23 kwietnia wybiła rocznica od momentu, kiedy Astralis pojawiło się na czele prestiżowego rankingu HLTV. I choć zestawienie popularnego serwisu nie jest jedynym miernikiem siły danej formacji, tak wydaje się tym najbardziej sprawiedliwym i respektowanym przez organizatorów turniejów oraz same drużyny. Wczorajsza aktualizacja tego rankingu może jednak nieco niepokoić kibiców duńskiego składu. Między prowadzącym zespołem a drugim Teamem Liquid różnica wynosi teraz 186 punktów. Dla jednych to ciągle przepaść, dla drugich wcale nie tak daleki dystans. Czy po ponad 12 miesiącach królowania podopiecznych Danny'ego "zonica" Sørensena pozycja lidera zaczyna być zagrożona?

Zacznijmy od porównania. Na początku ubiegłego miesiąca przewaga Astralis była niemal trzykrotnie większa – wtedy pierwsza i druga pozycja oddalone od siebie były aż o 522 punkty i raczej mało co zwiastowało, że wkrótce Liquid na dobre włączy się do wyścigu po fotel lidera. Zresztą nie pomagał w tym ciągły brak znaczących triumfów na koncie amerykańsko-kanadyjskiej formacji, który niedawno sprawił nawet, że wiecznie druga drużyna znalazła się nawet za plecami Natus Vincere w rankingu.

Teraz historia jest inna, bo TL w końcu wzniósł w górę trofeum, wykorzystując przy tym doskonale nieobecność ich skandynawskiego przeciwnika, który drugi rok z rzędu nie pojawił się w Sydney. Podróże w tę stronę świata to zmora Nicolaia "device'a" Reedtza, który, jak sam przyznaje, ma ogromne kłopoty z aklimatyzacją w tej strefie czasowej, co niewątpliwie odbija się zarówno na jego dyspozycji, jak i zdrowiu. Dlatego też Astralis świadomie nie pojawiło się na 75. turnieju z cyklu Intel Extreme Masters, chociaż najpewniej liczyło na to, że odpuszczenie tych zawodów nie będzie miało aż tak brzemiennych konsekwencji. A jednak.

Od paniki w szeregach najlepszej piątki świata z pewnością jest daleko, ale pewne fakty są nieuniknione. Astralis pierwszy raz od 18 marca zeszło poniżej poziomu 1000 punktów w rankingu. I choć można uznać to za swoistą błahostkę, bo w końcu na ten moment do perfekcyjnego rezultatu Duńczykom brakuje tylko 8 oczek, tak z pewnością jest to jakiś symbol, że panowanie graczy z Europy nie jest już tak bezdyskusyjne.

fot. ESL/Adela Sznajder

I znów rozchodzi się o kalendarz turniejów. Nie ulega wątpliwości, że Astralis pod względem logistycznym jest absolutnym liderem na świecie. Dalekie wyjazdy ograniczane są do minimum, ale kiedy już Skandynawom przychodzi polecieć na jakieś zawody, najczęściej wracają z nich z pucharem. Lider rankingu w roku 2019 wziął udział w pięciu zmaganiach lanowych – trzy z nich to wydarzenia dwudniowe, a mowa tu o turniejach BLAST Pro Series oraz iBUYPOWER Masters. O jeden dzień dłużej trwała przygoda z 9. sezonem ESL Pro League, kiedy wspomniana ekipa zgarnęła już przy pierwszym podejściu awans na światowe finały. Jedynie w Katowicach, chcąc nie chcąc, Duńczycy spędzili na graniu niespełna dwa tygodnie, choć w zasadzie tych dni meczowych było znacznie mniej, bo drużyna szybko zameldowała się w play-offach Majora. To jest prawdziwy minimalizm.

Liquid pod względem spotkań rozegranych na lanie w tym roku wcale nie wyprzedza o wiele swojego największego przeciwnika. Do przedstawionych wyżej wydarzeń drużyna zza oceanu może dopisać sobie jedynie udział w minionym Intel Exteme Masters Sydney, który, jak wiemy, przyniósł zdecydowanie więcej korzyści niż negatywów. Niemniej jeszcze w tym miesiącu ekipa Jacky'ego "Stewiego2K" Yipa wybierze się chociażby na cs_summit 4, gdzie w akcji zobaczymy tylko sześć zespołów, a gra toczyć będzie się o nagrody z nieimponującej puli 150 tysięcy dolarów. Po co? Być może po to, by odrobić ewentualne straty w rankingu poniesione przez nieobecność na BLAST Pro Series Madrid, gdzie o trofeum powalczy m.in. Astralis.

Prawdziwym testem dla odporności psychicznej graczy z Ameryki Północnej będzie jednak DreamHack Masters Dallas 2019. I to z więcej niż jednego powodu. Po pierwsze, występ przed własną publicznością i to w bardzo prestiżowych zawodach. Po drugie, pokazanie, że wygrana w Sydney na dobre zwieńczyła problemy tego zespołu z odnoszeniem zwycięstw w finałach. No i po trzecie, kolejna szansa na zredukowanie straty w rankingu.

Niestety, w Stanach Zjednoczonych nie zobaczymy Astralis, nad czym osobiście bardzo ubolewam. Pomijając BLASTY, których renoma podważana jest przez obserwatorów sceny CS:GO na każdym kroku, oraz iBUYPOWER, które okazało się totalną klapą organizatorską, ostatnia okazja do spotkania pomiędzy numerem 1 i numerem 2 na lanie miała miejsce jeszcze w grudniu 2018 roku, kiedy Duńczycy rozgromili swoich najpoważniejszych konkurentów 3:0 w wielkim finale ESL Pro League Season 8. Do takiego pojedynku nie doszło także w trakcie katowickiego Majora, bo tam przecież na drodze zespołu złożonego z Amerykanów i Kanadyjczyków do batalii o pierwsze miejsce stanęło ENCE.

A wielka szkoda, bo bez wątpienia wszystkim fanom CS-a marzy się bezpośrednia rywalizacja pomiędzy liderem a wiceliderem rankingu. I kto wie, być może do kolejnego starcia tych drużyn to Liquid będzie przystępować jako ekipa przodująca światowej stawce.

Śledź autora na Twitterze – RobinEsport


To kolejny felieton z cyklu Zdaniem Suskiego. Wszystkie dotychczasowe możecie znaleźć pod tym linkiem. Następne ukazywać będą się cyklicznie co tydzień, w każdy wtorek.