Temperatura jest coraz niższa, dni coraz krótsze, a zamiast kolejnego deszczu bardziej prawdopodobny jest pierwszy śnieg. Wszystkie te i inne zwiastuny oznaczają jedno – nadciąga kolejna zima. Jednym z jej efektów są wyloty tych, którzy towarzyszyli nam w ciągu ostatnich miesięcy. Czy to młodziki, które dopiero co rozwinęły skrzydła, czy też ich opiekunowie na drodze do samodzielności – lecą w poszukiwaniu lepszych miejsc do spędzenia najbliższych miesięcy, a niektórzy z nich zostają nawet na stałe.
Pomyślicie – ptaki. Bynajmniej. Chodzi o europejskich graczy LoL-a, o których już wkrótce zrobi się głośno po raz kolejny w związku z końcem kontraktów. Różnice są dwie. Po pierwsze to nie południe, lecz zachód jest głównym celem ich wojaży. Po drugie, nieliczni wracają, a większość osiedla się w lepszym dla nich miejscu.
Tak moi mili fani EU LCS, zbliża się wielkimi krokami kolejny EUxodus. Czy będzie większy, czy też mniejszy niż dotychczasowe – nie wiem, ale będzie na pewno. Nim jednak przygotujecie pakiet chusteczek na doniesienia odnośnie zawodników, którzy zdecydowali się na zmianę reprezentowanego przezeń regionu, zastanówcie się, czy faktycznie jest nad czym płakać. A jeśli uznacie, że tak, to przeczytajcie poniższy tekst i zastanówcie się ponownie.
Oczywiście pożegnania zawsze są przykre, zwłaszcza z tymi, którzy byli z nami od lat. Ale przecież nikt ich do zmiany środowiska nie zmusza. Jedni chcieli przekonać się o potencjalnej przewadze franczyzy w NA LCS, inni marzyli o występie w TSM, który jest najbardziej popularnym zespołem w Ameryce, a może nawet i na świecie, a w przypadku niektórych nie wiadomo o co chodzi. Bo gdy nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo o co chodzi.
Marzenia o podboju północnoamerykańskiej sceny często jednak mijają się z rzeczywistością i w efekcie walka o mistrzostwo przeobraża się w bój o czołówkę, a później nawet o choć miejsce w play-offach. A wielu nie doczekuje nawet tego zaszczytu. W efekcie z tych, którzy byli wzorem do naśladowania, stają się zapomnieni przez zwyczajnie słabe wyniki. Bo zawodnicy tacy jak Tristan "PowerOfEvil" Schrage, Jesper "Zven" Svenningsen czy Fabian "Febiven" Diepstraten, choć mają miejsce w NA LCS, są zaledwie cieniem samych siebie sprzed lat.
Pora zostawić NA LCS i skupić się na tym, co EUxodus oznacza dla europejskiej sceny. W teorii znaczy on tylko jedno – więcej miejsc w EU LCS, czyli w ostatecznym rozrachunku więcej nowych twarzy. I choć brzmi to mało zachwycająco, w praktyce to właśnie nowicjusze ze Starego Kontynentu są nie tylko siłą napędową europejskich rozgrywek, ale również powodem do dumy dla entuzjastów EU LCS.
Dlaczego? Ano dlatego, że od lat co sezon coraz to nowi gracze wpędzają nas w osłupienie swoimi zdolnościami. W tym roku był to skład Vitality z Daniele "Jiizuke" Di Mauro na czele, rok temu Rasmus "Caps" Winther i Andrei "Xerxe" Dragomir, jeszcze wcześniej Luka "Perkz" Perković. A im więcej weteranów sceny zdecyduje się na wylot za wielką wodę, tym większe pole do popisu będą mieli dotychczas mało znani gracze. Ci niejednokrotnie swoimi umiejętnościami mechanicznymi są przynajmniej godnym rywalem dla weteranów.
Oprócz szansy dla młodzików warto rozpatrzeć jeszcze reprezentację swojego regionu. Choć w zdecydowanej większości to Europejczycy decydują się na wylot, to ich miejsca nie zajmują zawodnicy spoza Starego Kontynentu. Dla przykładu, rok temu podczas rundy wiosennej mogliśmy śledzić poczynania jedenastu reprezentantów Korei Południowej, zaś w tym roku pięciu. A to daje prawdziwy obraz regionalnych rozgrywek, którym fani zza Atlantyku nie mogą się pochwalić, biorąc pod uwagę chociażby fakt, że w składzie wspomnianego TSM-u w minionym roku grało aż trzech graczy pochodzących z Europy.
Tak więc entuzjaści EU LCS – nie bójmy się EUxodusu. Nie myślmy o nim w kategorii osłabienia europejskiej sceny, nie kupujmy wieńców pogrzebowych. Nie popadajmy też ze skrajności w skrajność i nie zachęcajmy na siłę graczy do opuszczenia Europy, ale z pewnością nie ma nad czym ubolewać.