Dość tego online'owego grania z zawodnikami siedzącymi w domach lub też ewentualnie w gaming house'ach. Scenę VALORANTA czeka wreszcie prawdziwy sprawdzian w postaci lanowego turnieju o naprawdę sporym prestiżu i znaczeniu. VALORANT Masters na Islandii rusza już dziś i będzie dla Riot Games pierwszym poligonem doświadczalnym, który może nadać kierunek, w jakim rozwijać się będzie elektroniczna rywalizacja w wydanym w ubiegłym roku FPS-ie.

Zgrzyt już przed startem

Szkoda tylko, że jeszcze przed startem imprezy pojawił się naprawdę potężny zgrzyt, gdy organizatorzy ujawnili nam kształt drabinki. Ta była bowiem... dziwna. Zresztą, już sam fakt stworzenia zawodów dla dziesięciu ekip wydawał się pomysłem raczej dziwnym z uwagi na trudność stworzenia odpowiedniego systemu. Jak się szybko okazało, owe obawy były w pełni uzasadnione, bo Riot ostatecznie wymyślił sobie, że cztery drużyny będą musiały rozegrać o jeden mecz więcej. Dlaczego? Bo... bo tak. Dosłownie, bo trudno dopatrzeć się w tym jakiejkolwiek logiki. Z jednej strony od pierwszej rundy startują zespoły z Europy i Ameryki Północnej, które w regionalnych finałach finiszowały na drugich lokatach, ale już obu przedstawicieli Brazylii zostało od razu przypisanych do rundy drugiej. Pomieszanie z poplątaniem, które na pewno nie wpłynęło zbyt dobrze na postrzeganie samej gry, która przecież chce być poważnym konkurentem dla Counter-Strike'a.

Pół sukcesu, że gdy już zaczną się właściwe zmagania, to wszystko to pójdzie w niepamięć, a my skupimy się na daniu głównym. Do tej pory trudno było przecież jednoznacznie ocenić, która część świata jest najlepsza, bo wszystkie zespoły z powodu pandemii zamknięte były na własnych kontynentach bez możliwości rywalizacji z ekipami z innej półkuli. Teraz będzie inaczej, bo przecież ciężkie działa w postaci Fnatic i Teamu Liquid wystawił Stary Kontynent, mocnych reprezentantów w osobie Sentinels wystawiła Ameryka Północna, z kolei Kraj Kawy będzie próbował zawojować zawody za sprawą m.in. Teamu Vikings. A do tego wszystkiego dochodzą też formacje z Japonii, Korei Południowej czy też Ameryki Łacińskiej. Rozum co prawda podpowiada, że standardowo dla wielu gier główna część walki rozegra się między Europą i Ameryką Północną, ale... w sumie jakie mamy podstawy, by tak uważać?

Mocny VALORANT to mocne CS:GO

Chciałbym też powiedzieć, że będzie to wyzwanie dla samego Riotu, ale tylko częściowo. Przecież dokładnie w tym samym miejscu, w którym przyjdzie grać zawodnikom VALORANTA, przez kilka ostatnich tygodni rywalizowali gracze League of Legends w ramach Mid-Season Invitational 2021. Dodatkowo mówimy tutaj o firmie z wieloletnim doświadczeniem i chociaż lanowa produkcja FPS-a zapewne różni się od lanowej produkcji MOBY, to koniec końców nie wydaje się, by pojawiły się jakieś większe problemy. Bo przecież gdyby się pojawiły, to byłby to mocny falstart dla gry, która i tak pojawiła się na esportowej scenie w najmniej odpowiednim, pandemicznym okresie historii. Już sam start miała trudny, szkoda by więc było, gdyby i pierwsze lanowe doświadczenia kojarzyły się nam z kłopotami natury technicznej, a nie np. fantastycznymi akcjami czy pamiętnymi ujęciami.

Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że całość wypali od A do Z. Wszyscy powinni mieć taką nadzieję – nawet ci, którym nie w smak kolorowe rzucanie czarami, bo wolą surowość Counter-Strike'a. Wszak mocny VALORANT to także mocniejsze CS:GO i trudno z tym polemizować. Taka rywalizacja wszystkim może tylko wyjść na zdrowie, a wydaje się, że wraz z powrotem lanów produkcja Riot Games będzie mieć wreszcie wszystkie niezbędne narzędzia, by nawiązać z grą Valve rywalizację. Warto o tym pamiętać, gdy przez kolejne dni będziemy śledzić poczynania takich zawodników, jak ScreaM, Jamppi, ShahZaM czy też Zellsis, którzy w przeszłości także byli częścią CS-a. Byli oni pierwszymi, którzy zdecydowali się na zmianę, a ich los na VALORANT Masters może stanowić ewentualną zachętę dla innych nieprzekonanych. Zapoczątkować kolejny exodus.

Z drugiej strony, po co oglądać się na Counter-Strike'a? Wszak nadszedł moment, w którym VALORANT powinien budować własne dziedzictwo. Ten moment następuje właśnie dziś.

Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn