W trakcie wielu lat istnienia Counter-Strike'a w wersji Global Offensive Valve nie rozpieszczało graczy jeżeli chodzi o dostarczanie nowych broni. W gruncie rzeczy aż po dziś dzień czy to profesjonaliści, czy też amatorzy korzystają z tego samego zestawu pukawek, ale nie znaczy to, że twórcy w ogóle nie próbowali wprowadzić żadnego urozmaicenia. Jedna z ostatnich takich prób sprawiła jednak, że gra na jakiś czas zamieniła się dosłownie w Dziki Zachód żywcem wyjęty ze spaghetti westernów przełomu lat 60. i 70.

A wszystko za sprawą aktualizacji, która na serwerach publicznych pojawiła się w nocy z 8 na 9 grudnia 2015 roku. Ta wprowadziła kilka ciekawostek pokroju powtórek po zgonie czy też świątecznych ozdób, ale nie to było najważniejsze. Najważniejszy był on – potężny rewolwer R8, który w ekwipunku mógł zająć slot należący dotychczas do wysłużonego Desert Eagle'a. Pistolet od samego początku robił potężne wrażenie, które potęgowały dwa tryby strzelania. Podstawowy polegał na dłuższym przytrzymaniu lewego przycisku myszy, dzięki czemu wypalaliśmy celniej i mocniej, ale kosztem czasu. Szybciej można było strzelać przyciskiem prawym, aczkolwiek wtedy traciliśmy celność. Na papierze wyglądało to więc ciekawie i wydawało się ciekawą alternatywą, która urozmaici skostniałego CS-a. Niestety, Valve klasycznie dało ciała.

Jeżeli włączyliście grę krótko po tym, gdy aktualizacja z 9 grudnia 2015 znalazła się na serwerach, to z miejsca witały was dwa składy graczy wyposażonych wyłącznie w R8. Bynajmniej nie działo się tak tylko dlatego, że wszyscy chcieli sprawdzić nową broń – pistolet był po prostu OP. Za cenę 850 dolarów otrzymywaliśmy pukawkę zdolną zabijać przeciwnika pojedynczym strzałem w korpus i to nawet jeżeli ten osłonięty był kamizelką. Na dodatek rewolwer niemal nie posiadał odrzutu i każdy kolejny strzał lądował praktycznie w tym samym miejscu, co poprzedni. Jeżeli dodamy do tego ogromną penetrację, to nic dziwnego, że R8 szybko został okrzyknięty mianem kieszonkowego AWP. I bez wątpienia nie było w tym krzty przesady, a sama gra wyglądała wówczas tak:

Nic więc dziwnego, że już dwa dni później Valve przybyło do nas z kolejną aktualizacją, której celem było szybkie znerfienie niesfornego pistoletu. Podstawowe obrażenia obniżono ze 115 do 85, zwiększono rozproszenie pocisków z 0,48 do 0,52, a do tego wszystkiego podniesiono opóźnienie podstawowego wystrzału z 0,333 sekund do 0,4 sekund. A to wystarczyło, by z czasem R8 stał się tylko niewiele znaczącą ciekawostką, którą jeżeli już się kupowało, to raczej w ramach żartu. Doszło nawet do tego, że w marcu 2017 roku pistolet został całkowicie wycofany z trybu turniejowego, zaś twórcy obiecywali, że nieco przy nim podłubią. Ale nie podłubali – zamiast tego trzy tygodnie później przywrócili rewolwer, obniżając jednak jego cenę. Niemniej nic to nie zmieniło i aż do dziś mało kto korzysta z R8. Trudno się dziwić, skoro do łask powrócił stary dobry Desert Eagle.

Niemniej wtedy, 9 grudnia 2015 roku, CS:GO na chwilę się zmieniło. Tego dnia każdy mógł poczuć się niczym rewolwerowiec ustawiający się do pojedynku w samo południe. Tylko zamiast jednego rywala, było ich pięciu. I każdy z nich tylko marzył, by wpakować nam kulkę prosto w klatę, bo nigdy wcześniej ani nigdy później zabijanie za pomocą pistoletu nie było tak proste.

Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn