W sportach drużynowych nietrudno szukać zawodników, którzy posiadają niepodważalne umiejętności i etykę pracy, żeby wygrać wszystko, a którym się jednak nie udaje. Co cię nie zabije to cię wzmocni, a jeżeli nadal nie możesz osiągnąć celu, to samemu wzmocnisz najmocniejszą organizację, żeby to zrobić. Takie pobudki kierowały zapewne Edenem Hazardem, kiedy opuszczał Chelsea w celu zasilenia najlepszego klubu dekady, czy Martinem "Rekklesem" Larssonem, który przywdział barwy największego nemezis Fnatic. Dzisiaj fantastyczny przykład takiej osobistości mamy w League of Legends Champions Korea. Mowa tutaj o Kimie "Khanie" Dongu-ha, który niczym syn marnotrawny wrócił z Państwa Środka i dostał ostatnią szansę na zapisanie się na zawsze w historii LoL-a.

Rozdział I: Korea

Ale na początku cofnijmy się trochę w przeszłość i przypomnijmy historię toplanera. Kiedy w 2017 roku wszyscy spodziewali się kolejnego sezonu pod znakiem hegemoni SKT T1, w LCK na horyzoncie pojawił się nowy pretendent w postaci Longzhu Gaming. Organizacja ta miała za sobą mierny poprzedni rok, nie dziwiła więc kompletna rekonstrukcja składu na następne miesiące zmagań. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Smoki zdobyły pierwsze mistrzostwo Korei w swojej historii i mierzyły w najważniejsze trofeum w LoL-u. Na Worlds przegrały z późniejszymi mistrzami w ćwierćfinale, jednakże dla niektórych, w tym także dla Khana, były to pierwsze kroki na tak wysokim szczeblu rozgrywek. Cenne doświadczenie zostało więc zebrane.

W 2018 roku historia była podobna. Po rebrandingu udało się obronić tytuł wiosną, tylko po to, aby przegrać w finale Mid-Season Invitational i podwójnie być o krok od udziału w Mistrzostwach Świata. Klucz do sukcesu tkwił w szczegółach i wydawało się, że minimalne zmiany pomogą nadrobić straty do stworzenia własnego dziedzictwa w Korei i na świecie. Skład się jednak rozpadł, a niektórzy obrali strategię "jeżeli nie możesz pokonać najlepszych, dołącz do nich". Taką decyzję podjął Khan zasilając szeregi SKT T1.

Początki były wyśmienite. Toplaner wraz z legendarną organizacją zdominował lokalną scenę i w samolot do Europy na Worlds 2019 wsiadał jako jeden z faworytów turnieju. Sama ekipa Lee "Fakera" Sang-hyeoka nie była jednak nieśmiertelna, co widać było już w grupach, a potwierdzone zostało w pamiętnym półfinale z G2 Esports. Khan co prawda zbliżył się do wymarzonego Pucharu Przywoływacza, lecz nadal trochę brakowało. Koreańczyk zdecydował się więc dołączyć do jeszcze silniejszego wówczas zespołu, czyli FunPlus Phoenix.

Rozdział II: Chiny

Feniksy były świeżo upieczonymi mistrzami świata, a ich najsłabszym ogniwem w istocie był Kim "GimGoon" Han-saem. Szukanie więc rezerw nie wydawało się takim głupim pomysłem. Z każdą serią zaczęliśmy widywać byłego reprezentanta SKT T1 częściej, jednakże z każdą z nich przybywało również problemów w obozie FPX. Kiedy Khan faktycznie zaczął łatać dziury po coraz bardziej wadliwym GimGoonie, to usterki wypadały w innych elementach mapy. Kim "Doinb" Tae-sang i jego agresywne rotowanie po Summoner's Rifcie przestało być już tak skuteczne, a sama dolna alejka nie wygrywała już każdej potyczki. Z pustego nawet Salomon nie naleje, a tym bardziej nie Khan, który nie do końca posiadał w zeszłym roku bohaterów, na których czułby się w 100% pewnie. Z tego tytułu jego statystyki w FunPlus Phoenix przypominają bardziej wypalonego profesjonalistę, niż kogoś, kto ma jeszcze potencjał i apetyt na wygrywanie.

Po braku kwalifikacji na Mistrzostwa Świata mogłoby się wydawać, że jego kariera jest skończona. Przeżył on wszystkie typowe epizody dla większości Koreańczyków, którzy wyjeżdżali do Chin. Zaczął w obiecującej drużynie, nie zdołał przełamać dominacji SKT więc je zasilił, a po Worldsach poszedł za grubą kasę do League of Legends Pro League. Zazwyczaj kolejnym krokiem w takim przypadku jest granie w chińskich czy koreańskich średniakach, byleby po prostu pograć jeszcze przez dwa, trzy sezony. Khan dostał jednak drugą trzecią szansę, żeby... dołączyć do najlepszego zespołu na ziemi.

Rozdział III: Powrót do Korei

Mowa rzecz jasna o DAMWON Gaming DWG KIA, które pożegnało się z Jangiem "Nugurim" Ha-gwonem (ten przywdział trykot FPX). Roszada ta jest co najmniej intrygująca, wszak wymiana najlepszego toplanera na świecie na takiego, który właśnie poniekąd zmarnował rok, wydaje się być nierozsądna. Można by myśleć, że to kwestia nowego głównego trenera DK, czyli Kima "kkOmy" Jeong-gyuna, który ściągnął pod koniec 2018 roku Khana do SKT. Z drugiej strony dochodzi fakt, że na rynku nie było jakoś zbytnio przebojowego gracza na górną alejkę. Podjęto więc taką decyzję, a ona bardzo szybko zaczęła wzbudzać kontrowersje.

Wątpliwości powoli przestawały istnieć, kiedy formacja zdominowała turniej pod nazwą KeSPA Cup 2020. Tam jednak nie wszyscy uczestnicy wystawili podstawowe składy, więc z ocenami wypadało się wstrzymać co najmniej do startu sezonu w LCK. Ten ruszył ponad trzy tygodnie temu i co tu dużo mówić. DWG KIA to nadal dominująca siła w Korei Południowej (lider w tabeli z bilansem 5-1), a sam Khan pomimo kilku wpadek coraz lepiej integruje się z resztą zespołu. Pod względem KDA jest on drugim najlepszym toplanerem w lidze (licząc tylko graczy, którzy rozegrali co najmniej 10 gier). Czy nadszedł w końcu czas, w którym 25-latek spełni swoje marzenia?

Jeżeliby sugerować się dzisiejszym stanem lig, to faktycznie nikt nie ma podjazdu do zeszłorocznych mistrzów świata. Do Worlds jednak daleko, a po drodze trzeba rozegrać od groma serii. Podopieczni kkOmy muszą pamiętać, że jeżeli jest się najlepszym, to każdy się od ciebie uczy i trenuje, aby cię pokonać. Nie ma jednak chyba lepszego szkoleniowca do tak trudnego zadania, jakim jest zdobycie Pucharu Przywoływacza drugi raz z rzędu. To udało się w LoL-u tylko jednemu trenerowi, a jest nim rzecz jasna dzisiejszy head coach DWG KIA. Khan wrócił więc w najlepsze możliwe miejsce i lepszej szansy mieć już nie będzie.

W artykule wykorzystano zdjęcia należące do Riot Games.

Śledź autora na Twitterze – Mateusz Miter