Teoria
Proces autoryzacji wypowiedzi w Polsce opisuje prawo prasowe. To ustawa jeszcze z poprzedniego wieku, która po raz ostatni znowelizowana została w 2018 roku i obecnie o autoryzacji mówi tak:
- Dziennikarz nie może odmówić osobie udzielającej informacji autoryzacji dosłownie cytowanej wypowiedzi, o ile nie była ona uprzednio publikowana lub była wygłoszona publicznie.
- Dziennikarz informuje osobę udzielającą informacji przed jej udzieleniem o prawie do autoryzacji dosłownie cytowanej wypowiedzi.
- Osoba udzielająca informacji niezwłocznie po uzyskaniu od dziennikarza informacji, o której mowa w ust. 2, zgłasza mu żądanie autoryzacji dosłownie cytowanej wypowiedzi.
- Osoba udzielająca informacji dokonuje autoryzacji dosłownie cytowanej wypowiedzi niezwłocznie, nie później jednak niż w ciągu:
1) 6 godzin – w odniesieniu do dzienników,
2) 24 godzin – w odniesieniu do czasopism
– chyba że strony umówią się inaczej. - Bieg terminów, o których mowa w ust. 4, rozpoczyna się od momentu przekazania w sposób wzajemnie uzgodniony tekstu dosłownie cytowanej wypowiedzi przewidzianego do publikacji w prasie osobie udzielającej informacji lub osobie przez nią upoważnionej, tak aby osoba ta mogła się zapoznać z treścią tego tekstu.
- Nie stanowi autoryzacji zaproponowanie przez osobę udzielającą informacji nowych pytań, przekazanie nowych informacji lub odpowiedzi ani zmiana kolejności wypowiedzi w autoryzowanym tekście materiału przewidzianego do publikacji w prasie.
- W przypadku niedokonania lub odmowy dokonania autoryzacji w terminach określonych w ust. 4 uznaje się, że dosłownie cytowana wypowiedź została autoryzowana bez zastrzeżeń.
Praktyka
Zacytowane zapisy prawa prasowego stanowią zabezpieczenie dla osób znajdujących się po obu stronach wywiadu. Limity czasowe (portalom internetowym najbliżej do dzienników, a zatem w naszym przypadku 6 godzin) zapewniają dziennikarzowi prawo do publikacji artykułu, gdy druga strona z jakichś powodów przeciąga autoryzację lub po prostu próbuje zablokować tekst. W esporcie nie słyszałem jeszcze o zastosowaniu tego zapisu i nie spodziewam się, by miało się to zmienić, szczególnie że rzadko działamy w trybie natychmiastowym. W przypadku dłuższych rozmów nie ma najmniejszego problemu, żeby się dogadać – dzień, dwa czy nawet trzy to często akceptowalne, pomijane milczeniem standardy. Jedenaście dni to już jednak gruba przesada, oczywiście o ile rozmówca i dziennikarz wspólnie nie ustalili inaczej. W każdym razie: moment publikacji ma ogromne znaczenie.
Rozmówca otrzymuje możliwość sprawdzenia, czy podczas często żmudnego spisywania wypowiedzi autor nie popełnił błędu w postaci nieprawidłowego zacytowania danej informacji czy po prostu niezrozumienia odpowiedzi. Przepytywany może też zmienić swoją wypowiedź, ale zachowując umiar i nie ingerując w przekaz idący z wywiadu. Czymś innym jest w końcu doprecyzowanie danego wątku, a czymś innym przerobienie "od dzieciństwa uwielbiam jabłka, zajadałem się nimi na działce mojej babci" na "urodziłem się z alergią na jabłka, od żłobka żadnego nie tknąłem". Albo całkowite wymazanie tematu jabłek, włącznie z samym pytaniem "Czy lubisz jabłka?". Nie wchodzi również w grę dopisywanie swoich własnych pytań i odpowiedzi.
Nie na tym polega proces autoryzacji. Nie polega też na uzależnianiu zgody na publikację materiału od tego, czy dziennikarz zaakceptuje całkowicie zmieniające odbiór tekstu poprawki albo czy zgodzi się na wygumkowanie np. dziesięciu pytań (jakiekolwiek dotykanie pytań to już w ogóle Himalaje absurdu) i odpowiedzi, które rozmówca nagle, trzy dni po rozmowie, uznał za niewygodne. To, czy chce się z mediami rozmawiać, rozstrzyga się poprzez przyjęcie zaproszenia lub też nie. Można już wtedy zacząć przygotowania do rozmowy, pytając dziennikarza o jej zakres i zastanawiając się, co chce się powiedzieć, a co zachować dla siebie. Nikt z nikogo nie wyciąga informacji siłą, nikt nikomu nie broni ugryźć się w język przy trudnych tematach. Ale naszą pracą jest pytać. I otrzymane odpowiedzi przekazywać opinii publicznej w formie nieskrzywionej przez spóźnione PR-owe zapędy i próby kreowania nieskazitelnego wizerunku.
Oczywiście też jesteśmy ludźmi, a nie – wbrew opinii niektórych – hienami żądnymi tylko kliknięć w artykuł. Każdemu może się wymsknąć o kilka zdań za dużo i przestrzeń do kompromisu zawsze istnieje. Niedopuszczalne jest jednak traktowanie dziennikarzy jako swoich rzeczników prasowych, którzy mają bez słowa sprzeciwu przyjmować narzuconą przez obóz rozmówcy nową narrację i udawać, że zapomnieli, jakie słowa padły podczas rozmowy i jakie tematy poruszyli. Wykreślenie "wszystkich negatywnych opinii o [tu wpisz nazwę drużyny]", włącznie z pytaniami, to droga donikąd.
Zarówno rozmówcy, jak i dziennikarze wciąż poznają esport i niektóre jego aspekty. Nie jesteśmy wrogami. Naprawdę rozumiem, że nie każdy mógł zdawać sobie sprawę z tego, o co chodzi w autoryzacji (ale organizacje i agencje trudno mi o taką niewiedzę posądzać). W końcu trzeba było jednak zareagować. Mnie problemy tej natury i tej skali spotkały wprawdzie po raz pierwszy, ale z relacji i doświadczeń starszych stażem kolegów wiem, że zdarzały się też wcześniej. Dlatego też mam nadzieję, że ten poradnik skłoni branżę do refleksji. Tak jak wspomniałem, cały czas się uczymy.