Gry wyścigowe nie są może przewodnim sektorem sportów elektronicznych, co nie zmienia faktu, że tytuły tego typu cieszą się coraz większą popularnością nie tylko wśród graczy, ale również organizacji oraz sponsorów. Od kilku dni gracze mogą szlifować swoje umiejętności w najnowszej odsłonie F1 od Codemasters, a w związku z premierą tej produkcji postanowiłem przyjrzeć się rozwojowi jej esportowej sceny.

Przez wiele lat nie było zawodów pokroju F1 New Balance Esports Series, wobec czego kierowcy rywalizowali przede wszystkim w półamatorskich ligach internetowych. Rzecz jasna rzadko ścigali się o pieniądze, chodziło raczej o dobrą zabawę oraz możliwość zmierzenia się z innymi na torze. Wszystko zmieniło się wraz z rozpoczęciem współpracy pomiędzy deweloperem a przedstawicielami prawdziwej Formuły 1. W 2017 roku ogłoszono pierwsze poważne rozgrywki w tytuł Codemasters, które miały swoją kontynuację w ubiegłym roku. Nie inaczej będzie także i w 2019 roku, gdyż na początku kwietnia zapowiedziano trzecią odsłonę zmagań z rekordową pulą 500 tysięcy dolarów.

Nie ma co oczekiwać, że F1 jako esport zbliży się do światowej czołówki, którą tworzą CS:GO, League of Legends czy Fortnite. Jest to jeszcze dość hermetyczne środowisko, które dopiero otwiera się na nowych odbiorców. Czynnikiem, który najbardziej przemawia za wirtualnymi wyścigami, jest prostota. W CS:GO widz, aby dobrze zrozumieć rozgrywkę, musi być zaznajomiony z mapami, taktykami, w LoL-u z postaciami, ich umiejętnościami oraz przedmiotami, a w przypadku Formuły 1 poziom wejścia jest znikomy. Osoba wchodząca na transmisję bardzo szybko połapie się, o co w tyn chodzi, bo jeżeli choć raz w życiu miała styczność z oglądaniem jakiejkolwiek serii wyścigowej, to doskonale wie, na czym polega rywalizacja na torze. Tak naprawdę jedyną zagadką dla "świeżaka" może być strategia, a więc dobór ogumienia na wyścig.

W pewnych aspektach Formuła 1 jest podobna do FIFY. Raz, że jest symulacją tradycyjnego sportu, dwa, że również jest produkcją przyjazną niedzielnym graczom, którzy raz na jakiś czas siadają na kanapie i chcą poczuć jak Robert Kubica. Co więcej, są to tytuły pozbawione przemocy oraz rozlewu krwi, a co za tym idzie, są atrakcyjne dla firm i zaryzykowałbym stwierdzenie, że jadą w tej samej lidze jeżeli chodzi o oglądalność. W minionym roku dziewięć na dziesięć ekip ze świata królowej sportów motorowych zdecydowało się na wystawienie swoich reprezentantów w wirtualnych Mistrzostwach Świata, z kolei w tym roku stawka zostanie uzupełniona o Ferrari, choć początkowo włoska stajnia była przeciwna esportowi.

Były szef zespołu Scuderia Ferrari, Maurizio Arrivabene, powiedział nawet w październiku, że sporty elektroniczne są zagrożeniem i poważną konkurencją dla najszybszej serii wyścigowej świata. Trudno nie zgodzić się ze słowami 62-latka, gdyż starcia na realnych torach generują coraz to mniej emocji. Wobec dominacji Mercedesa wyścigi stały się nudne, często można było wyłączyć je po samym starcie, bo i tak znało się końcowe rozstrzygnięcie. Tymczasem wirtualna rywalizacja kierowców elektryzuje do samej linii mety, gdyż wszystkie bolidy mają równe osiągi i pozwolę sobie tutaj na małą ironię – można zobaczyć konstrukcję Williamsa na podium! Kubica z pewnością byłby dumny, gdyby mógł na co dzień prowadzić tak szybki samochód.

Warto również poświęcić chwilę zaangażowaniu profesjonalnych zespołów i ich trosce o swoich podopiecznych. Przykładowo Srebrne Strzały stworzyły w Brackley specjalne centrum treningowe dla swoich reprezentantów, co świadczy o tym, że traktują esport niezwykle poważnie. Podoba mi się również to, że zespoły starają się promować kierowców za pomocą swoich kanałów przekazu. Przed kolejnymi Grand Prix wiele z nich wypuszcza na YouTube filmy z prezentacją toru, po których przemierzają bolidy z gry. Jak widać, wystarczy tylko nieco kreatywności, choć w komentarzach oczywiście znajdą się malkontenci, ludzie, którzy nadal nie rozumieją sportów elektronicznych.

Pamiętam doskonale, z jaką lawiną krytyki spotkał się profil Formuły 1 na Twitterze podczas ostatniej edycji F1 Esports Series. Każdy post związany z esportowymi zawodami był hejtowany, bo jak na oficjalnym profilu można umieszczać rzeczy związane z jakimiś grami! Tacy osobnicy istnieli, istnieją i będą istnieć.

Wirtualną Formułą 1 zainteresowały się także znane organizacje, w tym chociażby G2 Esports. W przeszłości dziecko Carlosa "ocelote'a" Rodrígueza stworzyło przy wsparciu Fernando Alonso dywizję symulatorów wyścigowych FA Racing G2 Logitech G, natomiast w marcu połączyło siły z Red Bullem. Szukając przykładów z krajowego podwórka, swój pierwszy krok w sim racingu postawiło niedawno devils.one, które w kooperacji z TRITON Racing otworzyło DV1 TRITON Racing.

Codemasters, czas na kolejny krok. Jeżeli studio marzy o dalszym rozwoju esportowego wymiaru swojej flagowej gry, to musi zaoferować coś więcej, niż jedne rozgrywki w ciągu roku. W tym miejscu podpiszę się pod słowami Patryka Krutyja z wywiadu dla naszego serwisu. – Myślałem nawet, że świetnie byłoby, gdyby w przyszłości zorganizowano ligę, osobne mistrzostwa, które zaczynałyby się tak jak w prawdziwej Formule w Australii, a kończyłyby się w Abu Zabi – powiedział uczestnik pierwszego sezonu F1 Esports Series.


Wszystkie felietony z cyklu „QuickScope” można znaleźć pod tym adresem. Kolejny tekst już w następną środę w godzinach wieczornych.

Śledź autora tekstu na Twitterze – Tomek Jóźwik