I tak oto, moi mili, weszliśmy w nowy cykl dwunastu miesięcy, czyli 52 tygodni i jednego dnia, czyli 365 dni. Czyli roku, jak ktoś się jeszcze nie domyślił albo przegapił noc sylwestrową (lub ją niekoniecznie pamięta). O północy z czwartku na piątek niebo rozbłysło raz jeszcze wieloma kolorami, świętując przybycie roku 2021. Aczkolwiek, z tego co widziałem, spora część nawet nie tyle świętuje rozpoczęcie nowego roku, a definitywne pożegnanie z poprzednim – patrząc na pokaz fajerwerków, niektóre wręcz zdawały się tworzyć kształt wysuniętego środkowego palca. Świętować w ten sposób oczywiście można, ku uciesze chociażby gawiedzi, być może będącej po raz pierwszy (świadomymi) świadkami takiego widowiska, ale też producentów eksplodujących rac – w końcu, jak mawia staropolskie powiedzenie, „świzdu, gwizdu, dwieście złotych poszło...” wiadomo w co.

Ile jednak byśmy nie wydali na fajerwerki i ilu postanowień i wyrzeczeń byśmy nie złożyli, w to samo miejsce, w które poszła wymieniona kwota, nie udają się problemy poprzedniego roku. Ci, którzy naprawdę wierzyli, że zmiana zera na jedynkę na końcu liczby określającej rok w kalendarzu gregoriańskim oznacza kompletne wymazanie złych wspomnień i wszelkiej maści problemów, obudzili się – mam nadzieję – w alternatywnym uniwersum, ale całą resztę zapraszam serdecznie na rok 2021. Rok pewnie niewiele lepszy niż ten, który dopiero co pożegnaliśmy.

Bo przecież wiadomo, dlaczego w ogóle wielu ludzi tak znienawidziło 2020. Życie do góry nogami wywrócił COVID-19, aczkolwiek pandemia będzie kojarzyła się z dwudziestką. I na ostatnim dniu grudnia wcale nie poprzestała. Walka trwa i będzie się toczyła jeszcze przez długie miesiące. My, fani esportu, jesteśmy w i tak nie najgorszym położeniu, bo zmagania mogą toczyć się dalej, ale na powrót walki w arenie z udziałem publiki będziemy musieli jeszcze wszyscy poczekać.

Iskierką nadziei jest szczepionka przeciwko wirusowi, ale jej faktyczne efekty zaobserwujemy zapewne nieprędko. A przecież pojawiły się do tego informacje o nowym szczepie wirusa, co z pewnością dodatkowo (na)miesza w planach. Jednak jeszcze przed tymi informacjami wiedzieliśmy, że Intel Extreme Masters Katowice ponownie odbędą się bez udziału publiczności, a pierwszy Major w CS:GO zostanie rozegrany dopiero późną jesienią. Najbardziej zagorzali fani FPS-a od Valve z pewnością więc nie mają się z czego cieszyć, ale nie tylko oni. Co dalej z The International? Jak będą wyglądały Worldsy w tym roku? Czy czołowi gracze LEC i LCS będą mogli znowu konkurować w studiach Riotu? Te niewiadome pozostaną niewiadomymi jeszcze przez jakiś czas. Niestety, bliżej nieokreślony. I równie niestety, nie zanosi się na nagłe zmiany.

Wszyscy, którzy czekają na powrót esportu do warunków lanowych, muszą uzbroić się w cierpliwość. Sokrates z pokorą mówił „wiem, że nic nie wiem”, a teraz ta maksyma dotyczy nas wszystkich. Potrzeba nam tej samej pokory i cierpliwości, bo niewiele więcej możemy zdziałać. To jest, poza dalszą osobistą walką z pandemią przez przestrzeganie zaleceń sanitarnych, których mam nadzieję nie przestaliście lekceważyć. Bo jeśli chcemy, by sytuacja była lepsza, to pierwszym krokiem jest jej nie pogarszać.

Wszyscy też jesteśmy głodni tych emocji, które zapewniają tylko lany. Okrzyki widowni wpływają nie tylko na doświadczenia widzów przed telewizorami, ale też na graczy, co raczej odkrywcze nie jest. Wielu z nich także czeka na możliwość gry przed publicznością zgromadzoną czy to w mniej lub bardziej kameralnym studiu, czy to na największych arenach świata.

Ano poczeka, innej alternatywy nie ma. A my musimy czekać razem z nią. Czekać… tak naprawdę nie wiadomo na co. Oczywiście można powiedzieć „na poprawę”, tylko jak ta będzie wyglądać? Bo w zasadzie, patrząc tylko na esport na najwyższym poziomie, można powiedzieć, że gorzej się już nie da (dopóki jest prąd i internet można wszak działać). Ale nie radzę tego mówić, nawet nie przez to, że inni mają gorzej, tylko żeby raczej nie kusić losu. Choć ten raczej niewiele ma do gadania, to niemiła niespodzianka nie jest potrzebna.

Nie zamierzam nikomu kazać rezygnować ze swoich postanowień i mówić, że te nie mają sensu, bo do cynika mi daleko. Ale do optymisty też pieruńsko długa droga, zwłaszcza patrząc na to, co się działo w ostatnich miesiącach. Nawet nie chodzi o ich parszywą dwunastkę, bo co ma cykl obrotu Ziemi dookoła Słońca wobec sytuacji na skalistej planecie? Mało co (chyba że ten ruch nagle się zakończy). I do tego zmierzam – nie zmieniło się nic pod względem sytuacji pandemicznej. Tak więc witam Was w roku 2021, ale wcale nie jest powiedziane, że zbawiennym. Ba, nie jest nawet powiedziane, że lepszym niż ten poprzedni. Może za kilka lat, trzymając w ręku maseczkę higieniczną, przypomni Wam się rok 2020. Tylko skąd pewność, że będą to dobre wspomnienia, albo mówiąc bardziej precyzyjnie, wspomnienia dotyczące pokonania największego problemu ostatnich lat? Jest źle, ale zawsze może być gorzej, pamiętajcie.

* * *

Kończąc ten pesymistyczny felieton, na koniec kilka ciepłych słów pełnych nadziei. Nie wiem co prawda, kiedy powrócą lany w swojej pełnej krasie, oby prędko, czego nam wszystkim życzę z całego mojego jarowatego serduszka. Jestem przekonany natomiast o jednym. Głodni nie są tylko widzowie i gracze, ale też osoby dbające o jak najwyższą jakość lanów. Od tych zajmujących się sprawą biznesową, przez grafików, produkcję telewizyjną, komentatorów i wszystkich innych – oni też są głodni. I kiedy lany już wrócą, dostarczą takie widowisko, jakiego nie zapomni świat, nie tylko ten esportowy. A my będziemy mogli delektować się tym dziełem w pełni. I to podwójnie.

Bo czasem, żeby coś docenić, trzeba to stracić.