Polski Counter-Strike ma problem. Problem z wynikami, ale on wynika z innego problemu. Problemu z prowadzącymi, a raczej ich brakiem. Mimo tylu lat, posiadania tylu doświadczonych graczy, tylu programów związanych ze szkoleniem młodzieży my nadal mamy problem ze znalezieniem graczy, którzy prowadziliby nie dlatego, że nie ma komu się tym zająć, tylko dlatego, że są do tego powołani i zwyczajnie mają odpowiednią smykałkę. Że niby nic odkrywczego? I owszem, ale co z tego, że to oczywista oczywistość, skoro sytuacja wygląda jak wygląda już od dawna i na razie nie wygląda na to, by miała się zmienić. Najwyraźniej więc ta prawda nie uderzyła nas jeszcze dostatecznie mocno między oczy, byśmy otrzeźwieli. Albo wręcz przeciwnie – zdzieliła nas po twarzy z taką siłą, że właśnie jesteśmy liczeni. Nie wiem, co gorsze.

W poszukiwaniu prowadzącego

Zaryzykowałbym stwierdzenie, że pod względem umiejętności czysto strzeleckich od zachodu wcale nie dzieli nas przepaść. Mamy graczy świetnych aimowo. Mamy takich, którzy mają to coś, co nazwać możemy czuciem gry. Coś, czym w swoich najlepszych czasach zachwycali flusha, JW czy też Snax. Mamy graczy zdolnych wykręcać ogromne liczby jeżeli chodzi o fragi. A nawet jeżeli w tym aspekcie mamy jakieś braki, to nie jest to nic, czego nie dałoby się względnie szybko zasypać – wystarczy spojrzeć jaki postęp dzięki grze za granicą poczynił taki dycha. My na serwerze przegrywamy taktycznie. Nasze drużyny często są dość łatwe do przeczytania, a przez to równie łatwe do skontrowania. Może to tylko moje wrażenie, ale oglądając występy rodzimych formacji, nierzadko wydaje mi się, że my po prostu nie mamy scenariuszy gotowych na sytuację, w której rywal nas zaskoczy. Wychodzenie na heady nam wychodzi, ale próba bardziej skomplikowanej gry – rzadko.

Wynika to oczywiście z faktu, że zwyczajnie nie ma komu dowodzić. Zresztą, wystarczy spojrzeć na x-kom AGO, czyli najbardziej utytułowany w ostatnich latach skład z Polski. Od wielu lat prowadzącym jest tam Furlan, który wielokrotnie mówił wprost, że robi to wyłącznie z konieczności. Sama warszawska organizacja świadoma była problemu i ściągała kogoś, kto mógłby go odciążyć. Był SZPERO, był Sidney, był oskarish, ale koniec końców zawsze za sterami lądował właśnie Furli. Teraz podjęto kolejną próbę zmiany – próbę zrozumiałą, bo Jastrzębie od dawna już biły głową w sufit i chociaż przez wiele tygodni znajdowały się w trzeciej dziesiątce rankingu HLTV, to pewne było, że wyżej już nie wzlecą. Co ciekawe, tym razem AGO sięgnęło po nazwisko dość nieoczywiste, bo zamiast ściągać kogoś, o już wyrobionej marce, jak dotychczas, postawiono na Grashoga, który nigdy jeszcze nie miał okazji, by regularnie próbować swoich sił na najwyższym krajowym poziomie, chociaż grywał w słabszych ekipach.

Prowadzący z przypadku lub konieczności

Z jednej strony można pochwalić więc organizację za taki nieoczywisty wybór. Z drugiej zaś... czy faktycznie był on nieoczywisty? To znaczy, kogo innego można było zatrudnić, by przejął stery szukającej drogi do góry ekipy? Kandydatów nie ma zbyt wielu. To zresztą nie przypadek, że w Anonymo Esports dowodzi Snax, który z uwagi na swoje indywidualne umiejętności powinien być secon callerem, a nie kimś, na kim spoczywa cały ciężar odpowiedzialności za taktyczne poczynania. To nie przypadek, że w Wiśle All iN! Games Kraków prowadzi SZPERO, który IGL-em został jeszcze w Teamie Kinguin z... a jakże, z konieczności. Izako Boars? Tam jest jeszcze ciekawiej, bo głównodowodzącym jest obecnie Paweł "byali" Bieliński. No po prostu nie jest dobrze, bo nawet jeżeli jakaś drużyna uzna, że potrzebuje nowego impulsu w kwestii dowództwa, to wybierać za bardzo nie ma z czego. I trzeba kombinować.

To z tych kombinacji mamy scenę zalaną prowadzącymi z konieczności, którzy kiedyś zostali IGL-ami, bo ktoś IGL-em być musiał. Bo akurat chcieli się spróbować i łatka została im przypięta na zawsze. Bo wyciągnęli najkrótszą zapałkę podczas losowania. Powód jest nieistotny. Liczy się fakt, że świat bardzo nam uciekł i nasze talenty obecnie rozwijać się mogą tylko za granicą. Takie widoki, jak ze Sztokholmu, gdzie na Majorze pojawi się trzech Polaków w barwach składów międzynarodowych, będą nam pewnie towarzyszyć jeszcze długo, bo na w pełni rodzimy skład CS:GO na najważniejszej imprezie roku nie mamy co liczyć. Tam nie ma obecnie miejsca dla naszych drużyn. Nasze drużyny zamiast tego wyjdą na heady.

Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn