Majówka minęła mi pod znakiem niezbyt esportowym – korzystając z kilku dni wolnego postanowiłem bowiem odciąć się od wszystkiego, co zaczyna się na "e", a kończy na "sport", by nieco oczyścić umysł, nabrać nowych sił i wreszcie zająć się książkami ze stale rosnącej kupki wstydu. Niemniej nadszedł wreszcie ten czas, że wolne się skończyło i trzeba było wrócić do pracy. A wraz z tym przyszedł swoisty pomajówkowy kac, spowodowany natłokiem wydarzeń. Bo to jest właśnie ten problemy. Jeśli w esporcie nawet na chwilę przestaniesz być na bieżąco, to potem okazuje się, że ominął cię jakiś ważny turniej, że dwie ekipy zdążyły już zmienić swoje składy, a trzecia szuka dla siebie nowego miejsca. Pieprznik jak cholera, a to przecież zaledwie majówka. Strach pomyśleć co by było, gdyby człowiek zrobił sobie na przykład dwa tygodnie urlopu.

*

Głównym daniem ostatnich dni jest oczywiście rozstanie drużyny CS:GO z Black Devils devils.one. Nie będę tutaj wymądrzał się na temat słuszności tego ruchu, bo pozostaje mi wierzyć, że jest to efektem szerokich przemyśleń. Na szyderę czas przyjdzie później, gdy ex-devils.one na przykład nie znajdzie nowego pracodawcy, chociaż nie sądzę, by tak się stało. Ekipa ma slota w ESL Pro League, slota w ESL Mistrzostwach Polski i co jakiś czas możemy ją oglądać przynajmniej podczas eliminacji do DreamHack Open. Ale ja nie o tym – bardziej chciałem wyrazić podziw. Bo jednak z reguły bywa tak, że to organizacje wyrzucają całe składy, a tymczasem w tej sytuacji skład wyrzucił organizację. Odważny i nieco bezprecedensowy ruch, pozostaje więc z uwagą przyglądać się temu, co z niego wyjdzie. Niemniej z miejsca pragnę uspokoić – w kuluarach nie ma mowy o rychłym powrocie TaZa do Virtus.pro. Doniesienia te to bardziej (kwa, kwa) kaczka dziennikarska.

A skoro już przy Virtus.pro jesteśmy – pewnie wielu z was od kilku dni zastanawia się kim do cholery jest OKOLICIOUZ. Wybaczam wam jednak, bo przecież nie każdy na co dzień śledzi niemieckie rozgrywki, a do tej pory głównie tam można było oglądać poczynania 22-latka, który teraz otrzymał szansę na grę w najważniejszej rodzimej ekipie w ostatnich latach. Przy całym szacunku do OKOLICIOUZA, świadczy to tylko o tym, jak bardzo marka Virtus.pro podupadła. Albo gracze już nie chcą do VP przechodzić i wolą trzymać się obecnych drużyn, albo też sam zespół obrał taką dziwną filozofię budowy składu z wykorzystaniem zawodnika EURONICS Gaming. Dzieją się dziwne rzeczy, nie do końca przeze mnie zrozumiane i trochę mnie to boli, że dziś spoglądając na Virtusów czuję się, jakbym patrzył na pijanego wujka na weselu – kiedyś bardzo go lubiłeś, bo był interesujący i dowcipny, ale od pewnego czasu uciekasz od niego wzrokiem, byleby tylko nikt was ze sobą nie powiązał.

*

Za granicą też ciekawe rzeczy, bo FaZe Clan po raz kolejny udowodnił, że daleko mu do super teamu w takim samym stopniu, jak mi do zostania naczelnym Cybersportu. Od super teamu oczekiwałbym, że nawet w obliczu takich przeciwności, z jakimi musiał się mierzyć (pozdrawiamy urząd imigracyjny) i tak będzie w stanie podjąć walkę o awans. Tymczasem podjął on walkę, ale o jak najszybszy powrót do domu. Nie zrozumcie mnie źle – brak NiKo, czyli mózgu, rąk, nóg i serca tej drużyny, to oczywiście bolesna strata, ale nadal w FaZe znajdziemy olofmeistera, GuardiaNa czy też raina, czyli graczy mających na swoim koncie wiele prestiżowych turniejów. Wielkie nazwiska, które nie udźwignęły czekającego na nie zadania i swoją przygodę z australijskim turniejem zakończyły pośród Chiefs Esports Club i MVP PK.

Aż smutno patrzeć, jak w FaZe wszystko zależne jest od NiKo. Pamiętam, że Bośniak opuszczał mousesports m.in. po to, by nie musieć być jednoosobową armią, a tymczasem w jego obecnej drużynie dzieje się powoli to samo. Obecnie 22-latek jest głównym fragującym, prowadzącym, a w wolnym czasie pewnie jeszcze sprawdza czy wszyscy mają ze sobą ciepłe skarpety na zmianę. Wygląda to słabo, bo w przypadku słabszej formy albo, jak w tym wypadku, absencji zawodnika z Bałkanów, wszystko bierze w łeb. Może więc wreszcie pora zakrzyknąć "it's a prank, bro" i powierzyć obowiązki prowadzącego komuś innemu, by nie być tak bardzo zależnym od jednego gracza? A przy okazji poważnie przemyśleć też przyszłość AdreNa, który w Sydney osiągnął rating 0,79. Gorzej wypadł tylko YNk, który osiągnął pułap 0,78. Problem w tym, że YNk to na co dzień trener.

*

Okres majówkowy jako naprawdę wolni mogli spędzić byali i exhie – obu wszak podziękowano za współpracę odpowiednio w Virtus.pro i Wiśle Płock. Nad pierwszym pastwić się nie będę, bo to będzie jednak kopanie leżącego. A co do exhiego... Cóż, niewykluczone, że we znaki znowu dał się jego trudny charakter, dzięki któremu pobił on swój osobisty rekord. Z Illuminar Gaming związany był przez dwa miesiące, z Pompa Teamem przez trzy tygodnie, z Wisłą zaś... całe półtora tygodnia. Ciężko będzie jeszcze ten wynik poprawić, ale może to i lepiej? Tak czy inaczej, ciekawie wygląda kwestia zastępcy exhiego, którym na razie został ToM223. – Próbowaliśmy go naprawić, bo wiadomo, każdy w mniejszym lub większym stopniu robi jakieś błędy w swojej grze, ale ToM był taką osobą, która tych błędów robiła najwięcej – tak jeszcze w styczniu współpracę z ToMem wspominał MOLSI. A kilka miesięcy później obaj panowie spotykają się w tym samym składzie. Jakże los bywa przewrotny.

I może by mnie te kolejne roszady nie ruszały, gdyby nie fakt, że... no nie przynoszą one rezultatów. Za nami kolejne eliminacje, a ja głupi rano liczyłem, że po oczach bić będą mnie nagłówki o przynajmniej jednej polskiej drużynie, która dostała się na DreamHack Open Summer. A tymczasem biłem się ja sam, ale po głowie z uwagi na swoją naiwność. Trochę smutek człowieka ogarnia, bo te turnieje kwalifikacyjne, zarówno otwarte, jak i zamknięte, to dla naszych zespołów Mount Everest. I gdy inni naprawdę wspominają się na kolejne Mount Everesty, my stoimy przy oślej łączce i udajemy, że dokonujemy niemożliwego. Ja rozumiem, że w obecnych realiach Intel Extreme Masters czy nawet StarSeries i-League to dla naszych rodzimych graczy zbyt wiele, ale żeby nawet DreamHack Open jawiło się nam jako coś niedostępnego? A mówimy tu o tym DH Open, które jeszcze jakiś czas temu wszyscy ze śmiechem określali jako turniej drugiej kategorii. A nas nawet tam nie ma.

*

I tak sobie przeglądam te majówkowe wydarzenia, trawiony coraz większym kacem, chociaż przez pierwsze pięć dni maja byłem trzeźwy jak niemowlę. Bo nie o kaca alkoholowego tu chodzi, ale o takiego spowodowanego natłokiem złych wydarzeń. Może gdybym przetrawiał te wszystkie rzeczy jedna po drugiej w odstępie czasu, byłoby lepiej, a tymczasem wszystkie one zwaliły mi się na łeb dzisiejszego poranka. Wolałbym czytać o sukcesach, niespodziankach i osiągnięciach. Cóż, może przy okazji następnego urlopu się uda.

Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn