Dokładnie trzy lata temu europejska scena League of Legends przeżyła trzęsienie ziemi. Przed 19 listopada pojawiały się co prawda już pewne znaki, że European League of Legends Championship Series przejdzie pewne zmiany w związku z franczyzą, ale niewiele osób pewnie spodziewało się tego, co nastąpi. A zmieniło się naprawdę wiele. Nowości dotknęły samą markę, pojawiły się kolejne organizacje i wraz z tym wszystkim przyszedł też zmodyfikowany format rozgrywek. Od trzech lat możemy obserwować na Starym Kontynencie LoL-a w zupełnie nowej i, moim zdaniem, lepszej odsłonie pod znakiem "LEC".

Nie obyło się jednak też bez krytyki wobec całego formatu. Franczyza z jednej strony miała zapewnić scenie stabilizację i pewną stałą tożsamość. Brak spadków sprawił, że wciąż możemy oglądać te same formacje i związać się z nimi emocjonalnie. Z drugiej jednak strony nie da się przeoczyć faktu, że czasami można odnieść wrażenie, iż pewne organizacje niekoniecznie chcą... wygrać. Nie są zagrożone stratą slotu, niezależnie od wszystkiego będą mieć finansowe zasoby i, zdaniem licznych krytyków, przyczyniają się do stagnacji League of Legends European Championship w dolnych rejonach tabeli. Czy te głosy słusznie zwracają uwagę na istniejący problem, czy też szukają dziury w całym? Raczej skłaniałbym się ku pierwszej opinii, jednak nie sposób przeoczyć też wszystkich dobrodziejstw, jakie franczyza zapewniła europejskiej scenie. Podsumujmy ostatnie trzy lata, nie bojąc się zarówno wytykania błędów, jak i chwalenia oczywistych zalet nowego formatu.

Wątpliwości nie ma, LEC prosperuje jak nigdy

Efekty wpływu franczyzy na samą markę widać gołym okiem. Jakość produkcji z roku na rok zaczęła się coraz bardziej poprawiać i w końcu dostaliśmy show na poziomie tych z amerykańskiej sceny. To duża zaleta nowych partnerstw i ogromnego zastrzyku gotówki z tegoż tytułu. Osoby śledzące anglojęzyczną transmisję z pewnością nie narzekają na zwiększoną swobodę swoich ulubionych komentatorów. Dzięki temu mogły one oglądać coraz to kolejne skecze czy też muzyczne eksperymenty. Inną kwestią jest fakt, że niektórym ten styl poczucia humoru się nie spodobał i muszę przyznać, że momentami sam czasami odczułem ciarki cringu. Nie jest to jednak istotne, gdyż jak wiadomo, kwestie te są czysto subiektywne, a wolność w procesie produkcji jest zdecydowanie zaletą LEC.

Statystyki oglądalności ligi też przemawiają za tym, że był to dobry ruch. Kiedy marka przeszła transformację, odnotowała wzrost średniej liczby widzów. EU LCS miało ich zaledwie 117 545 podczas letniego splitu 2018 roku, natomiast LEC latem 2019 mogło się pochwalić średnią na poziomie 207 887 kibiców. Teraz cyfry poleciały już w kosmos i od dłuższego czasu nie przypominają tych z pradawnych czasów europejskiej sceny. Przykładowo split wiosenny miał już średnio na "widowni" 309 951 osób. Finałowe starcie pomiędzy MAD Lions oraz Rogue śledziło aż 866 821 widzów. Popularność ligi z roku na rok rośnie, a liczby wskazują na razie, że trend ten będzie wciąż się utrzymywał. Co innego można jednak powiedzieć o aspektach sportowych.

Historyczne sukcesy LEC

Nie zrozumcie mnie źle, wyniki na scenie międzynarodowej wcale nie uległy zmianie. Trudno było jednak to utrzymać, ponieważ EU LCS wyprodukowało jedną z najlepszych ekip w historii Europy. Mowa tu oczywiście o Fnatic z 2018 roku, które zaskoczyło wszystkich niedowiarków i dotarło do samego finału Worlds. Dla wielu był to fenomen, którego nie da się powtórzyć. A jednak. Wraz z wejściem LEC mogliśmy oglądać kolejną superdrużynę, która trafiła do najlepszej dwójki turnieju – G2 Esports. I chociaż sama ekipa nie była zasługą tej marki, to zdecydowanie hype wokół najlepszej drużyny Starego Kontynentu już tak. W 2019 roku wszyscy mieli świadomość, że to może się udać. Europejczycy znowu mogą stanąć na samym szczycie świata i zrobią to dobrze się bawiąc. Mid-Season Invitational należał do nas, dlaczego Worlds 2019 miałoby wyglądać inaczej? G2 wraz z Marcinem "Jankosem" Jankowskim przegrało wówczas z FunPlus Phoenix, ale wszyscy byli przed odbiornikami w szalikach Samurajów.

Później było tylko gorzej, ale tragedią też nie można tego nazwać. G2 w półfinale Worlds 2020 i MAD Lions w ćwierćfinale tegorocznych mistrzostw świata. No cóż, mogło być zdecydowanie lepiej, ale to efekt sporych zmian na europejskiej scenie. Superdrużyna Carlosa "ocelote'a" Santiago zaczęła tracić parę, a reszta stawki zaczęła ją doganiać. I jesteśmy teraz w momencie, kiedy najlepszą drużyną Starego Kontynentu jest MAD Lions. Zaraz za Lwami było Fnatic, Rogue i G2 Esports. Mieliśmy pierwsze rozgrywki od dawna, kiedy to nikt nie był pewny, kto podniesie puchar. Fajnie, nieprawdaż?

Stagnacja w lidze?

I tak, i nie. Wiele osób z pewnością zauważyło, że od paru lat dno tabeli grzeją te same ekipy. Głównie tyczyło się to FC Schalke 04, EXCEL ESPORTS oraz (poza pierwszym splitem w LEC) SK Gaming. Pojawiły się zarzuty, że organizacjom tym wcale nie zależy na zwycięstwie w rozgrywkach i są tu tylko po wypłatę. Czasami trudno było oprzeć się wrażeniu, że podczas budowania składu opierały się one bardziej o branding lub znajomości niż dążyły do osiągnięcia jak najlepszych wyników. Brak spadków okazał się bolesny. To prawda, że jesteśmy w stanie teraz przywiązać się na dłużej do danych formacji i budowany jest wokół nich stabilny fanbase, ale... no właśnie. Sama liga może trochę na tym ucierpieć. Czy powrót baraży miałby sens? To pytanie coraz częściej zadawane jest w kontekście rozwiązania tego problemu.

Kłopot ten jednak może nie być trwały. Jak sami doświadczyliśmy w ostatnim sezonie, organizacje zaczynają podejmować coraz bardziej ryzykowne decyzje w związku ze swoimi rosterami. Moim zdaniem zmiany nie miałyby sensu po zaledwie trzech latach funkcjonowania nowego formatu. Musimy jeszcze trochę poczekać i dać szanse wszystkim odnaleźć się w tym ekosystemie. A jeśli czas nie wyleczy dolnej stawki LEC, cóż... Baraże nie wydają się wcale takie złe. Wprowadzają szansę dla innych i sprawiają, że takie EXCEL nie może polegać na tych samych patentach przez kilka lat. System musiałby przejść parę zmian w tym celu, ale czy nie byłoby to tego warte?