Spójrzmy na ranking HLTV. Lider Natus Vincere, tuż za nim m.in. Astralis, G2 Esports oraz mousesports. Niby dobrze – wszak są to marki ze ścisłego światowego topu. Ale jednak coś z tyłu głowy podpowiada, że nie do końca wszystko wygląda w porządku. "W królestwie ślepych jednooki królem" chciałoby się rzec, bo taką obecnie formę przybrał wyścig o tytuł najlepszej drużyny CS:GO na globie.

  • Na`Vi – ostatni poważny triumf w marcu przy okazji Intel Extreme Masters Katowice.
  • G2 – wicemistrzostwo wspomnianego IEM-a oraz ESL One Road to Rio (akurat ten drugi sukces całkiem niedawno).
  • mousesports – drugie miejsce w europejskiej dywizji ESL Pro League jeszcze w kwietniu.
  • Astralis – dwóch kluczowych graczy na L4 i szybka eliminacja z BLAST Premier Showdown.

Taki jest obecnie obraz czterech najwyżej notowanych w zestawieniu od HLTV formacji. Wygląda to nader marnie, ale żyjemy w takich czasach, że obniżka formy czołówki nie może dziwić. Brak lanów, utrudnione wyjazdy na zgrupowania, konieczność długotrwałego przebywania w domu w momencie, gdy normalnie o tej porze prawdopodobnie siedziałoby się w samolocie między Europą a Ameryką Północną i planowano już kolejną wycieczkę do Azji.

Od dłuższego czasu jesteśmy jednak skazani na granie online i to w wypadku wielu formacji może być właśnie clue problemu. Weźmy wspomniane Natus Vincere, które jeszcze w czasach przed koronawirusem unikało gry w internecie jak diabeł święconej wody, a teraz jest na nią skazane. A to przecież zupełnie inna specyfika, inna możliwość reagowania na problemy i ogólnie inny tryb pracy w czasie eventu. Eventu, który zwykle trwał góra tydzień – teraz czas ten rozciąga się, jak w przypadku takiego DreamHacka Masters Spring, który ma za sobą ponad tygodniową przerwę między fazą grupową a fazą pucharową, w której trakcie rozgrywane były zawody spod szyldu BLAST Premier. Wszystko wylądowało więc do góry nogami i najwyraźniej ekipy nie czują się w tej sytuacji komfortowo, co wpływa na ich późniejsze rezultaty.

Składy z Europy przynajmniej mogą rozgrywać sparingi z rywalami z wysokiej półki. Gorzej wygląda to w przypadku Ameryki Północnej czy Azji, gdzie zespołów jest znacznie mniej i prezentują one z reguły wyraźnie niższy poziom niż to, co możemy zaobserwować na Startym Kontynencie. Gdy więc powrócimy do normalności, a gra między kontynentami ponownie stanie się możliwa, niewykluczone, że istniejąca już wcześniej różnica między EU a innymi regionami tylko się pogłębi. Chociaż z drugiej strony... Słabe osiągi europejskich drużyn pozwalają domniemywać, że nasz kontynent wcale nie ucieka reszcie świata, tylko potulnie stoi w miejscu, czekając aż inni będą mogli dotrzymać mu kroku.

Tak czy inaczej, obecna sytuacja nie jest korzystna dla praktycznie nikogo. Brak lanów to brak związanych z tym emocji oraz motywacji, no bo ile można rywalizować wyłącznie w sieci? Zadowoleni mogą być wyłącznie zawodnicy, którzy potrzebowali przerwy, chwili oddechu, bo wygląda na to, że w okresie, gdy znajdą się poza grą, nic szczególnie istotnego ich nie ominie. Gorzej, jeśli po powrocie po krótszej lub dłuższej przerwie będą oni w stanie z marszu wejść w rywalizację z tymi, którzy przerwy sobie nie robili. Wtedy znowu z tyłu głowy coś znacznie podpowiadać, że chyba jednak nie do końca wszystko wygląda w porządku.

Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn