Ktoś musiałby być prawdziwym ignorantem, by nie kojarzyć takiej postaci jak Marcin Gortat. Z tej racji nie będę jej wam przybliżał, w końcu zakładam, że chociaż w minimalnym stopniu jest wam ona znana. Nie o Gortacie jednak będzie dzisiejszy felieton. Okazuje się bowiem, że polski koszykarz ma swojego odpowiednika w... esportowym światku. Jest nim Karol "Danye" Szcześniak, który kilka miesięcy temu wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, by tam rywalizować w niezwykle prestiżowej Overwatch League.

Podobieństw między Szcześniakiem i Gortatem jest na dobrą sprawę całkiem sporo. Obaj w celu rozwoju kariery obrali kierunek zaoceaniczny, obaj są też polskimi jedynakami na najwyższym poziomie rozgrywkowym, a do tego rozgrywki, w których występują, mają charakter franczyzowy. Mało tego, w przypadku obu graczy z początku trudno było o boiskowe (czy serwerowe) minuty. Zarówno jeden, jak i drugi potrzebowali nieco czasu, by wreszcie przekonać do siebie swoich trenerów. A gdy to się udało, z marszu stali się bardzo wartościowymi punktami swoich drużyn.

Różni ich za to jedna bardzo istotna kwestia – występy Danye mało kogo interesują.

Bez wątpienia Overwatch w Polsce ma swoich zwolenników, ale jeśli już to tylko takich, którzy wolą sami odpalić peceta i zagrać casualową gierkę. Jeśli chodzi o zaś o esport, bez wątpienia jedynie garstka ludzi śledzi na poważnie scenę międzynarodową. Pytanie: dlaczego?

Wygląda na to, że ambasador polskiego OW w najważniejszych rozgrywkach na świecie nie wystarcza. Działania Blizzarda skutecznie ukróciły jakąkolwiek profesjonalną rywalizację na płaszczyźnie krajowej. Jak służnie zauważył kiedyś Marcin Rausch, organizator T-Mobile Ligi Akademickiej, jego rozgrywki, przezanczone wyłącznie dla studentów, stanowią obecnie największą scenę Overwatcha w Polsce. Nie pomaga naturalnie franczyza, która uniemożliwia mniejszym drużynom przedarcie się do światowej elity. Overwatch Contenders? Po zakontraktowaniu Danye przez Paris Eternal znów nie mamy tam żadnego przedstawiciela.

fot. Paris Eternal

Przy okazji zbierania materiałów do reportażu o rywalizacji na płaszczyźnie akademickiej miałem okazję porozmawiać z Aleksandrem „axlem” Kuźmą, graczem reprezentującym Akademię Górniczo-Hutniczą w Krakowie. W odpowiedzi na pytanie: czy nie chciałby spróbować swoich sił poza sceną studencką, usłyszałem wtedy taką odpowiedź: – Żeby coś takiego mi się udało, musiałbym włożyć naprawdę w to wiele godzin pracy i nie wiem, czy jestem na to gotów. Na pewno chciałbym, ale szczególnie w Overwatchu wiąże się to z dużym ryzykiem, bo nie ma tam zbyt dobrze rozbudowanej sceny tier 2 / tier 3. Nie ma po prostu zbyt dużego wsparcia dla tych półprofesjonalnych graczy – wyjaśniał jeden z najlepszych graczy w całych rozgrywkach.

I tak właśnie marnują się talenty.

Nieco inne spojrzenie na ten problem dał nam sam Danye, który w styczniu odbył rozmowę z naszym portalem. Polski rodzynek w OWL tłumaczył problemy rodzimej sceny tak: – Może dałoby się w Polsce stworzyć jakąś drużynę, która dostałaby się do Contenders, tylko ta polska mentalność… Nie wiem od czego to zależy, ale wydaje mi się, że Polakom ciężko jest grać z Polakami. A w Europie też łatwiej o kontakty, doświadczenie w komunikacji po angielsku też jest ważne. No więcej możliwości jest też – mówił wtedy Szcześniak.

Wydaje się więc, że tak jak w NBA raczej nie mamy co liczyć na następców Gortata, tak w OWL raczej długo możemy nie doczekać się drugiego Danye. Z tą różnicą, że Danye jest dopiero na początku swojej kariery. Tym bardziej doceńmy to, co mamy i śpieszmy się oglądać Polaka i jego Paris Eternal. Nie zawiedziecie się, obiecuję.


To kolejny felieton z cyklu Zdaniem Suskiego. Wszystkie dotychczasowe możecie znaleźć pod tym linkiem. Następne ukazywać będą się cyklicznie co tydzień, w każdy wtorek.

Śledź autora na Twitterze – Adam Suski