GuardiaNie, co dalej? – pytaliśmy na początku bieżącego roku, gdy słowacki zawodnik CS:GO lądował na ławce rezerwowych Natus Vincere. Teraz, niespełna osiem miesięcy później, wreszcie poznaliśmy odpowiedź. – Mam niedokończone sprawy w Counter-Strike'u – zapewnia na łamach Dexerto 29-latek!

CZYTAJ TEŻ:
On tam grał?! – GuardiaN w Virtus.pro

Jeśli uważnie śledzicie profesjonalne rozgrywki w strzelankę Valve dłużej niż kilka miesięcy, to musicie kojarzyć sympatycznego snajpera; nie będziemy przyjmować żadnych wymówek. Jeśli jednak stawiacie dopiero pierwsze kroki w esportowym świecie CS:GO, to nic nie szkodzi – postaramy się w kilku słowach przedstawić postać naszego sąsiada zza południowej granicy.

Ladislav "GuardiaN" Kovács to jeden z wciąż aktywnych weteranów Counter-Strike'a. Nie wchodząc w szczegóły, Słowak swoją przygodę z popularnym FPS-em rozpoczął od wersji Source jeszcze w pierwszej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku. Już wtedy GuardiaN święcił premierowe triumfy, lecz jego kariera na dobre nabrała tempa dopiero w CS:GO. Pod koniec 2013 roku domem Kovácsa stało się Natus Vincere, pod którego banderą grał przez ładnych kilka lat. Wschodnioeuropejska formacja bez dwóch zdań należała w tym okresie do absolutnego światowego topu, podobnie zresztą jak GuardiaN, którego indywidualne wyczyny budziły podziw na całym globie. Nie każdy sześć razy z rzędu znajdował się wszakże wśród dwudziestu najlepszych graczy świata danego roku wg portalu HLTV. I bynajmniej nie chodziło tu tylko o dobrze układającą się współpracę z Na'Vi – doświadczony gracz latem 2017 roku w końcu zmienił przecież barwy i przeszedł do FaZe Clanu, gdzie też momentami wiodło mu się wyśmienicie. GuardiaN był częścią międzynarodowej mieszanki gwiazd do września ubiegłego roku, gdy powrócił na stare śmieci. Jego drugi epizod w Natus Vincere był już jednak znacznie mniej udany i zakończył się po zaledwie kilku miesiącach.

Od tego czasu bez przerwy pracuję nad swoją indywidualną postawą. Staram się odzyskać formę, którą miałem podczas mojego pierwszego pobytu w Na'Vi. W większości jest to psychologiczna walka, więc możliwość szlifowania dyspozycji w FPL-u i dążenia do odzyskania komfortu z AWP w dłoniach okazała się błogosławieństwem. Gdybym miał porównywać swoje obecne odczucia do dawnej formy, to okres Majora w Bostonie i IEM Katowice 2018 byłby odpowiednim odzwierciedleniem – pisze GuardiaN. Rzućmy okiem, do czego pije Słowak. Wgląd w statystyki mówi wszystko – na początku 2018 roku snajper był nie do zatrzymania, wspomniane turnieje kończą wprawdzie na drugim stopniu podium, ale za to z ratingiem odpowiednio 1,24 i 1,18.

Jestem gotowy, by powrócić do rywalizacji w CS:GO na najwyższym poziomie. Ludzie mogą mówić, że jestem stary, ale uważam, że wiek w CS-ie to tylko liczba. Gdy wspierałem Dignitas jako zmiennik podczas Flashpointa, czułem przebłyski mojego dawnego ja. Niemniej, jak pewnie się domyślacie, brakowało mi stabilności. Wierzę wprawdzie, że już wtedy mogłem wcisnąć się do czołowego składu i walczyć jak równy z równym z najlepszymi, lecz myślę, że to nie był odpowiedni moment – tak Kovács opisuje wydarzenia z marca i kwietnia, gdy wspólnie z równie utytułowanymi Szwedami odwiedził Stany Zjednoczone.

Co prawda GuardiaNa łączy naprawdę wiele z na przykład Christopherem "GeT RiGhTem" Alesundem czy Patrikiem "f0restem" Lindbergiem, ale w przeciwieństwie do kolegów ze Skandynawii Słowakowi nigdy nie udało wygrać się Majora CS:GO, choć aż trzy razy dotarł do finału. W 2015 roku w meczu o tytuł lepszy był Team EnVyUs, a w 2016 roku plany Natus Vincere podczas MLG Columbus storpedowała kontuzja właśnie Kovácsa i pełną pulę zgarnęło Luminosity Gaming. W pamięć 29-letniego gracza najmocniej wbiło się jednak niepowodzenie na przywołanym już ELEAGUE Major Boston 2018. I trudno się dziwić, bo FaZe w wielkim finale miało przecież kilka punktów meczowych! – Przy stanie 15-11 myśleliśmy, że już się udało. C9 zyskało jednak impet, a my się zawiesiliśmy. Clutch 1vs2, który przedłużył mecz o kolejną dogrywkę, był jednym z najbardziej emocjonujących momentów w mojej karierze. Ale to i tak było za mało. Znów potknęliśmy się na ostatnim płotku. Zawiodłem. Trzeci raz z rzędu patrzyłem, jak inny zespół wznosi trofeum Majora. Tym razem naprawdę bolało. Za bardzo chcieliśmy wygrać, czuliśmy presję. A dokładnie to nie ma prawa wydarzyć się w takiej sytuacji – wspomina bohater tego tekstu.

Na koniec raz jeszcze oddajmy mu głos, szczerze życząc jednocześnie powodzenia:

Nie wracam do CS:GO po to, by odhaczyć pozycję na liście i trochę zarobić. Chodzi o znacznie, znacznie więcej. Jestem złakniony bardziej niż kiedykolwiek i czuję, że wraz z właściwą drużyną wreszcie zdobędę nieuchwytny dotąd tytuł mistrzowski Majora i nie będzie on już dłużej osiągnięciem, które uciekło.