W dzisiejszych czasach dostanie się na renomowany turniej z kalendarza imprez CS:GO może stanowić drogę przez mękę. Dla wielu ekip z czołowej trzydziestki rankingu HLTV przebrnięcie przez otwarte kwalifikacje stanowi nie lada wyzwanie, wszak wcale nie tak trudno o poślizgnięcie się we wczesnym ich etapie. Dlaczego wywalczenie przepustki na duże zawody jest aż tak trudne?

Na potrzeby tego felietonu będę korzystał z fragmentów wypowiedzi Jakuba "kubena" Gurczyńskiego z lutego tego roku, które pojawią się w dalszej części tekstu. Wyobraźmy sobie, że jesteśmy profesjonalną formacją, która zdążyła już dowieść swoich umiejętności i przed startem otwartych eliminacji jest stawiana jako jeden z faworytów do awansu do kolejnej fazy. Rzecz jasna obok tej drużyny do walki w kwalifikacjach stanęło jeszcze setki innych, mniej lub bardziej rozpoznawalnych zespołów. Ot, taka istota otwartych eliminacji, każdy może spróbować swoich sił. Jak nie trudno sobie wyobrazić, w takim przypadku całe zmagania trwają po kilkanaście godzin dziennie i nawet rozłożenie spotkań na więcej niż jeden dzień w niektórych przypadkach niewiele zmienia. Doliczając do tego wielce prawdopodobne opóźnienia, rozgrywki rozciągają się w czasie i zaczynają być zwyczajnie meczące. Przerwy wybijają zawodników z rytmu, a wielogodzinna rozgrywka powoduje stopniowy spadek koncentracji.

Większość pojedynków w ramach przeklętych otwartych kwalifikacji odbywa się w formule BO1, która, nie bójmy się powiedzieć tego głośno, znacząco zwiększa szanse niżej notowanych ekip. Nie ulega bowiem wątpliwości, że łatwiej jest sprawić niespodziankę w starciu na jednej mapie, niż na trzech bądź więcej. Pojedynki BO1 skutecznie maskują mankamenty taktyczne po stronie teoretycznie gorszej drużyny, która posiłkuje się prostymi zagraniami. "Graliśmy na drużynę o której nie wiedzieliśmy zbyt dużo, poza tym ze maja silnego nuke’a i grają dość sztywnego CSa. Był to specyficzny mecz, bo nie często spotyka się team, który gra 6 czy 7 razy tę samą taktykę w ciągu meczu. Zakładasz, że w końcu coś zmienią, a tu pyk co rusz splicik 3-2 na B." Nie chcę przez to powiedzieć, że potyczki powinny być toczone w formule BO3, gdyż, patrz drugi akapit, byłby to kolejny cios wymierzony w kierunku uczestników eliminacji. Skłaniałbym się ku wcześniejszemu selekcjonowaniu najciekawszych i najwyżej notowanych zespołów przed startem zmagań oraz przesuwaniu ich w górę drabinki, tak aby nie zaczynały rywalizacji od przykładowo 1/512 finału.

"Nie ukrywajmy. Przebrnięcie przez eliminacje to istna katorga, bo granie BO1 to totalny random, ale nie dostrzega się tego kiedy jest się w czołówce i ma zagwarantowany udział w turnieju lanowym." Kryteria zgodnie z którymi organizatorzy imprez rozsyłają zaproszenia to temat na inną dyskusję, ale skoro już o drabince mowa, to nie mogę przejść obojętnie obok drabinki pojedynczej eliminacji. Serio? Żyjemy w 2019 roku, a otwarte kwalifikacje nadal wykorzystują ten bezwzględny system. Przegrywasz mecz? Do widzenia, spróbuj w kolejnej turze eliminacji, o ile takowe są zaplanowane. Liczba tur kwalifikacyjnych też nie powala na kolana. Przykład – otwarte kwalifikacje do ESL One Cologne 2019, które zostały podzielone tylko na dwie tury. Zakładając, że danej ekipie powinie się noga przy pierwszym podejściu, to niejako staje ona pod ścianą, nie może pozwolić sobie na więcej błędów. Nie miałbym nic przeciwko, aby organizatorzy turniejów rozciągali kwalifikacje na załóżmy trzy-cztery dni oraz zaimplementowali w nich drabinkę podwójnej eliminacji. Z takiego rozwiązania płyną praktycznie same korzyści: krótsza gra każdego dnia, większa sprawiedliwość, mniej przypadku.

Może to tylko moje spostrzeżenie, ale odnoszę wrażenie, że kwalifikacje niekoniecznie wyłaniają faktycznie najsilniejsze formacje, a te, którym program czy  generator przydzielił łatwiejszą ścieżkę do ostatniej rundy. Jak ze wszystkim – bez łutu szczęścia się nie obejdzie. Trochę sobie ponarzekałem, a teraz poruszę jeszcze jedną kwestię. Czy my jako obserwatorzy profesjonalnej sceny nie lubimy pięknych historii drużyn, które po uprzednim uporaniu się z uznanymi markami światowego CS-a znikąd meldują się na sporych rozmiarów zawodach? Uwaga, bez krytykowanych spotkań BO1 oraz systemu pojedynczej eliminacji do takich sytuacji dochodziłoby wyłącznie sporadycznie. Chciałbym, aby cały proces kwalifikacji został usprawniony, lecz gdzieś wewnątrz mnie odzywa się również inny głos. Głos osoby, która chętnie spogląda na poczynania nowych tworów i z zaciekawieniem obserwuje ich debiuty w rozgrywkach offline. Właśnie w taki sposób niektórzy zawodnicy prezentują się światu po raz pierwszy. Psioczenie na otwarte eliminacje jest jak najbardziej uzasadnione, gdyż istnieją elementy, które można poprawić praktycznie od zaraz. Z drugiej strony nie chodzi o rewolucję, a ewolucję. Przesadne modyfikacje mogą przynieść efekt zupełnie przeciwny do tego, który chcielibyśmy zaobserwować.

Koniec końców niezależnie czy nazywasz się Virtus.pro, czy twój skład to zbieranina kolegów z podwórka – w świetle kwalifikacji obie piątki są sobie równe. Nikt nie będzie dawał popularnemu zespołowi forów tylko dlatego, bo stoi za nim liczne grono fanów. Na sukces trzeba zapracować. Zdaje sobie sprawę z tego, że druzgocące klęski w bataliach z anonimowymi formacjami bolą podwójnie, ale należy wyciągać z nich wnioski. Wracając po raz ostatni do wiadomości kubena, "nie ma co marudzić, każdy jest równy - trzeba wygrać."


Wszystkie felietony z cyklu „QuickScope” można znaleźć pod tym adresem. Kolejny tekst już w następną środę w godzinach wieczornych.

Śledź autora tekstu na Twitterze – Tomek Jóźwik