Gdy w grudniu 2018 roku Astralis sięgało jako pierwsza drużyna w historii po Intel Grand Slam i dodatkowy milion dolarów z tytułu tego zwycięstwa, nikt nie miał wątpliwości, że mamy do czynienia z najlepszą drużyną w historii współczesnego Counter-Strike'a. Nie minęło wiele, a Duńczycy dołożyli kolejne niezwykle cenne trofeum do swojej bogatej kolekcji – puchar za zwycięstwo na Majorze. Niezwykle pokaźna przewaga w światowym rankingu i dominacja praktycznie na każdym froncie sprawiały, że bez wątpienia byliśmy świadkami ery Astralis. Mało kto wierzył wówczas, że po nieco ponad czterech miesiącach światowy CS znajdzie nowego monarchę i rozpocznie się nowy rozdział w historii gry ze stajni Valve.

Augustus mortuus est, habemus novum Augustum

W średniowieczu na dworze francuskim zaraz po śmierci urzędującego do tamtej pory monarchy ogłaszano imię jego następcy. Miało to pozwolić na uniknięcie sporów i kłótni o tron. Umarł król, niech żyje król. Zdaje się, że ta sentencja idealnie obrazuje rozwój wypadków na najwyższym szczeblu międzynarodowego Counter-Strike'a.

Jako fani esportu zdążyliśmy się bowiem przyzwyczaić do tego, że w tym biznesie wszystko dzieje się o wiele szybciej niż możemy zakładać. Ciężko jednak było zakładać, że koniec rządów Astralis dobiegnie tak szybko. Ba, przez ponad rok, w trakcie którego Duńczycy piastowali pierwszą lokatę w rankingu HLTV, wskazanie godnego następcy doskonale spisującej się piątki z północy Europy było niewątpliwie dość trudnym zadaniem. W tym kontekście głównie mówiono o Teamie Liquid, ale formacja rodem z Ameryki przez bardzo długi czas nie potrafiła przełamać klątwy drugich miejsc i przez to ciągle traciła dystans do liderów zestawiania. Aż do czasu...

Każda seria kiedyś się kończy

Porażki w finałach wielkich imprez odnoszone przez TL stały się swoistym memem. Drużyna ta miała w zasadzie wszystko, czego potrzebowała do sięgania po laury. Brakowało w zasadzie tylko szczęścia. I to niekoniecznie w sytuacjach, gdy na drodze zespołu zza oceanu stawało w meczu o puchar Astralis. Często przeszkodą nie do przejścia okazywała się drużyna, która przynajmniej na papierze wydawała się znacznie słabsza. W pamięci kibiców na długo pozostał pojedynek z mousesports w finale ESL One New York 2018. Tam Russel "Twistzz" Van Dulken dwoił się i troił, ale on i jego koledzy zaprzepaścili doskonałą szansę na zamknięcie rywalizacji, a niedługo później zostali skarceni przez rywala.

Wszystko ma jednak swój koniec, także i te najczarniejsze serie. Triumf stał się udziałem Liquid podczas iBUYPOWER Masters 2019, ale biorąc pod uwagę ogromne problemy techniczne podczas zawodów i ich termin, mało kto wziął tę wygraną na serio. Prawdziwe przełamanie dokonało się w Sydney, gdzie amerykańsko-kanadyjska piątka odniosła przekonującą wygraną na Intel Extreme Masters. Niedługo później ta sama sztuka udała się w Dallas, jednak w przypadku obu zwycięstw te miały miejsce pod nieobecność Astralis.

Najważniejsze BO3 sezonu

Do Montpellier na finały ESL Pro League Liquid przybyło już jako lider światowych tabel i bez wątpienia największy faworyt imprezy. Wszyscy jednak ostrzyli sobie zęby na ewentualne stracie reprezentantów regionu NA z Astralis, a to stało się faktem szybciej niż przewidywano. Obie formacje zaliczyły wszakże po jednym potknięciu w fazie grupowej, więc los skojarzył je w ćwierćfinale rozgrywek. Po szalenie interesującym widowisku TL zostawił w przegranym polu ekipę z Danii, a dwa dni później wzniósł ku górze trofeum, sięgając po trzeci triumf w tym sezonie IGS.

Pokonanie Astralis w tak ważnym i niezwykle długo wyczekiwanym boju w zasadzie na dobre rozwiało wątpliwości kibiców co do tego, kto jest obecnie numerem jeden. Duża część obserwujących scenę wstrzymywała się jeszcze z ogłoszeniem nastania nowej ery w światowym Counter-Strike'u, a bez wątpienia miała ku temu powody – ciągle kwestia zgarnięcia miliona dolarów pozostała nierozstrzygnięta, a dodatkowo styl, w jakim Liquid wyeliminowało swoich największych rywali w ćwierćfinale poprzednich zawodów, nie dawał jeszcze aż tak klarownego obrazu hierarchii.

Koronacja w świątyni

Przed startem ESL One Cologne ciągle było całkiem sporo niewiadomych, a prestiż miejsca, które przez wszystkich uznawane jest za świątynię Counter-Strike'a tylko dodawał emocji zbliżającym się pojedynkom. Znów kibice z całego świata wyczekiwali duńsko-amrykańskiego pojedynku i do pewnego momentu wszystko układało się niemal idealnie wedle scenariusza, który przewidywał to jakże gorące spotkanie w samym finale imprezy. Do tego wydarzenia jednak nie doszło, bo Astralis niespodziewanie uznało wyższość Teamu Vitality w półfinale, a to otworzyło czystą drogę do końcowego triumfu dla liderów rankingu.

Po czterech mapach wielkiego finału plan został zrealizowany. W zaledwie 63 dni od pierwszego zwycięstwa w tym sezonie Intel Grand Slam Liquid sięgnęło po czwartą zdobycz i tym samym zamknęło drugą odsłonę zmagań o milion dolarów. Podopieczni Erica "adreNa" Hoaga dokonali tym samym czegoś absolutnie niezwykłego, bijąc na głowę osiągnięcie Astralis z pierwszej edycji tychże zmagań. I choć wprawdzie w trakcie swojej zwycięskiej serii najlepsi gracze świata tylko raz podjęli opuszczających piedestał przeciwników, tak tym razem wątpliwości do to początku nowej ery w CS-ie nie może być wątpliwości.

Na horyzoncie jawi się jednak berliński Major, który pod względem sportowym może okazać się najciekawszym wydarzeniem, jakie mieliśmy okazję śledzić w ostatnich latach. Tam tytułu zdobytego w marcu w Katowicach bronić będzie Astralis, ale skład z Danii tym razem przystąpi do zawodów nie jako panująca piątka, a jedynie jako jeden z pretendentów do zrzucenia z tronu obecnych monarchów. Miejmy nadzieję, że rywalizacja w stolicy Niemiec nie zakończy się takim rozczarowaniem jak ósmy sezon "Gry o tron".


To kolejny felieton z cyklu Zdaniem Suskiego. Wszystkie dotychczasowe możecie znaleźć pod tym linkiem. Następne ukazywać będą się cyklicznie co tydzień, w każdy wtorek.

Śledź autora na Twitterze – Adam Suski