Rok 2018, kwiecień. Pierwsza edycja European Masters. Pierwszy sprawdzian polskich formacji walczących o wejście do EU LCS (choć już nie bezpośrednio). Po szybkiej eliminacji Teamu Ascent oczy fanów znad Wisły skupione głównie na Illuminar Gaming. Dominatorzy polskiego podwórka, choć niewymieniani w gronie faworytów, wygrywają kolejne mecze i awansują na lanowe finały. Tam sprawiają ogromną niespodziankę pokonując 2:0 GamersOrigin, ale przed nimi skład gwiazd w postaci Origen. Mało kto stawia na zwycięstwo Polaków, ale przecież nadzieja umiera ostatnia.
Wynik – 0:3.
Rok 2019, listopad. Przez cały ten sezon G2 Esports było na ustach wszystkich fanów profesjonalnych rozgrywek League of Legends. Dwa mistrzostwa Europy, triumf na Mid-Season Invitational po wygranej z legendarnym SK Telecom T1 w półfinale, a teraz finał Worlds. Dla polskich widzów finał szczególnie ważny, bo po raz pierwszy od pierwszego sezonu do ostatecznej walki o tytuł mistrza świata stanie nasz rodak, Marcin "Jankos" Jankowski. W przeciwieństwie do finału EU Masters sprzed półtora roku, G2 wcale nie jest skreślane na starcie, nie po tak fantastycznym roku.
Wynik – 0:3.
Rok 2020, maj. Kilka miesięcy minęło, a polscy kibice LoL-a znów mają kogo wspierać na międzynarodowych turniejach. AGO ROGUE i K1ck eSports Club, odpowiednio mistrz i wicemistrz trzeciego sezonu Ultraligi, awansują do play-offów European Masters i już w ćwierćfinałach eliminują dwie ekipy wymieniane wcześniej wśród faworytów do ostatecznego triumfu. Przygoda RGO kończy się wcześniej, ale podopieczni portugalskiej organizacji docierają do samego finału, gdzie ich rywalem jest LDLC OL. Choć renoma formacji nie podlega wątpliwości, to wcześniej K1ck wyeliminowało przecież GamersOrigin, czyli mistrza francuskiej ligi, który pokonał w finale regionalnych rozgrywek właśnie LDLC. Między innymi to sprawia, że w pełni polski zespół wcale nie jest rozpatrywany jako underdog tego spotkania.
Wynik – 0:3.
Konkluzja wydaje się być jasna. Koszmar trwa. Polscy fani LoL-a trzy razy oglądali świetne występy swoich rodaków na międzynarodowych zawodach i gdy apetyt na zwycięstwo osiąga apogeum, dostają solidny cios w postaci bolesnej porażki w finale. Ta z pewnością boli, ale patrząc z szerszej perspektywy, to powodów do smutku nie powinniśmy mieć. Może wkrótce po zakończeniu samego meczu o mistrzostwo, ale nie na dłuższą metę. Bo przecież mówimy tu o byciu wicemistrzem. To tytuł, którym nie każdy może się pochwalić, choć oczywiście nie tak piękny jak sam triumf, to i tak można go nosić z dumą.
Zwłaszcza ten ostatni turniej, który zakończył się niespełna tydzień temu, może skłonić do takich przemyśleń. Jeszcze przed rozpoczęciem finału ruch zapoczątkowany na Twitterze (przepraszam, ale nie będę dochodził przez kogo konkretnie, ale zasługuje na słowa uznania) sprawił, że – wówczas potencjalna – porażka w finale nie powinna boleć w aż takim stopniu. I jasna sprawa, że nie bolała. Wkrótce po zakończeniu meczu mój redakcyjny kolega, Dawid, miał okazję porozmawiać z Łukaszem "Puki Stylem" Zygmunciakiem i po przesłuchaniu tego wywiadu trudno było doszukać się goryczy przegranej w wypowiedziach gracza K1ck. Przegrał w finale, ale mógł trzymać głowę podniesioną w górze.
Zresztą nie tylko Puki Style dał do zrozumienia, że przegraną nie przejmuje się w aż takim stopniu. Zaraz po zakończeniu finału trener formacji, Paweł "delord" Szabla, wziął udział w Polskim Młynie, gdzie wiele razy mogliśmy oglądać uśmiech na jego twarzy, do którego nas przyzwyczaił. Inni jego podopieczni w pomeczowych postach pisali, że porażka ich dotknęła, ale ogólnie są zadowoleni z przebiegu turnieju oraz wdzięczni za okazane wsparcie na przestrzeni całych zawodów.
Ja też po finale nie czułem aż takiego smutku, jak chociażby w listopadzie zeszłego roku. Wyraz rozpaczy przelałem na wirtualny papier wkrótce po zakończeniu meczu G2 Esports z FunPlus Phoenix, ale po niedzielnym finale nie czułem tego samego. I wcale nie przez to, że uodporniłem się na porażki, no może w pewnym stopniu (bo dalej podpisuję się pod tym, co wtedy napisałem). Tym razem żal przegranej towarzyszył mi może kilka minut, bo – pomijając wir pracy – szybko wróciłem do tego, co działo się wcześniej. Twarz Pukiego przewijająca się nieustannie z każdym przewinięciem kółka myszy nie wywołała u mnie znużenia, nie przy takiej skali całego ruchu. I nazajutrz też obudziłem się jakoś bardziej szczęśliwy, nie rozpamiętywałem aż tak tej przegranej.
Własne doświadczenia i posty graczy skłoniły mnie do innych rozważań. Że drugie miejsce to też dobre miejsce. Że choć przegrana boli, a łyk jej goryczy smakuje gorzej niż cebulowy syrop, to i tak jego zdobywcy są prawie najlepsi w danym okręgu. "Nikt nie pamięta przegranych" – nonsens. Nie przechodzą oni do panteonu tych najlepszych, ale na pewno zostają w pamięci. Zwłaszcza jeśli stoją za nimi takie akcje, jak ta niedzielna.
Ten nawias w tytule ma podwójne znaczenie. Nie tylko wprowadza wtrącenie w popularne powiedzenie, ale też pokazuje, że nie zawsze barwa czy materiał medalu ma pierwszorzędne znaczenie. Oczywiście lepiej byłoby otrzymać ten złoty, ale ten srebrny również ma sporą wartość. Znacznie większą niż tylko pamiątka za udział w zawodach.