Normalnie o tej porze wielu z nas byłoby gdzie indziej. Np. w pociągu jadącym po nierównych polskich torowiskach w kierunku stolicy Górnego Śląska. Albo właśnie mknęlibyśmy katowicką ulicą 3 maja, by zdążyć na wysłużony tramwaj, który podwiezie nas do hotelu albo domu kolegi. Byłaby IEM-owa gorączka, która od wielu lat panuje w tym okresie roku, gdy tylko czekamy, aż pamiętająca czasy słusznie minione kopuła Spodka wynurzy się zza wieżowców, składając nam cichą obietnicę nadchodzących esportowych emocji.

Tego wszystkiego w tym roku nie będzie. Nie będzie kolejek, nie będzie pełnych trybun skandujących nazwiska gladiatorów myszki i klawiatury. Nie oznacza to jednak, że Intel Extreme Masters Katowice nie odbędzie się w ogóle, bo owszem, turniej zostanie rozegrany, aczkolwiek tylko w internecie, a samo miasto "Katowice" w nazwie imprezy znalazło się nieco bardziej uznaniowo, bo koniec końców zawody nic wspólnego z naszym krajem mieć nie będą. W związku z tym wszystkim możemy tylko żałować, że pierwszy od wielu lat IEM, na którym dane nam będzie zobaczyć w końcu w pełni rodzimy skład, wydarzył się właśnie teraz, gdy o organizacji lanowych zawodów zwyczajnie nie ma mowy. No ale nic, jest jak jest – mimo wszystko i tak będziemy kibicować Wiśle All in! Games Kraków, bo ta zdecydowanie naszego dopingu będzie potrzebować.

Los bowiem nie oszczędził Wiślaków. Oczywiście, chcąc zawojować duży turniej, trzeba być gotowym na wszystko, ale mimo to trudno nie mieć wrażenia, że gracze Loorda mogli trafić lepiej. Ale nie trafili, w efekcie czego już na inaugurację będą musieli zmierzyć się ze znajdującym się na fali wznoszącej Virtus.pro. Były skład AVANGAR kryzys, który targał nim przez pierwsze miesiące, ma już dawno za sobą i dziś spokojnie można go zaliczyć do szeroko pojętej czołówki, a dowodem na to niech będzie niedawny triumf w cs_summit i awans na szóste miejsce w światowym rankingu. Szanse Wisły na zwycięstwo? Cóż, niewielkie. A w drabince przegranych wcale nie będzie lepiej, bo tam Polacy podejmą albo Ninjas in Pyjamas, albo Complexity Gaming – ta pierwsza ekipa dopiero co pokonała w ramach BLAST Premier Astralis i BIG, druga natomiast okazała się katem Teamu Vitality i G2 Esports.

Wobec tego jakikolwiek optymizm wydaje się zakrawać na szaleństwo. Tym bardziej że Biała Gwiazda dopiero co straciła ważny element drużyny, jakim bez wątpienia był mynio. Wydaje się więc, że krakowski klub do IEM-a przystąpi jako totalny outsider, w stosunku do którego nikt nie ma raczej większych oczekiwań. To znaczy, jakiekolwiek zwycięstwo powinno być przyjęte z zaskoczeniem, a porażka ze zrozumieniem. W sensie, tak powinno być w teorii, bo w praktyce pewnie od razu pojawią się głosy wyśmiewające albo szykanujące Wiślaków, a tutaj trzeba zachować trzeźwość umysłu – polska scena nie znaczy obecnie nic, toteż nie mamy podstaw, by oczekiwać, że którakolwiek z naszych formacji nagle z buta wejdzie do czołówki i cokolwiek w niej namiesza. To raczej pobożne życzenia, które, wydaje się, trzeba odłożyć na dużo później.

Ja tymczasem liczę po prostu na dobrą grę. Możecie nazwać mnie minimalistą, ale jeżeli Wisła choćby podejmie rękawicę i sprawi, że na czołach faworytów pojawi się spowodowany wysiłkiem pot, to będę zadowolony. To będzie znak, że cokolwiek po ostatniej szufli idzie w dobrym kierunku. Na wszystko przecież potrzeba czasu, a jak na złość SZPERO i spółka tego czasu nie dostali i wraz z nowo pozyskanym Goofym będą musieli niemal z marszu wejść na serwer, na którym walczyć będą VP, NiP oraz coL. Trzy drużyny, które zwyczajnie muszą, bo dla nich brak awansu do głównej fazy IEM-a będzie katastrofą i zwyczajną potwarzą. Wisła natomiast nic nie musi, a ewentualnie może. To znaczy, może np. zapewnić nam nieco emocji, których na dobrą sprawę brakuje nam od czasów polskiego składu Virtus.pro. Czasów odmiennych niż te obecne. Czasów, które miło jest wspominać, ale nie warto na ich bazie budować oczekiwań.

Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn