"Jeżeli czegoś nie da się zrobić, potrzebny jest ktoś, kto o tym nie wie – przyjdzie i to zrobi" głosi stara maksyma z legendarnego już "Poranka Kojota" Olafa Lubaszenki. Wielu z was pewnie słyszało w swoim życiu, że nie da się być we wszystkim najlepszym, prawda? No więc G2 Esports najwyraźniej o tym nie słyszało i zgodnie z cytatem, od którego rozpoczął się ten tekst, przyszło i to zrobiło.

G2 w czołówce. Wszędzie

Dziś bowiem organizacja Carlosa "ocelote'a" Rodrigueza to prawdziwy hegemon i ewenement na skalę całego esportowego podwórka. Czego się bowiem Samurajowie nie dotkną, zamienia się w złoto. I nie chodzi tutaj nawet o współprace z tak znaczącymi markami spoza branży, jak chociażby Adidas, Ralph Lauren, BMW, RedBull czy też MasterCard, chociaż to oczywiście również jest warte wspomnienia. Tym bardziej że tak liczne grono partnerów i firm, które po prostu chcą reklamować się obok G2, wynika z pozycji, jaką formacja ma na międzynarodowej arenie. A owa pozycja jest niezwykle wysoka, bo dziś ekipa ocelote'a zaliczana jest do ścisłej czołówki niemal w każdej grze, w której rywalizuje, a jej reprezentanci regularnie wnoszą do gabloty kolejne trofea, dokładając pracy biednym pracownikom z Berlina, którzy muszą regularnie ścierać kurz ze stale rosnącej kupki pucharów i pater.

W tym opisie bynajmniej nie ma przesady. Tylko spójrzmy. Counter-Strike? Trzecie miejsce w światowym rankingu, tylko w tym roku wicemistrzostwo Intel Extreme Masters Cologne 2021 i miejsce w czołowej czwórce czterech kolejnych imprez. League of Legends? Obecnie kryzys, ale nadal mówimy tutaj o czołowej drużynie ze Starego Kontynentu, która przecież przez lata dominowała europejską scenę i bardzo dobrze radziła sobie również na arenie międzykontynentalnej. Rainbow Six: Siege? Mistrzostwo Europy i przez lata status najlepszego zespołu rywalizującego w grze Ubisoftu. Ba, nawet w VALORANCIE G2 na długo objęło we władanie zmagania w regionie, a obecnie po kilkumiesięcznych zawirowaniach odbudowuje swoją pozycję i walczy o awans na VALORANT Champions Tour: Masters. Do tego wszystkiego dochodzi również Rocket League, gdzie Samurajowie dopiero co mogli świętować drugie miejsce podczas wiosennego RLCS North American Major.

Midas w hełmie Samuraja

Niezależnie od mema z 0:3 trzeba przyznać, że to niewiarygodne, iż G2 to jedyna organizacja na planecie, która niezmiennie posiada zespoły z top 3 w dosłownie we wszystkich istotnych grach – stwierdził nieskromnie sam ocelote po niedzielnym finale IEM Cologne w CS:GO. I oczywiście jest w tym nieco przesady, bo G2 nigdy np. nie weszło na scenę Doty 2, ale owa przesada jest raczej niewielka. Bo dziś Samurajowie to prawdziwa instytucja skupiająca wokół siebie tylko największych. Do pewnego momentu można było co prawda mieć wrażenie, że rękawicę spróbuje rywalom rzucić Team Liquid, ale już nieaktualne, bo gracze tej organizacji popadli w przeciętność na niemal każdym istotnym polu i nawet Counter-Strike czy Dota, którymi TL przez lata mogło się chełpić, dziś prezentują się co najwyżej przyzwoicie. Inne formacje natomiast ograniczają swoją działalność do zaledwie kilku tytułów i rzadko kiedy zdarza się, by prezentowały one wysoki poziom w więcej niż jednym z nich.

A jest tak, bo to wcale niełatwa rzecz. Ba, niektórzy mają problem, by w jednej grze znaleźć skład zdolny osiągać sukcesy, a tymczasem ocelote i spółka dokonali tego na wielu różnych płaszczyznach. I obecnie zbierają tego owoce, którymi są wspomniane wcześniej współprace z prestiżowymi i znanymi markami. Jest to zresztą pewne zamknięte koło, bo te współprace zwiększają prestiż samych Samurajów, co z pewnością ułatwia angaż jeszcze lepszych zawodników i ugruntowywanie pozycji w esportowym ekosystemie. A to z kolei przyciąga jeszcze większe firmy. I tak dalej, i tak dalej. Co prawda ostatecznie nikt nie jest nieomylny i każdemu zdarzają się wpadki, ale z jakiegoś magicznego powodu G2 akurat tych wpadek w ostatnich latach miało naprawdę niewiele i ostatecznie każdy swój ruch, niczym mityczny Midas, przekuwało w złoto. Chciałoby się więc rzec "chwilo, trwaj", tylko ona trwa już dość długo i na razie nie zanosi się, by miała się skończyć.

Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn