Uczestnicy paneli cytowanych w poniższym tekście
Prowadzący: Piotr "CzarnyPiotruś" Barański oraz Dawid "Dejf" Wawryk
Panel pierwszy:
- Bartosz "Anetgus" Aparta – CEO Teamu ESCA Gaming,
- Stanisław Stokłosa – CEO FabrykiEsportu,
- Damian "Damkex" Jagiełło – Zawodnik Grypciocraft Esports,
Panel drugi:
- Krystian "Terp" Terpiński – Lead Manager Challengers East: Surge & VALORANT EAST: UNITED,
- Marcin "Grypcio" Chwaleba – CEO Grypciocraft Esports,
- Mateusz "Sówek" Kowalczyk – CEO Anonymo Esports,
- Fryderyk "Veggie" Kozioł – były trener League of Legends (m.in. piratesports, Illuminar Gaming, ROCCAT)
Na samym początku poruszono kwestię tego, jak poznać, czy organizacja esportowa jest dobra. Próbę odpowiedzi na to pytanie podjął Stanisław Stokłosa, mówiąc, że jego zdaniem jakościowa organizacja to taka, która długo utrzymuje się na rynku oraz posiada sponsorów. Z kolei Damkex stwierdził, że zdanie innych zawodników na temat danej organizacji jest kluczowe. Wiele organizacji na scenie posiada złą renomę i nie można ich nazwać dobrymi. Antegus oznajmił, że stabilność finansowa drużyny oraz jej opinia w środowisku jest najważniejsza.
Crowdfunding w polskim esporcie? "Ma to swoje wady, ma to swoje zalety"
Kolejnym tematem był crowdfunding. Jako pierwszy w tej kwestii wypowiedział się Bartosz Aparta:
Ma to swoje wady, ma to swoje zalety. Przede wszystkim jest to dostęp do pieniędzy, to jest duża zaleta i tutaj nie ma na to żadnego kontrargumentu. Natomiast ESCA nie jest na to przygotowana, czy inne organizacje są na to przygotowane? Potrzeba przygotować na to całe zaplecze, trzeba podejść do tego marketingowo, bo jest to też marketingowe działanie. Trzeba pościągać tych ludzi, nakłonić ich do zainwestowania. Ja jako ESCA nie czuję się na to gotowy, natomiast uważam, że to jest przyszłość i trzeba w tym kierunku iść.
Stanisław Stokłosa przyznał, że crowdfunding jest przyszłością, ale przedstawił również możliwość tokenizacji dla organizacji esportowych, podając Fnatic jako przykład. By rozwinąć temat, CzarnyPiotruś zapytał o takie perspektywy ze strony Grypciocraftu. Damkex przyznał, że wiązałoby się to z bardzo dużą presją dla organizacji, powołując się chociażby na negatywne reakcje potencjalnych sponsorów w przypadku złych wyników drużynowych.
Czy organizacje powinny iść w profesjonalizację?
Na pytanie CzarnegoPiotrusia, czy zasoby i zaplecze organizacji potrafią wynieść przeciwnika na wyższy poziom, odpowiedział Damkex. – Wydaje mi się, że tak. Po tym splicie w exeed trochę można było to odczuć. [...] Na przykład jak byliśmy na bootcampie, dla mnie to było super przeżycie. [...] Drużyny, które mogą sobie na to pozwolić, zyskują bardzo dużo – dodając też, że tego rodzaju wyjazdy mocno wspomagają nie tylko skupienie na samej grze, ale też integrację zawodników.
CzarnyPiotruś przytoczył historię drużyny Counter-Strike'a: Global Offensive – los kogutos, która zawsze dobrze radziła sobie samodzielnie. W momencie przejścia pod szyldy organizacji esportowych nie uzyskiwała zadowalających wyników. Stokłosa dodał, że mimo iż tempo narzucane przez organizacje wykańcza wielu zawodników, przez co ich występy słabną, samo zaplecze zdecydowanie wspomaga ich rozwój. Głównym tego powodem jest sztab profesjonalistów, którzy dbają o ich postęp i komfort, zwłaszcza psychiczny. – Wszystko kuleje, oprócz wynagrodzeń – stwierdził CEO FabrykiEsportu, mając na myśli przerzucanie całych środków na wynagrodzenia dla zawodników, przez co mocno ograniczony zostaje budżet na ludzi, którzy powinni ich wspierać.
Plotki o stracie akredytacji przez Ultraligę – jak drużyny powinny się przygotować na taką ewentualność?
– Odbije się to na wynagrodzeniach dla zawodników, to jest jedyna opcja gdzie idzie szukać oszczędności w tej chwili – stwierdził Anetgus. – Jak się zdarzy taka sytuacja, to przeżyjemy – odpowiedział zapytany o to, czy ESCA zostałaby w Ultralidze w przypadku utraty przez nią statusu ligi akredytowanej.
Z perspektywy zawodnika, Damkex powiedział, że gracze, którym zależy na zarobkach, przenieśliby się poza Polskę. Liga by nie umarła, ale straciłaby na jakości i sile. Przez rotację graczy istniałaby szansa na napływ młodej krwi, której zależy na karierze, a nie zarobkach, i która nie zna aktualnych warunków. Jako problem akredytacji została też przytoczona cena slotów w ligach, co blokuje wielu potencjalnych zainteresowanych wkroczeniem do nich.
Bartosz Aparta stwierdził, że polska scena LoL-a za szybko przeszła profesjonalizację i należy zrobić krok w tył. Z kolei Stanisław Stokłosa nie zgodził się z Apartą, mówiąc, że "nasza scena jest już tak rozwinięta, że kroki w tył nie są mile widziane". Podkreślił, że Polska miała kiedyś cztery sloty na EU Masters, a obecnie ma tylko dwa.
Obecnie mamy 4 drużyny, które są w stanie zapewnić zawodnikom full time zarobki. [...] Obawiam się, że przy rezygnacji Ultraligi z akredytacji mielibyśmy do czynienia z sytuacją, gdzie tylko jedna drużyna miałaby budżet na to, żeby w ten sposób inwestować w tę scenę. Mielibyśmy wtedy tylko pięciu profesjonalnych zawodników w całej lidze, a cała reszta to byliby amatorzy, którzy robią to po szkole czy po pracy. Szczerze powiedziawszy, uważam, że to dobije oglądalność i zainteresowanie.
Dodał również, że polska scena jest miejscem, gdzie zawodnik chce się dobrze pokazać, a potem uciekać za granicę, bo wie, że nie będzie w stanie dobrze tutaj zarabiać. Po tych słowach Damkex przyznał rację, mówiąc, że gdyby nie akredytacja, to zawodnicy nie przychodziliby tak chętnie grać w Ultralidze oraz nie byłoby wielu drużyn dających dobre warunki do pracy.
Azonh: Nie jesteśmy w stanie zmienić grantu
Pod koniec pierwszego panelu głos został oddany publiczności, gdzie dyskusję rozpoczął znany w środowisku Łukasz "LeoFromKorea" Mirek. – Wrzuciłbym grant w pulę nagród, zabrałbym go kompletnie organizacjom, dałbym go organizacjom top 2, top 3, które się dostają dalej, bo wtedy to organizacje by się starały o zawodników, a nie na odwrót – przedstawił swój pomysł komentator Fantasyexpo. W dyskusję z Leo wszedł Stokłosa, mówiąc, że grant miał być po to, aby organizacje rozwijały u siebie social media oraz struktury. Z kolei Leo zaznaczył, że to nie działa tak, jak powinno, gdyż drużyny skupiają się tylko na wynagrodzeniach dla zawodników.
Do rozmowy dołączył się Dawid "Azonh" Letachowicz. – Grant jest odgórnym wymogiem Riotu i nie jesteś w stanie nim manipulować, jest on wpisany w regulamin ERL-i. [...] Nie jesteśmy w stanie tego zmienić, bo to musiałoby wyjść od strony Riotu – oznajmił. Kontynuując swoją myśl, Leo zapytał, czy jeżeli byłaby opcja zmiany regulaminu grantu, czy lepszym rozwiązaniem nie byłoby zmienienie wynagrodzeń zawodników, by otrzymywali tylko pieniądze, które wygrają, a nie stałe pensje. Do dyskusji włączył się Mikołaj "Silv4n" Sinacki, który stwierdził, że takie rozwiązanie może dać efekty odwrotne do zamierzonych. Gracze nie będą chcieli ryzykować, tylko preferować stałe mniejsze wynagrodzenie od niepewnego bardzo dużego, zależnego od wyniku drużynowego. Leo z twierdzi, że brak stałej pensji będzie zmuszać graczy do starania się o wynik i jak najlepszej gry, tak jak było to kiedyś. Silv4n nie zgodził się ze słowami Leo i stwierdził, że według niego obecny poziom UL jest dobry, nie najlepszy, bo jak sam powiedział, poziom ligi był kiedyś wyższy. Wspomniał również, że jedynie kiedy mogło być lepiej, to gdy ekosystem ligi był inny.
Azonh z kolei trafnie zauważył, że Leo patrzy na ten temat ze strony zawodnika i budowania składu przez niego. Trzeba popatrzeć, że takie mecze są nie tylko oglądane przez aspekt sportowy, ale również przez to, że jest to swojego rodzaju show. Azonh przyznał Bartoszowi Aparcie, że może faktycznie słabszym drużynom pomogłoby wynagrodzenie za niższe miejsce w tabeli, bo nie grają oni tylko dwóch dni, lecz dłuższy okres i potrzebują jakichś pieniędzy na stabilizację.
CzarnyPiotruś zgodził się częściowo z Leo, mówiąc:
Wiadomo, chcielibyśmy funkcjonować w systemie, gdzie każda organizacja może wyżyć, zawodnicy mają wysokie pensje. Natomiast kiedy patrzę sobie na to, co zbudowało esport takim, jakim go znamy, no to jednak takie ostre zasady i rywalizacja o wszystko albo nic. Ja jestem zdania, że może trzeba tak zrobić, żeby znowu zaczęło być dobrze, żeby faktycznie znowu zmotywować ludzi i oczywiście część osób na tym straci, sportowo okażą się gorsi, może stracą swój czas, może będą mieli jakieś problemy, ale też nikt nie zmusza ich do tego, by w czymś takim brać udział. Więc uważam, że scena nie jest w momencie, w którym powinniśmy zawsze trzymać się bezpiecznych rozwiązań, bo może potrzeba delikatnego trzęsienia ziemi i pewnej zmiany tego co się dzieje, aczkolwiek wszystko tutaj jest bardzo mocnym teoretyzowaniem.
Co powinniśmy zrobić, by scena szła do przodu?
Na drugim panelu MaR: Talks zagościli Krystian "Terp" Terpiński, Marcin "Grypcio" Chwaleba, Mateusz "Sówek" Kowalczyk oraz Fryderyk "Veggie" Kozioł. Jako pierwszy dyskusję rozpoczął Terp, mówiąc, że według niego na przykładzie VALORANTA lepiej założyć dywizję damską niż męską. Według Krystiana dziewczyny są bardziej gotowe do tworzenia kontentu niż drodzy męscy zawodnicy. Obecnie na damskiej scenie esportowej drużynom jest łatwiej się wybić, gdyż nie ma aż tak wielu organizacji. Zawodniczki bardzo często są chętne do streamowania, autopromocji, przez prowadzenie sociali oraz tworzenie dobrego contentu. Dzięki temu dziewczyny są bardziej operacyjne w kontekście robienia marketingowych aktywacji i tym samym łatwiej o zarobki. Dodatkowym atutem jest to, że na terenie Polski i państw sąsiadujących mamy bardzo dużo zawodniczek. Marcin "Grypcio" Chwaleba zaznaczył, że dziewczyny są bardziej skłonne do tworzenia contentu wokół siebie, facetów trzeba do tego zmuszać. Prościej jest coś sprzedać z lepszym niewymuszonym marketingiem oraz łatwiej dzięki temu pozyskać widzów.
Udało mi się dobrać partnerów pod dywizję, czyli Blika i Tigera, którzy bardzo mocno chcą wspierać ten sektor. Powodem, dla którego oni pojawili się przy VALORANCIE żeńskim, nie jest to, że któraś z zawodniczek ma 40 widzów na streamie, czy jakiekolwiek liczby kręci, czy boostuje social media – co robią, jest to dodatkowym atutem – ale przede wszystkim są to działania mające na celu wspieranie esportu kobiecego, wspieranie kobiet.
Kowalczyk zauważył, że przez lata esport skupiał się tylko na grających mężczyznach, przez co środowisko zrobiło się bardzo hermetyczne. Utrudniało to wejście kobietom w esport. Obecnie tworzenie środowiska dla kobiet grających jest wspierane przez wiele popularnych marek oraz organizacje – przykład Anonymo i devils.one. Ponadto zauważył on, że w momencie, kiedy Anonymo było na topie, wzrosła oglądalność oraz zainteresowanie całym rynkiem. Uważa on, że sukcesy sportowe generują zyski nie tylko dla organizacji, ale też dla wszyskich wokół, powołując się na polskie ROCCAT grające w EU LCS oraz fakt, że gdy ta drużyna grała w najwyższej lidze, LoL był bardzo popularny wśród streamerów, którzy mieli dużą oglądalność.
Najbardziej na rynku teraz nam brakuje sukcesu sportowego. Przez rozwarstwienie, które miało miejsce przez to, że my rywalizujemy z budżetami międzynarodowymi w pensjach zwodników, bardzo dużo polskich zawodników poszło za granicę. [...] Realnie to spowodowało, że granie w Polsce przestało być dla wielu opłacalne.
Sówek: Droga na szczyt jest kosztowna
Rozmowę dalej prowadził Grypcio, który zapytał obecnych, czy stać polskie organizacje na wygrywanie, czy polskie drużyny powinny szukac monetyzacji w zwycięstwach, a może powinniśmy pozyskiwać pieniądze z innych źródeł. Drużyna Chwaleby miała w wiosennym splicie ogromny budżet na zawodników i według niego wygrywanie w esporcie się nie zwraca. Żeby realnie powalczyć z innymi, musieliby nagiąć budżet czterokrotnie, gdzie istnieje niepewność dotycząca tego, czy znajdzie się sponsor oraz dalsze finansowanie organizacji.
W odpowiedzi na słowa Grypcia Sówek stwierdził, że wszystko zależy od tego, jak chce się budować strukturę biznesową organizacji. Można budować ją w opraciu o sukcesy, ale można też stworzyć ze swojej drużyny "stajnię dla młodych talentów". Według Mateusza wygranie EMEA Masters nie wspomoże oglądalności, patrząc na sytaucję z AGO Rogue, gdzie nawet po dobrych wynikach na turnieju większość stałych widzów nie wzrosła. Jak sam zauważył, w ligach stosuje się inne rozwiązania finansowe, niekoniecznie sponsoring, ale na przykład grant.
Realnie droga na szczyt jest kosztowna i faktycznie musisz mierzyć się z tym, że będziesz rywalizować nawet z czeskimi organizacjami, które mają dużo większe budżety niż polskie, mimo że to jest mniejszy kraj.
W odpowiedzi Veggie zapytał Sówka co zrobił, aby jego organizacja zwyciężała, mówiąc, że skoro lud chce zwycięstw, to jemu to brzmi na crowdfunding. – Moim zdaniem są dwie opcje aby poprawić poziom sportowy. Jedna opcja, crowdfunding – ryzykowna. Druga opcja to długoterminowo stworzyć drużynę za mniejsze pieniądze ostatecznie, ale masz system, który wytwarza tych nowych graczy. Masz np. skład akademii, skład główny, więcej grania turniejów i gdzieś tam jakieś bardziej wykształcanie nowych graczy, niż kupowanie tu i teraz – powiedział Kozioł.
Odpowiadając, Sówek mówi o tym, że zainwestował kilkaset tysięcy złotych w pozyskanie graczy, na co Veggie odparł, że według niego jest to właśnie strategia zwyciężania. Kończąc, Sówek zauważył, że drużyna miała dobre wyniki – kilkukrotnie brakowało paru rund, żeby dostać się na Majora. Wzięli młodych graczy, których starali się rozwijać, mieli sztab trenerski i współpracowali z EPC. Pomimo dobrych wyników budżet w drużynie został zmniejszony, a Anonymo było tworzone od zera. W pierwszym roku budżet wynosił 2,5 mln zł, z czego 40% to byli tylko inwestorzy, reszta pochodziła od sponsorów. Nadal są w stanie na takim budżecie operować. Covid oraz wojna nie pomagają pod względem kosztów – bycie sąsiadem napadniętego państwa ma realny wpływ na budżety drużyn. CEO Anonymo mówi, że były podejmowane inicjatywy, na przykład stworzenie akademii, ale koniec końców kwestie finansowe spowodowały czkawkę – i nie tylko w ANO, bo wiele organizacji też sie zamknęło w tym okresie.
– Czyli nie można teraz mówić, że potrzeba nam zwycięstw, bo to jest nierealne – odparł Veggie. Zdaniem Sówka natomiast zwycięstw potrzeba i daje przykład 9INE, które generuje duży hype, ale w odpowiedzi Fryderyk zauważa, że nie jest to polska organizacja. Do rozmowy dołączył się Terp. – U nich [9INE] od razu za sukcesem, który jeszcze nie był taki największy możliwy, bo to był tylko awans na Majora, od razu polska firma zdecydowała się wejść w sponsoring, tak? Dwie polskie firmy nawet, bo jeszcze Kinguin. Zagraniczna organizacja, też w złotówkach nie operuje, więc możemy sobie wyobrażać, jakie to były pieniądze, żeby pojawić się, jak się okazało, na trzy mecze na koszulkach i na pięciu postach na Twitterze. Widać, że te sukcesy rzeczywiście ściągają duże pieniądze – oznajmił Terpiński. W odpowiedzi Veggie powiedział, że to nie tak, że on uważa, że zwycięstwa nie przyciągają dużych pieniędzy, tylko że jest to model ryzykowny, którego nie da się zaplanować. – Przychodzi co do czego, to wynika z tego, że to jest porażka podejścia polskiej sceny, skoro straciliśmy to. Są za granicą, są w 9INE i polskie budżety idą do 9INE jeszcze, więc to jest porażka sceny pod tym względem, tak uważam – stwierdził.
Grypcio: Ja nie rozumiem podejścia liczenia na wygraną[...]
CzarnyPiotruś wysuwa hipotezę, że może potrzeba przemodelowania polskiego esportu. – Ja lubię sobie to porównywać do sceny freakfightowej, gdzie poziom sportowy nie jest specjalnie wysoki, a tak naprawdę wszystko rozbija się o to, że ci ludzie potrafią wygenerować emocje. Ja się po prostu zastanawiam, czy nie powinniśmy zaczerpnąć stamtąd pewnych inspiracji. Czy model typowo sportowy, który przyjęliśmy jakiś czas temu, i to wygrywanie, które nominalnie było najważniejsze, nie powinno zostać przemyślane po raz drugi. Czy to faktycznie jest coś co nam zapewni widzów – oznajmił.
Odpowiadając Barańskiemu, Grypcio, który – jak sam zaznacza – jest względnie nowy w środowisku esportowym, mówi:
Ja nie rozumiem podejścia liczenia na wygraną i łut szczęścia zapewni mi budżet na najbliższe dwa czy trzy lata do przodu, jeżeli ja później będę miał [...] jakieś realne luki w budżecie. Wolę do tego podejść bardziej z perspektywy właśnie freakfightów, czyli zbudować sobie kanały, które realnie będą generować jakieś liczby – niezależnie, czy jest dobry okres, czy jest zły okres – gdzie potencjalnie mogę nie tyle sprzedawać sponsorowi marzenia, że się dostanę, tylko realnie pokazać "zobacz, tyle i tyle liczb generuję. Dziesiąte miejsce w Ultralidze mam, ale zobacz jakie zasięgi generuję", realne zasięgi. Chodzi mi o to, że jeżeli przez tyle lat model biznesowy oparty na zwycięstwach w Polsce nie działał, to dlaczego my chcemy dalej budować model biznesowy oparty na zwycięstwach, który już się potwierdził od parunastu lat, że nie działa?
Veggie stwierdził, że nie skupianie się na zwycięstwach też nie jest dobre. Jak sam powiedział content się robi łatwiej wokół graczy, którzy wygrywają, na przykładzie obecnego Toplanera GRP - LeQu - Ciężko zrezygnować totalnie z rywalizacji, wiem to na przykładzie twojego zawodnika LeQu. Ten sam zawodnik, w jednym sezonie jak wygrywamy, wszystko jest bangerem, wszystko jest śmieszne, wszystko idzie dobrze, ten sam zawodnik, przegrywamy, wszystko idzie źle. W odpowiedzi grypcio – Dlatego nie robi się contentu na graczach, można jako dodatek, ale można stworzyć też inne źródła.
Na pytanie Veggiego Co Grypcio robi aktualnie nieopartego na graczach Marcin odpowiedział
Aktualnie my jesteśmy finansowani z naszych prywatnych pieniędzy, natomiast przygotowujemy się, w tym splicie podeszliśmy do niego finansowo specjalnie mniej, żeby zainwestować w struktury realnie [...] natomiast już się przygotowujemy do momentu, gdzie my będziemy udostępniać naszych montażystów, grafików itd, gdzieś, nie chce mówić za granice, będziemy po prostu robić z tego ala rzecz do sprzedania realną, która będzie się sprawdzała.
W słowo wszedł mu Veggie mówiący że tworzy on produkt esportowy i skończy się na tym, że po co mu organizacja esportowa, jak może mieć firmę esportową. Fryderyk dopowiedział, że rozumie podejście Grypcia, że w esporcie nie ma w esporcie jak zarobić i pochwala szukanie innych źródeł finansowania.