W 2013 roku na europejskiej scenie League of Legends narodził się ewenement, jakim była postać Sørena "Bjergsena" Bjerga. Wiem, dla kilku z was może to być szok, że Bjerg rywalizował kiedyś na Starym Kontynencie, wszak od lat gra on przecież po drugiej stronie Atlantyku. Siedemnastoletni wówczas zawodnik reprezentował barwy Copenhagen Wolves, a następnie Ninjas in Pyjamas. W obu zespołach nie osiągnął zbyt wiele, jednakże indywidualnie był największym kozakiem na serwerze. Co więcej, forma Duńczyka nie spadła po kilku meczach, a wręcz przeciwnie. Bjergsen przez cały sezon utrzymywał bardzo wysoki poziom, co naturalnie budziło zainteresowanie wśród największych wtedy organizacji.

Jedną z nich było TSM, prawdziwa renoma w świecie LoL-a, która zaliczyła na Worldsach w Los Angeles beznadziejny występ, którego głównym kowalem był Andy "Reginald" Dinh, ówczesny midlaner zespołu, a także jego założyciel. Jedni fani produkcji Riotu jednocześnie podniecali się popisowym Zedem Lee "Fakera" Sang-hyeoka, a inni wyśmiewali tę samą postać w wykonaniu Dinha. Do dzisiaj czekam na showmatch na tym bohaterze pomiędzy dwiema wspomnianymi osobistościami, lecz chyba nigdy się nie doczekam. Po zakończeniu sezonu wiadome było jedno – na środkowej alejce musiała nastąpić zmiana, a nikt nie przykuwał uwagi pieniędzmi tak bardzo jak TSM. Ba, amerykańska organizacja budziła nieznany dzisiaj podziw, wszak formacje zza wielkiej wody nie posiadały jeszcze łatki "miernych występów na międzynarodowych turniejach". Łatwo można było połączyć kropki – TSM zgłosi się po Duńczyka. Tak też się stało, a z filmu ogłaszającego transfer śmiać się można do dzisiaj:

Boki można było zrywać. Gra aktorska na poziomie kunsztu Johnny'ego Sinsa, a słynne "who the **** are you" do dziś istnieje w liście memów społeczności LoL-a. Wracając jednak do rzeczy, stało się. Bjergsen stał się częścią zespołu i prędko poprowadził go do dwóch tytułów mistrza Ameryki Północnej, kończąc erę Cloud9. Dosyć spore osiągnięcie jak na początek, ale nie na tym się kończy. W 2014 roku Søren poprowadził swoją drużynę do ćwierćfinałów Mistrzostw Świata, gdzie uległa późniejszym mistrzom. Rangę tego osiągnięcia podnosi fakt, że to najlepszy wynik organizacji w jej historii, od czasów drugiego sezonu, w którym dołączyły azjatyckie regiony. Na osiemnastolatka to jak to się mówi, "pretty nice".

W ten oto sposób Bjerg zaczął budować swoje imperium. Zespół może i nie dawał rady pobić swojego osiągnięcia z czwartego sezonu na międzynarodowej scenie, ale u siebie rządził aż do 2018 roku. Gracze i trenerzy TSM-u zmieniali się jak rękawiczki, wszak celem organizacji zawsze były półfinały Worldsów, ale Bjergsen zawsze był na miejscu. Zresztą, nie bez powodu. Jeżeli ktoś ma wątpliwości, wystarczy spojrzeć na jego osiągnięcia. Cztery tytuły MVP w LCS. Pięć mistrzostw samej ligi. Kilkukrotne pojawienie się w All-Pro Team i w listach najbardziej oczekiwanych zawodników na Worldsach. Trzeba więcej wymieniać?

CZYTAJ TEŻ:
Bjergsen: Czuję się o wiele pewniej niż przez kilka ostatnich lat

Po ostatnim triumfie na lokalnym gruncie, który został zaliczony pod koniec lata 2017 roku, coś w Duńczyku pękło. TSM w fenomenalny sposób ponownie poległo na Mistrzostwach Świata i skład zaliczał kolejną przebudowę. Z Europy sprowadzono wybuchowy duet w postaci Alfonso "mithy'ego" Rodrígueza i Jespera "Zvena" Svenningsena. Dodatkowo w szeregi zespołu wstąpił Michael "MikeYeung" Yeung, wówczas wschodząca gwiazda, która niestety nie poświeciła za długo i szybko stała się mitem talentu, który nie wypalił. Tak jak cały skład zresztą. Lata 2018 i 2019 są jednymi z gorszych w historii dywizji League of Legends: ani razu nie udało jej się podnieść trofea, ani zagrać poza swoim regionem. Co ciekawsze, po dwóch takich splitach zaczęło brakować kozła ofiarnego i w końcu znaleziono go w Bjergsenie. Et tu, Brute, contra me?

Dlatego też kiedy zakończył się dla TSM-u dziewiąty sezon, oczy niczym w 2014 były zwrócone na kolejny ruch organizacji. Reginaldowi i pozostałym członkom zarządu nie pomagał fakt, że na reddicie i w innych mediach toczyła się wojna domowa fanów organizacji. Jedni chcieli dać Bjergowi kolejną szansę, a inni chcieli puścić go z walizkami. I rola Duńczyka faktycznie została zmieniona. Z "zaledwie" midlanera, stał się on także współwłaścicielem zespołu.

Poza LCS Bjergsen egzemplifikuje naszą markę i wartości. Jest częścią tego, co TSM znaczy dzisiaj – powiedział Dinh w wywiadzie dla Washington Post. Nowy współwłaściciel sam przyznał, z czym wiąże się dla niego nowe stanowisko: – Ruch ten oznacza, że nie tylko będę reprezentował TSM jako zawodnik, ale też będę częścią całej organizacji podczas prób zdobywania nowych szczytów w gamingu, mediach i technologii. Nowa hala treningowa, nowy członek zarządu, nowy kontrakt, nowy Bjergsen. To ostatnie było niepewne i budziło faktycznie niepokój. Czy nowa rola Sørena nie była zbyt trudna do połączenia z rozgrywaniem kilkunastogodzinnych treningów? No cóż, tak, ale właściwie to nie.

Miniona wiosna chciała nam pokazać, że TSM nie istnieje na amerykańskiej mapie League of Legends. Jednak letnie, internetowe rozgrywki pokazały już zupełnie inną stronę formacji. A Duńczyk, niczym król powracający na swój tron, założył starą maskę i pokazał przeciwnym midlanerom co oznacza dominacja. W efekcie został wybrany na gracza środkowej alejki All-Pro Teamu, a także przewodzi w wyścigu po piąty tytuł MVP. I niech was nie myli czwarte miejsce, czy porażka z Golden Guardians na start play-offów. To po prostu znak, że LCS staje się lepsze.

Sam należałem do grupy, która oglądając w zeszłym roku, jak Clutch Gaming odbiera TSM-owi szansę na Worldsy, uważała, że czas na nowy rozdział. Pomimo tego, że nigdy nie byłem sympatykiem najpopularniejszej organizacji w amerykańskich rozgrywkach, to wciąż brakowało mi jej jako zagrożenia, które zawsze potrafiło napsuć krwi oponentom. Myślałem, że ten niewinny chłopak z Danii osiągnął, co mógł i przyszedł czas najwyższy na zawieszenie myszki. O zgrozo, jakże mocno byłem w błędzie. Prawdziwy Søren wrócił i mam nadzieję, że zostanie z nami na dłużej, nie tylko jako współwłaściciel organizacji. Wraz z nim LCS straciłoby część swojego ducha. A kolejnym razem, kiedy usłyszę fanów głośno krzyczących "TSM", to nawet nie wyciszę transmisji.