłej krajowej czołówce, drudzy natomiast próbowali swoich sił zarówno w LoL-u, jak i w CS:GO – w obu wypadkach bezskutecznie. Ale to margines, bo kluby, takie jak chociażby Arka Gdynia, Jagiellonia Białystok czy też Legia Warszawa ograniczają się tylko do FIFY. Chociaż akurat w przypadku stołecznej ekipy były próby zatrudnienia Grzegorza "SZPERA" Dziamałka i spółki, niemniej na próbach się skończył i Legia eSports to dziś tylko wirtualna piłka kopana. I jest to spore marnotrawstwo możliwości promocji i rozwoju, jakie daje esport. O ile łatwiej młodemu człowiekowi, który w przyszłości może chętniej przyglądać się poczynaniom esportowców niż sportowców, będzie "zakochać się" w danych barwach, gdy te będą mu kojarzyć się z jego ulubioną grą? Oczywiście, to idealny scenariusz, ale nie ulega wątpliwości, że pole do popisu jest naprawdę spore.

Niemniej to tylko jedna strona medalu, a tej drugiej pominąć nie sposób. Zacznijmy może od samego stosunku kibiców do esportu – wystarczy poczytać komentarze na pierwszym lepszym portalu sportowym, który napisze tekst odnoszący się do esportu. Reakcje bardzo często są... cóż, gdybym napisał, że "niezbyt przychylne" to wzniósłbym się na sam szczyt sztuki używania eufemizmów. Dla wielu osób granie w gry to nadal rozrywka pryszczatych nerdów z nadwagą, którzy nie mają życia, przyjaciół itp. I tak, wizerunek ten powoli zmienia się dzięki różnego rodzaju akcjom czy też sukcesom rodzimych graczy, ale musi minąć jeszcze trochę czasu. I teraz wyobraźmy sobie, że taki nastawiony wrogo kibic dowiaduje się, że jego zespół wydaje pieniądze na sekcje CS:GO. Pal licho gdyby klub mimo wszystko odnosił sukcesy, wtedy pewnie dałoby się to przełknąć. Gorzej, gdy przychodzi kryzys albo wyników po prostu nie ma – wtedy kotwica w postaci wydatków na esport może być dla niektórych jedną z głównych przyczyn niedofinansowania drużyny sportowej.

W przypadku FIFY takie ryzyko jest minimalne, bo też nie ma się co czarować – kibice po prostu w FIFĘ grają. Przecież to typowa gra imprezowa i naprawdę trudno znaleźć wśród młodych ludzi kogoś, kto nie miał nigdy styczności z produkcją Electronic Arts. Tutaj rachunek jest więc prosty: nasz klub związany jest z piłką nożną, FIFA związana jest z piłką nożną. Jest to coś o wiele bardziej "normalnego" niż bieganie z karabinem po Duscie2 czy też próby zniszczenia Nexusa na Summoner's Rift. Ponadto da się tę grę o wiele łatwiej podpiąć w cały cykl piłkarskich rozgrywek, co zresztą właśnie widzimy za sprawą Ekstraklasa Games. Oczywiście nie generuje to takiej widowni czy zasięgów jak pierwsze lepsze rozgrywki w CS:GO, ale to nie ma akurat znaczenia, bo tutaj pod uwagę trzeba brać o wiele więcej czynników.

Szkoda jednak, że "jest jak jest". Zachód w postaci chociażby Paris Saint-Germain czy też FC Schalke 04 udowodnił, iż esport i sport mogą funkcjonować wspólnie, a wykłócanie się o to czy esport to sport, czy też nie, nie mają najmniejszego sensu. Być może problemem jest samo postrzeganie sportu jako czegoś, co wymaga idealnie wyrzeźbionej sylwetki i litrów potu wylanych na siłowni czy bieżni. A przecież dziś definicja sportu jest o wiele szersza i obejmuje ona m.in. snookera, strzelectwo czy też sporty motorowe, gdzie sprawność fizyczna jest jak najbardziej pomocna, ale nie jest też głównym aspektem całej rywalizacji. To efekt pewnej powolnej ewolucji, która pewnie z czasem obejmie również esport. I być może wtedy nikt nie będzie miał pretensji o finansowanie sekcji CS:GO kosztem sekcji piłkarskiej, tak jak np. dziś rzadko możemy spotkać się z uwagami dotyczącymi przekazywaniem środków na dywizję np. szermierki.

Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn