Inauguracja kolejnego sezonu profesjonalnych rozgrywek League of Legends tuż za rogiem, ale zanim na nowo rzucimy się razem w wir rywalizacji, jeszcze jedno podsumowanie minionego sezonu. Jakiś czas temu przedstawiliśmy najlepsze transfery w poprzednim sezonie, dziś natomiast do tej beczki miodu dorzucamy kilka łyżek dziegciu. Przed Wami najgorsze transfery zeszłego roku na scenie LoL-a.

Impact ➤  Evil Geniuses

fot. Riot Games/David Lee

Zaczynamy od dość lekkiego kalibru, a mianowicie od przenosin Jeonga "Impacta" Eon-younga. Po tym, jak wygasł jego kontrakt w Teamie Liquid, a jego dotychczasowy pracodawca zakontraktował Barneya "Alphariego" Morrisa, koreański toplaner musiał zacząć rozglądać się za nową drużyną. Ostatecznie trafił do Evil Geniuses, którzy choć zanosili się na obiecujący skład, ostatecznie zawiedli, a niezadowolenie mogli odczuć zwłaszcza fani Impacta. Mimo iż on sam pokazywał się z nie najgorszej strony, nie przekładało się to na wyniki drużynowe – szczególnie w play-offach. W efekcie oba splity Impact i spółka zakończyli poza czołową czwórką, co latem oznaczało brak kwalifikacji na Worlds 2021. A warto zaznaczyć, że poza sezonem 2021 ostatni raz na mistrzostwach świata Jeona Eon-younga zabrakło jeszcze w roku 2015. Mimo wszystko w dalszym ciągu będzie on częścią EG w nadchodzącym sezonie, a teraz kibicować mu zapewne będą również fani z Polski – w końcu u jego boku zobaczymy pierwszego i jak na razie jedynego naszego rodaka w League of Legends Championship Series, Kacpra "Inspireda" Słomę.

SwordArt ➤ tsm logo TSM

fot. Riot Games/David Lee

Zostajemy na północnoamerykańskim podwórku, ale wytaczamy nieco cięższe działa. Impact ma powody, by być rozczarowany minionym rokiem, ale niewiele miał do powiedzenia, jeśli Liquid zdecydowało się na angaż nowego zawodnika. Co innego w przypadku Hu "SwordArta" Shuo-Chieha, który przed startem zeszłego roku dołączył do TSM-u. Warto przypomnieć, że jeszcze kilka tygodni przed tym transferem Tajwańczyk zagrał w finale Worlds, co tylko podgrzewało nadzieje fanów TSM-u. Dorzucając do tego informacje o kontrakcie wartym sześć milionów dolarów na przestrzeni dwóch lat, oczekiwania były spore. Być może nawet za spore.

Faza zasadnicza może była obiecująca, bo w niej udało się zająć drugą lokatę po wiosennej połowie, a po całym sezonie TSM był na szczycie. Tylko co z tego, skoro wyników nie udało się zdobyć tam, gdzie jest to najważniejsze, czyli w drabince pucharowej. Trzecie miejsce w LCS Mid-Season Showdown i czwarte podczas LCS Championship oznaczało, że TSM nie wystąpi na żadnym globalnym turnieju LoL-a w zeszłym roku. Złośliwi mogliby powiedzieć, że może to i lepiej – przynajmniej nie skompromituje się kolejnym 0-6 w fazie grupowej Worlds, ale w rzeczywistości sprawa wygląda inaczej. W końcu lepiej jest zająć miejsce na podium rozgrywek, niż nie, prawda? Zwłaszcza gdy wykłada się nie lada pieniądze. I choć początkowo SwordArt był związany z TSM-em na dwa lata, to drugiego roku już pod banderą tej formacji nie rozegra.

Finn & Broxah ➤  CLG

fot. Riot Games/Yicun Liu oraz Riot Games/David Lee

Na liście najgorszych transferów tego duetu również nie mogło zabraknąć. W roku 2020 zarówno Finn "Finn" Wiestål, jak i Mads "Broxah" Brock-Pedersen stanęli na najniższym stopniu podium odpowiednio w LEC oraz LCS, a także obaj odpadli w fazie grupowej Worlds. Mimo wszystko w przypadku obu graczy można było liczyć na lepszy wynik w przyszłym sezonie... ale zamiast tego czekał ich kompletny blamaż. Bo nie da się innymi słowami określić wyniku CLG w minionym roku północnoamerykańskich rozgrywek – dziewiąte miejsce wiosną i dziesiąte po całej fazie zasadniczej to najgorszy wynik spośród wszystkich drużyn walczących w LCS 2021.

Nie chodzi jednak o same wyniki, ale też o podejście organizacji. Wiadomo, że CLG nie jest już tym samym zespołem, który dawno temu liczył się w walce o mistrzostwo Ameryki Północnej, ale sytuacja ze sponsorskim filmikiem, w którym gracze dowiadują się, że zostaną zwolnieni, z pewnością nie pomogła stronie wizerunkowej organizacji. Jeśli nie wiecie, o co chodzi, to możecie darować sobie przeglądanie profilów CLG na Twitterze albo Facebooku, bo szybko zauważono, że wideo to nie zostało odebrane szczególnie dobrze, delikatnie mówiąc. Do tego czasu wszyscy użytkownicy internetu (z pracownikami CLG włącznie) powinni się już jednak nauczyć, że w nim, jak w przyrodzie, nic nie ginie. Wracając jednak do samego transferu wspomnianego duetu – po roku w zasadzie jedynym pozytywem pozostaje fakt, że ich męczarnia w CLG dobiegła końca. Finn wraca do Europy, Broxah póki co jest wolnym agentem, ale więcej informacji dotyczących swojej przyszłości zdradzi zapewne... jeszcze w piątek.

Nuguri ➤  FPX

fot. Riot Games/Yicun Liu

Dobrze, opuszczamy już Amerykę Północną, ileż się można znęcać nad tym regionem, prawda? Tym bardziej że w innych zakątkach również działo się wiele (nie)dobrego, jak chociażby przenosiny mistrza świata do triumfatorów Worlds 2019. Jang "Nuguri" Ha-gwon pod koniec października roku 2020 razem z resztą graczy DAMWON Gaming podnosił Puchar Przywoływacza, a kilkanaście dni później nie był już częścią tego zespołu. Po kilku tygodniach od rozstania z DWG poznaliśmy nową formację Koreańczyka, a tą było właśnie FPX, które w roku 2019 było najlepszą formacją na świecie. Rok 2020 w wykonaniu Feniksów nie był już tak udany, nawet mimo posiadania czterech graczy z mistrzowskiego składu sprzed roku. Lekiem miał być Nuguri, ale z perspektywy czasy wiemy już, że to nie wystarczyło.

Drugie miejsce wiosną, drugie miejsce latem. Złe wyniki? Bynajmniej, tym bardziej że FPX tym samym zapewniło sobie miejsce na Worlds jako zdobywca największej liczby Championship Points, a na samych mistrzostwach drużyna była wymieniana w gronie faworytów do ostatecznego triumfu. Tym większe było zaskoczenie, gdy Feniksy odpadły już w fazie grupowej i to jako najgorsza drużyna grupy A. No ale przynajmniej udało się zagrać na samych mistrzostwach świata, czego nie udało się w roku 2020. Czy więc z perspektywy FPX transfer ten był zły – raczej nie. Aczkolwiek patrząc oczami Nuguriego można się zastanawiać, czy przedłużenie kontraktu z DWG nie byłoby jednak lepszą opcją. Nie ujmując osiągnięciom Kima "Khana"' Dong-hy, być może to właśnie Nuguri byłby kropką nad i, której zabrakło w wielkim finale Worlds – o ile oczywiście do tego udałoby się w ogóle dotrzeć.

Rekkles ➤  G2 Esports

fot. G2 Esports

Przechodzimy do wisienki na torcie... która okazała być się dość niesmaczna. Jeśli spodziewaliście się jakiegokolwiek innego transferu na koniec tego artykułu, gratulujemy kreatywności, ale radzimy też zejść na ziemię, bo tam wysoko w chmurach temperatura jest ponoć dość niska (o ciśnieniu już nie wspominając). Z początku wydawało się, że absolutnym zwycięzcą poprzedniej przerwy międzysezonowej było G2 Esports po tym, jak za darmo sprowadziło w swoje szeregi Martina "Rekklesa" Larssona. Ileż to mówiło się o tym, że to najlepszy skład w historii Europy, ile o tym, że Puchar Przywoływacza wróci na Stary Kontynent albo teraz, albo nigdy. Cóż, jeśli to ostatnie miałoby się faktycznie sprawdzić, to do końca dni będziemy wspominać już sukces Fnatic z roku 2011.

No właśnie, Fnatic. Koniec kontraktu ze swoją szwedzką gwiazdą oznaczał wzmożone zainteresowanie nią i choć czarno-pomarańczowi starali się za wszelką cenę zatrzymać Rekklesa w swoich szeregach, ten był przekonany, że G2 to właściwy krok. Chociaż "przekonany" to może za duże słowo – w końcu sam wspominał o tym, że poprzednie odejście z Fnatic (na przełomie lat 2014 i 2015 do Alliance) nie skończyło się dobrze, przez co czuje strach, ale jednocześnie miał przeczucie, że G2 zawsze będzie na jego drodze. I z tego też powodu zdecydował się dołączyć do Samurajów kosztem Fnatic. I być może teraźniejszy ból nie byłby tak mocny, gdyby nie fakt, że to właśnie FNC pozbawiło szans G2 na Worlds, jednocześnie samemu zdobywając przepustkę na czempionat globu. Jeśli w momencie porażki w piątej grze przez głowę Szweda nie przewijały się wówczas myśli "to mogłem być ja", patrząc na radość podopiecznych Jacoba "YamatoCannona" Mebdiego... to nie wiem, o czym mógł wtedy myśleć. Nam pozostaje tylko wyciągnąć wnioski z tego transferu i być może na kolejne "superskłady" patrzeć z pewną ostrożnością.