Powolny zjazd

Spójrzmy na suche fakty. Jeszcze przy okazji pierwszego Majora, czyli DreamHack Winter 2013, aż 21 z 80 zawodników pochodziło właśnie ze Szwecji – to ponad 25%! Co ciekawe, chociaż działo się to w czasach, gdy na mistrzostwach świata występowało zaledwie 16 drużyn, a nie 24 jak obecnie, nigdy potem tak wielu graczy spod znaku trzech koron nie pojawiło się na jednej imprezie. Ale bardzo długo liczba ta i tak utrzymywała się na bardzo wysokim poziomie, a w parze z tym szły sukcesy. Wystarczy wspomnieć, że podczas pierwszych sześciu finałów przynajmniej jeden z zespołów miał szwedzki rodowód, a trzykrotnie zdarzyło się, że w decydującym spotkaniu wystąpili wyłącznie strzelcy pochodzący z tego właśnie kraju. Jeżeli to nie była absolutna dominacja sceny, to naprawdę nie wiem, co można byłoby nią nazwać.

Ale czas mijał, a pozycja Szwedów regularnie spadała. I nie są to tylko czcze słowa wynikające z jakiejś złośliwości czy niechęci – za tym stwierdzeniem stoją twarde liczby. Wystarczy wspomnieć, że podczas zakończonego niedawno PGL Major Antwerp 2022 pojawiło się zaledwie czterech zawodników rodem ze Szwecji. Czterech! To prawdziwy upadek całej sceny, która od dłuższego czasu cierpi na brak dopływu świeżych talentów. Nie bez powodu Fnatic po tylu latach inwestycji zdecydował się podążyć w kierunku międzynarodowym, w efekcie czego ostatniego gracza rodem znad jeziora Wener pozyskało jeszcze w styczniu 2021, a potem zwróciło się w kierunku innych nacji. Zresztą podobnie ma się rzecz w przypadku Ninjas in Pyjamas, które chociaż jest szwedzką organizacją, to obecnie chętniej sięga po Duńczyków.

Pusty magazynek

Daleko nam więc do czasów, gdy Fnatic i NIP nie dość, że były jednolicie szwedzkie, to na dodatek należały do ścisłej światowej czołówki. A w obwodzie miały jeszcze takie formacje, jak GODSENT, Epsilon Esports czy też Red Reserve, z których wielka dwójka mogła w razie konieczności czerpać. Dziś czerpać nie ma za bardzo z czego, bo wydaje się, że wielkie jezioro talentów wyschło. I nawet inicjatywy pokroju akademii czy też regionalnych rozgrywek spod szyldu Svenska Elitserien nie zmieniły jak na razie tego stanu rzeczy. Wygląda to tak, jakby w początkowych latach wersji Global Offensive Counter-Strike spod znaku trzech koron wystrzelał się ze wszystkiego, co miał w zanadrzu. W efekcie obecnie posiada pusty magazynek, który powinno się naładować nowymi, zdolnymi zawodnikami. Ale jak na złość, brak amunicji, bo jeden Ludvig "Brollan" Brolin wiosny nie czyni.

Jest to wszystko o tyle przykre, że ten upadek nie nastąpił nagle, a po prostu postępował z roku na rok. Z każdym kolejnym sezonem znaczenie Szwecji w CS:GO malało, tylko ktoś w odpowiednim momencie nie wyciągnął wniosków. Być może miało to miejsce między 2018 a 2019 rokiem, gdy Fnatic i NIP, zamiast szukać świeższych rozwiązań, częściej po prostu wymieniały się zawodnikami? A może to pandemia wszystko zahamowała? Z drugiej strony scena duńska ma się dziś tak dobrze, jak chyba nigdy przedtem. Prawdopodobnie więc złożyło się na to więcej czynników. Ale nie tylko o szukanie przyczyn tutaj chodzi. Ważniejszy wydaje się bowiem fakt, iż wyjścia z tego impasu na dobrą sprawę nie widać. Jedyna nadzieja w tym, że wspomniane wyżej inicjatywy w postaci akademii NIP-u czy też Svenska Elitserien przyniosą w końcu jakieś wymierne efekty, a Szwedzi wyprowadzą nomen omen kontruderzenie.

Bo jeżeli nie... Cóż, mogą ich czekać naprawdę chude jak na ich standardy lata. A któż lepiej niż my, polscy kibice, wie jak bolesna jest taka degradacja, prawda?