Tfu, tfu, tfu... Pytacie, co się dzieje? Otóż wypluwam słowa, którymi podzieliłem się kilka tygodni temu. Wtedy wątpiłem w słuszność ruchów dokonanych przez Fnatic, ale Szwedzi już podczas swojego pierwszego lana po zmianach udowodnili, że mogłem się mylić. I chwała im za to, bo trochę smutno patrzyło się na kraj spod znaku złotego krzyża nordyckiego, który na międzynarodowej scenie Counter-Strike'a znaczył coraz mniej. Ale wrócił Robin "flusha" Rönnquist i Fnatic znowu zaczęło wygrywać. Znaczy się, wygrało jeden turniej, bo nie ma przecież co od razu popadać w huraoptymizm.

Z drugiej strony trudno tego nie robić, skoro krótko po powrocie 26-latka drużyna sięgnęła po pierwszy tak prestiżowy lanowy triumf po kilkunastomiesięcznej przerwie. Tak, tak – ostatnia tak znacząca wygrana Fnatic miała miejsce jeszcze w marcu 2018 roku, gdy szwedzki skład mógł wznieść puchar Intel Extreme Masters Katowice 2019. Co prawda potem były jeszcze zwycięstwa na WESG 2017 i PLG Grand Slam 2018, ale nie oszukujmy się – to były imprezy drugiej kategorii, które zdecydowana większość czołówki ominęła szerokim łukiem. No dobrze, a co łączy sukcesy podczas IEM Katowice 2018 i DreamHack Masters Malmö 2019? Ano łączą je osoby flushy oraz Maikila "Goldena" Selima, którzy po krótkiej przygodzie z północnoamerykańską sceną wrócili na stare śmieci i od razu dokonali tego, co wcześniej nie udało się Richardowi "Xiztowi" Landströmowi i Simonowi "twistowi" Eliassonowi.

Bo to, że Xizt kompletnie nie sprawdził się jako prowadzący, nie ulega wątpliwości i chyba nie ma nikogo, kto chciałby na ten temat dyskutować. 28-latek nadal jechał na renomie, którą wyrobił sobie latami spędzonymi w Ninjas in Pyjamas, ale jego pomysły nijak nie przystawały do poziomu obecnego Counter-Strike'a, co miało opłakane skutki. Przede wszystkim pierwszy w historii brak awansu na Majora, co jeszcze do niedawna wydawało się nie do pomyślenia. No bo jak to, Major bez Fnatic? Ano tak. Brytyjska organizacja bardzo długo zwlekała bowiem z przeprowadzeniem jakichkolwiek zmian, bezceremonialnie lekceważąc kolejne znaki ostrzegawcze i dopiero potężne zderzenie ze ścianą skłoniło wyspiarskich włodarzy do jakichkolwiek ruchów. Jeszcze kilkanaście dni temu powiedziałbym "ruchów zachowawczych", bo zamiast szukać nowej jakości, postawili oni na dobrze sobie znanych flushę i Goldena.

A jednak tym razem to oni mieli rację. W Malmö Fnatic było już zupełnie inną drużyną i chociaż trzeba odnotować, że przedstawiciele czołówki, tacy jak Liquid czy Evil Geniuses, nie przybyli na skandynawską imprezę w najlepszych formach, to w żaden sposób nie umniejsza to reprezentantom gospodarzy. Już sama wygrana z Astralis jest przecież czymś, o co nikt by Szwedów jeszcze do niedawna nie posądzał. I to nie wszystko nie dlatego, że zmieniono człon zespołu odpowiedzialny za skillową grę – ten od zawsze był bardzo mocny, bo mimo wszystko Freddy "KRIMZ" Johansson i Jesper "JW" Wecksell starali się trzymać poziom, chociaż nie zawsze im to wychodziło. Tak naprawdę jednak kulał aspekt taktyczny, co załatwiono właśnie transferami flushy i Goldena. To właśnie ta dwójka odpowiedzialna była za ostatnie sukcesy rodzimej formacji i jej brak był niezwykle odczuwalny. Tyczy się to szczególnie Rönnquista.

Bo chociaż teoretycznie pierwszym prowadzącym teoretycznie znowu został Selim, to można z dużą dozą prawdopodobieństwa przyjąć, że o rok starszy kolega ponownie go w tym wspiera. Tak było na początku ubiegłego roku, gdy Fnatic sięgało po mistrzostwo katowickiego IEM-a i pewnie tak jest też dziś. Bo przecież nie zmienia się czegoś, co działa, a to w zespole ze Skandynawii była właśnie jedna z ostatnich rzeczy, które działały pod względem taktycznym. Obaj panowie wszak świetnie się uzupełniają – jeden lubi reagować na wydarzenia na serwerze, drugi natomiast stawia na spokojną i przemyślaną grę. To właśnie to połączenie tak różnych od siebie filozofii dało drużynie tytuł w ojczyźnie. To i kilka kolejnych świetnych zagrań, które zaprezentował nam Rönnquista, któremu co prawda daleko jeszcze do formy z najlepszych lat, ale spokojnie, to dopiero początek przebudzenia drużyny, który możemy z przymrużeniem oka nazwać "efektem flushy".

Fnatic w pewnym sensie skończyło się wraz z odejściem flushy, dlaczego więc miałoby się na nowo nie rozpocząć po jego powrocie? Jak zostało wspomniane we wstępie, to dopiero jeden turniej, który może być oczywiście efektem "miesiąca miodowego", ale może właśnie wcale nie? Nie ukrywajmy, że scena potrzebuje mocnego Fnatic – to jedna z legendarnych marek, która odcisnęła swoje piętno na esportowym Counter-Strike'u. Miło więc by było, gdyby tym razem pójście po linii najmniejszego oporu się opłaciło. Gdyby teoretycznie odgrzewany kotlet okazał się najlepszym daniem, jakie mogliśmy jeść od dawna. Señor Vac, prosimy o więcej!

Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn