Polskich zawodników, którzy próbowali swoich sił w zagranicznych formacjach można policzyć na palcach dwóch rąk, a tych, którzy odnieśli sukces jest jeszcze mniej. Rodzimi gracze rzadko decydują się na skorzystanie z ofert międzynarodowych drużyn i pozostają na krajowym podwórku, a jeśli już ktokolwiek wybierał opcję zagraniczną, to były to osoby uznane w środowisku, mające już większe lub mniejsze osiągnięcia. Mam nadzieję, że dzisiejsze rozważania odpowie na pytanie dlaczego widok naszych rodaków, a w szczególności nastoletnich graczy poza polską sceną jest rzadkością.

Sama sytuacja jest dosyć dziwna, wszak jeżeli przyjrzymy się krajom z którymi sąsiadujemy oraz tym położonym nad Morzem Bałtyckim, zostaliśmy za nimi daleko w tyle. Słowacja, Litwa, Łotwa czy Estonia nie są potęgami światowego Counter-Strike'a, a najlepsze drużyny z tych państw są na teoretycznie dużo niższym poziomie niż czołowe ekipy z Polski. Mimo to wspomniane kraje wyprodukowały kilka perełek, które starają się podbić profesjonalną scenę w wielonarodowościowych piątkach. W przypadku Słowacji największą gwiazdą młodego pokolenia bez wątpienia jest David "frozen" Čerňanský, który nie tak dawno otrzymał angaż w mousesports. Litwa? Rokas "EspiranTo" Milasauskas występuje w Valiance & Co zaś Žygimantas "nukkye" Chmieliauskas w ostatnim czasie trafił do HellRaisers. Znajdująca się jeszcze bardziej na północy Łotwa jest reprezentowana przez Mareksa "YEKINDARA" Gaļinskisa oraz Vadima "Flaricha" Karetina z pro100, a także Helvijsa "broky'ego" Saukantsa grającego w Epsilon Esports. Na koniec zostaje nam Estonia ze swoim towarem eksportowym w osobie Robina "ropza" Koola.

Kluczową różnicą pomiędzy polskimi zawodnikami, a tymi z Litwy czy Łotwy jest to, że nasi rodacy mają gdzie grać. W kraju nad Wisłą doliczyłem się +/- 7-8 organizacji, które posiadają dywizję CS:GO i są w stanie zaspokoić podopiecznych na płaszczyźnie finansowej. Regionalni strzelcy nie są zatem zmuszeni do szukania szczęścia za granicą, gdyż, tak jak już wspominałem, nasza scena posiada odpowiednie struktury. Polskie zespoły nie mogą narzekać na nudę w kontekście krajowych rozgrywek – ESL Mistrzostwa Polski czy Polska Liga Esportowa to tylko jedne z ich przykładów. Choć nasza rodzima scena jest bardziej rozbudowana, a polskie drużyny regularnie rywalizują w różnych internetowych ligach, to żaden z nadwiślańskich talentów nie znalazł się na radarach drużyn z czołowej trzydziestki światowego rankingu. O co właściwie chodzi? A może gracze, których w naszej lokalnej społeczności określamy mianem talentów są za słabi, by otrzymać szansę za granicą? Wbrew pozorom jest to bardzo złożone zagadnienie. Nieprawdą jest, że wśród polskich zespołów nie znajdziemy zawodników gotowych na międzynarodowe wyzwanie, jednak nie odznaczają się oni tak wysokimi umiejętnościami, by wyróżnić się z tłumu. W spotkaniach z krajowymi piątkami radzą sobie ponadprzeciętnie, ale gdy przychodzi im mierzyć się z europejskimi formacjami, to nie potrafią wycisnąć z siebie maksimum możliwości.

Co sprawia, że uzdolnieni polscy strzelcy nie są zauważani przez międzynarodowe ekipy? Przede wszystkim brakuje ich w FACEIT Pro League, a więc miejscu stanowiącym okno wystawowe dla utalentowanych graczy. FPL to platforma, gdzie nastolatkowie mogą wypłynąć na szersze wody i przedstawić się światu. Internetowa liga wypromowała już niejedno nazwisko, tak więc zakwalifikowanie się do niej powinno być absolutnym must have dla każdego obiecującego zawodnika. Poza samą możliwością zaprezentowania swoich zdolności FACEIT nagradza także najlepsze osoby w danym miesiącu, co powinno stanowić dla każdego jeszcze większą motywację do walki. Uczestnicy ligi mogą również stremować swoje spotkania, co dodatkowo zwiększa ich rozpoznawalność i umożliwia przyciągnięcie fanów z całego świata. Nie zapominajmy też o networkingu, a więc między innymi zaznajamianiu się z profesjonalnymi graczami, którzy w przypadku tworzenia własnych miksów mogą o nas pamiętać. Krótko mówiąc, FPL jest świetnym narzędziem do budowania marki.

Drugą sprawą jest język angielski. Ach ten angielski, z którym nie radzi sobie chociażby İsmailcan "XANTARES" Dörtkardeş z BIG. O ile do zwykłych gier w FPL-u angielski na poziomie podstawowym w zupełności wystarczy, to do występowania w międzynarodowym składzie już nie. Nie mylmy nauczenia się nazw miejscówek na mapie ze znajomością języka, gdyż bycie częścią zagranicznej ekipy nie kończy się na serwerze. Podczas turniejów czy też bootcampów angielski jest nam potrzebny do codziennej komunikacji, w końcu obcujemy z ludźmi porozumiewającymi się właśnie w tym języku. Niestety, nie wszyscy polscy zawodnicy posługują się angielskim na przyzwoitym poziomie, przez co nawet mając na stole interesujące oferty z zagranicy kurczowo trzymają się krajowego podwórka. Gracze boją się podjęcia ryzyka, przekonania się jak wygląda życie w wielonarodowościowej ekipie.

Kończąc powoli swoje przemyślenia, chciałbym zauważyć jeszcze jedną rzecz. Dotychczasowe perypetie rodzimych strzelców poza polską sceną nie napawają przesadnym optymizmem oraz nie zachęcają do wybrania takiej ścieżki kariery. Janusz "Snax" Pogorzelski wytrzymał w podstawowym składzie mousesports przez niecałe cztery miesiące, zaś Paweł "innocent" Mocek w każdej kolejnej drużynie miał coraz mniej szczęścia. Niestety wszystko wskazuje na to, że w najbliższym czasie niewiele zmieni się w kwestii lokalnych talentów na międzynarodowej scenie.


Wszystkie felietony z cyklu „QuickScope” można znaleźć pod tym adresem. Kolejny tekst już w następną środę w godzinach wieczornych.

Śledź autora tekstu na Twitterze – Tomek Jóźwik