– Z przyjemnością ogłaszam, iż dołączam do T1 jako pierwszy zawodnik taktycznych FPS-ów w historii. Chcę przełożyć moją wiedzę i zrozumienie CS-a na VALORANTA, bo zarówno ja, jak i organizacja pragniemy stworzyć najlepszy zespół na świecie. Nie mógłbym być bardziej przekonany, że na pewno wspólnie osiągniemy wielkie rzeczy – takimi słowami skomentował rozpoczęcie współpracy z jedną z najbardziej rozpoznawalnych organizacji esportowych na świecie Braxton "swag" Pierce, pierwszy profesjonalny zawodnik VALORANTA. Gry, która nie jest nawet w fazie zamkniętej bety.

Przyznam szczerze, że w esporcie widziałem już wiele, chociaż mój osobisty staż w tej branży nie należy do najbardziej imponujących. Nie ukrywam jednak, że kiedy usłyszałem o tym, że organizacja znana głównie z bliskiego mojemu sercu League of Legends, czyli T1, oficjalnie zakontraktowała samozwańczego profesjonalistę w taktycznego FPS-a od Riot Games, ze zdumienia przetarłem oczy, aby upewnić się, czy nie śnię. Błyskawicznie zweryfikowałem jeszcze, czy może coś mnie nie ominęło i nagle pod moją nieobecność spowodowaną słodkim snem producenci LoL-a przesunęli premierę gry lub chociaż uruchomili testy dla szerszego grona. Ale nie, nic takiego nie miało miejsca. VALORANT ma wystartować latem bieżącego roku, a o starcie bety wciąż wiemy tyle, co nic. Dlaczego zatem tak poważna organizacja esportowa, jaką bez wątpienia jest T1, miałaby inwestować pieniądze w zawodnika, który o swojej dyscyplinie wie jedynie z krótkiego trailera?

Pierce potwierdził w ostatnim wywiadzie przeprowadzonym przez ESPN, że nie miał jeszcze okazji zagrać w nową produkcję Riotu. Nie wie nawet kiedy będzie mógł to zrobić. Swoje pierwsze doświadczenie związane z rozgrywką miał zdobyć podczas specjalnego wydarzenia w Los Angeles przeznaczonego dla profesjonalistów oraz dziennikarzy, jednakże ze względu na pandemię koronawirusa oczywiście nic takiego nie miało miejsca. Co zatem zostało swagowi?

Czekać. Czekać, aż w końcu będzie mógł sprawdzić się w grze, w której przecież jest pierwszym zawodowcem.

* * *

Pozostaje zatem zadać pytanie, czy decyzja T1 była zbyt pochopna? Nie do końca. Zacznijmy może nie od głównego zadania swaga, czyli rywalizacji na najwyższym poziomie w niedostępnej jeszcze strzelance, lecz od jego drugiego obowiązku – tworzenia treści. T1 podpisało umowę nie tylko ze swagiem-graczem, ale także ze swagiem-streamerem, co w tej sytuacji wydaje się rzeczywiście sensownym posunięciem. Przez najbliższe tygodnie lub miesiące Pierce nie będzie miał szansy, by skupić się na treningach w VALORANTA, wobec czego aktualnie jego zadaniem jest prowadzenie regularnych transmisji i tworzenie contentu, który oczywiście będzie w pełni obrandowany zarówno przez T1, jak i sponsorów organizacji. I chociaż bazujące aktualnie na treściach związanych z CS:GO liczby wykręcane przez swaga na Twitchu czy YouTube nie powalają, to na pewno błyskawicznie wzrosną, gdy tylko projekt Riotu doczeka się premiery, a sam zainteresowany niczym Prometeusz da fanom wartościowy (lub nie) content. Pomijam już fakt, że jako PIERWSZY esportowiec w VALORANT to właśnie swag będzie teraz udzielać najwięcej wywiadów i zwyczajnie robić wokół siebie szum.

No dobrze, ale swag docelowo nie chce być streamerem, lecz jak sam wspomniał: "Osiągnąć wielkie rzeczy". Czy mu się uda? Śmiem twierdzić, że ma na to naprawdę spore szanse. Należy pamiętać, że Pierce jest niebywale utalentowanym osobnikiem, jeśli chodzi o gry z gatunku FPS. Można wręcz powiedzieć, że jest to ewenement przypominający Michaela "shrouda" Grześka, a więc gracza, który ma po prostu znakomity zmysł i odnajduje się w każdej strzelance. A jeśli wierzyć słowom ludzi, którzy mieli już okazję przetestować VALORANTA, a także samym projektantom gry, to nowa produkcja Riotu nie będzie różnić się szczególnie pod względem mechaniki strzelania od CS:GO. Tego samego CS:GO, w którym swag rozegrał ponad 22 tysięcy godzin i przede wszystkim, w którym rywalizował na najwyższym poziomie od premiery gry.

Można więc powiedzieć, że przechodząc do nowej produkcji, swag jest przynajmniej o kilka kroków przed wszystkimi, którzy rozpoczną swoją przygodę z nią w dniu testów beta lub oficjalnej premiery. A przecież jako jedyny na świecie ma już zapewnioną stabilność finansową i możliwość oddania się nawet dziesięciogodzinnym treningom każdego dnia, bo w końcu za to docelowo będzie płacić mu T1. Nic tylko dorwać dostęp do gry i zacząć uczyć się wszelkich niuansów, zanim na serwery wkroczą inni równie ambitni... którzy mogą okazać się o niebo lepsi od swaga. Nie od dziś w sporcie zdarzają się tak zwane urodzone talenty, dla których nawet brak tak imponującego doświadczenia z CS:GO czy innymi FPS-ami nie będzie problemem, by stać się najlepszym na świecie.

Oczywiście sukces swaga zależeć będzie również od jego samozaparcia i determinacji. Wszyscy doskonale pamiętamy, że po zbanowaniu przez Valve zawodników byłego iBUYPOWER za ustawianie spotkań Keven „AZK” Larivière oraz Joshua „steel” Nissan przerzucili się na Overwatcha, licząc na powodzenie w tym tytule, aby po paru miesiącach stwierdzić, że gra ze stajni Blizzarda nie jest dla nich i z podkulonym ogonem wrócić do poczciwego CS-a. I chociaż po hucznych zapowiedziach Pierce'a trudno jest sobie wyobrazić, że w jego przypadku scenariusz będzie podobny, to nie można z góry zakładać, że gra Riotu przypadnie mu do gustu na tyle, by spędził w niej drugie 22 tysiące godzin. Zwłaszcza że swag marudzi na temat niektórych z mechanik w riotowym FPS-ie już przed pierwszym uruchomieniem gry.

* * *

Jest jeszcze jedna ważna kwestia, o której wcześniej nie wspomniałem, a w zasadzie to od niej zależy przyszłość swaga i innych aspirujących profesjonalistów w nowej produkcji Riotu. Mianowicie, czy VALORANT odniesie esportowy sukces?

Może, ale nie musi.

Prawdę mówiąc, VALORANT ma mieć wszystko, aby ten sukces osiągnąć. Dobry silnik, porządne serwery, mocny marketing, spore zainteresowanie i dużo nowości w swoim gatunku. Ta gra ma też coś, czego nie ma żadna inna strzelanka: Riot Games za swoimi plecami. Firmę, która wie, jak robić esport. Firmę potrafiącą stworzyć globalną rywalizację, która przyciąga miliony widzów przed ekrany monitorów nie tylko po to, by grać, ale także po to, by oglądać zmagania najlepszych. Do tej pory żadna strzelanka nie okazała się sukcesem na taką skalę. CS:GO? Popularne głównie na Zachodzie. Wschód zdominowany przez CrossFire. Czy VALORANT będzie pierwszym FPS-em, który będzie miał wzięcie wśród graczy z całego świata? Patrząc na dotychczasową ekspansję flagowej produkcji Riotu, czyli League of Legends, można założyć, że ma on do tego ogromne predyspozycje.

No, a jeśli scena esportowa w VALORANCIE się nie rozwinie, a gra, podobnie jak Apex Legends, raczej stanie się chwilową gamingową zajawką? Wtedy i tak swagowi pozostanie tworzenie treści dla T1 – dla niego jest to zatem sytuacja win-win.