Specyfikacja Zowie EC-CW
- Wymiary: 123 × 65 × 42 mm
- Waga: 77 g
- Liczba przełączników: pięć
- Połączenie: kabel USB-A/USB-C + adapter + odbiornik
- Podświetlenie: brak
- Sensor optyczny: PixArt PMW3370
- DPI: do 3 200
- Częstotliwość próbkowania: 1 000 Hz
- Oprogramowanie: brak
- Gwarancja producenta: 2 lata
- Cena: 849,00 zł
Zawartość pudełka i budowa myszki
EC2-CW od Zowie zapakowana została w minimalistyczne czarne pudełko. Dominująca czerń nadawała odpowiedni kontrast krwistoczerwonym napisom, a całość ewidentnie cieszyła oko. Ale to był tylko wstęp do późniejszego unboxingu, dzięki czemu poznałem to, co ważniejsze, czyli zawartość. Przede wszystkim uspokajam – tak, w pudle znalazła się myszka. Do tego odpowiednio zabezpieczona przez plastikową ściankę, w której umieszczono lukę idealnie dopasowaną do gryzonia. Ponadto producent dołączył standardowe dla bezprzewodowych produktów wyposażenie, czyli kabel zakończony z jednej strony USB/A, a z drugiej USB/C, a także nanoodbiornik i adapter do tegoż. Do tego jednak dołożono też drugi, ulepszony odbiornik, który jednocześnie może pełnić rolę stacji ładującej. Więcej o nim jednak później. Najpierw wspomnijmy na koniec o nakładkach antypoślizgowych oraz typowej papierologii pokroju skróconej instrukcji (m.in. w języku polskim) czy karty gwarancyjnej.
Sama mysz wygląda podobnie, jak pudełko. Jest minimalistyczna w swojej konstrukcji. Ba, nie wyposażono jej nawet w podświetlenie, co dla niektórych może być wadą. Sprzęt wykonano z czarnego, matowego plastiku i jedynie dwa elementy się w tym aspekcie wyróżniają. Otóż dwa przyciski boczne zbudowane są już z plastiku błyszczącego, podczas gdy rolka została pokryta antypoślizgową gumą. Pozostając jednak przy przyciskach – EC2-CW ma ich pięć. Dwa główne, wspomniane już dwa boczne oraz przycisk na scrollu. Scrollu, który z jednej strony posiada wyraźne skoki podczas obracania, ale z drugiej porusza się bardzo płynnie. Po blisko dwóch miesiącach używania zachował wszystkie swoje funkcje i nie ma mowy np. o złym odczytywaniu ruchów palca. Sama guma, którą go pokryto, posiada umieszczone w regularnych odstępach wypustki, które zapewniają jeszcze większą kontrolę.
Na boku gryzonia dwa kolejne przyciski. I jeżeli chodzi o mnie, a mam, wydaje mi się, dłoń średnich rozmiarów, nie było problemu z dostępem do nich. Aczkolwiek oczywiście warto i tak dobrać dla siebie odpowiedni wariant sprzętu pod kątem wymiarów. Wszak producent wypuścił na rynek aż trzy edycje – S, M oraz L. Wracając jednak do recenzji, należy wspomnieć, iż na spodzie obecne są trzy panele poślizgowe – dwa małe w górnej części i jeden duży w dolnej. Ponadto sensor optyczny, przełącznik, za pomocą którego przełączamy tryb działania, oraz dwa małe przyciski. Jednym możemy modyfikować nasze DPI między predefiniowanymi programi (400/800/1600/3200), zaś drugim regulujemy częstotliwość przekazywania sygnałów (125/500/1000 Hz).
Wrażenia z użytkowania
Od pierwszego kontaktu, to jest od zetknięcia z pudełkiem, Zowie krzyczy do nas, że model EC-CW to "mysz do esportu". Z tego też powodu główny nacisk, jeżeli chodzi o testowanie gryzonia, położyłem na strzelanki, które nieodzownie kojarzą się ze sportem elektronicznym właśnie. Głównie były to Counter-Strike oraz PUBG: Battlegrounds, ale nie tylko. Mysz miała też okazję sprawdzić się w środowisku takich produkcji, jak Trepang² oraz Everspace 2. One co prawda esportowe nie są, ale też mają zręcznościowy sznyt, wydawały się więc odpowiednim testem. Testem, który, co tu kryć, wypadł celująco. Znacie tę sytuację, gdy macie wrażenie, iż dzięki sprzętowi gracie lepiej? Tak miałem w przypadku Zowie EC2-CW. Prawdopodobnie jest to kwestia m.in. sensora PixArt PMW3370, który świetnie i z ogromną precyzją odczytywał moje ruchy. Tak naprawdę trudno mi przypomnieć sobie sytuację, w której bym się zawiódł, bo myszka albo wcale, albo z opóźnieniem zarejestrowała to, czego od niej wymagałem.
A warto wspomnieć, że praktycznie przez cały czas testów korzystałem z EC2-CW w formie bezprzewodowej. Co więcej, chyba tylko raz zdarzyło mi się, że w trakcie zabawy gryzoń wyzionął ducha, bo Maciek gapa zapomniał go naładować. Wtedy oczywiście można było wetknąć kabel i używać sprzętu jak typowo przewodowego. Szybko jednak wyrobiłem sobie nawyk, by mysz podczas np. dłuższych przerw odkładać na specjalny odbiornik, który jest również stacją ładującą. Dzięki temu od dłuższego czasu nie muszę w ogóle myśleć o tym, że mysz wymaga ładowania. Wszystko dlatego, że ładuje się ona, gdy z niej nie korzystam, a gdy siadam do komputera, po prostu zdejmuje ją ze stacji ładującej i używam. Bajka!
W wypadku tego produktu producent zdecydował się na zastosowanie tzw. plug and play. W praktyce oznacza to, że po rozpakowaniu gryzonia i podłączeniu go do komputera możemy praktycznie od razu zacząć go używać. Nie wymaga się od nas natomiast pobierania żadnych programów. Dobrze to czy niedobrze? Oczywiście wszystko zależy od upodobań, bo są i tacy, którzy uwielbiają grzebać w sofcie, by idealnie dopasować sprzęt do swoich preferencji czy wymagań. Tutaj nie mamy takiej możliwości i np. w kwestii DPI możemy lawirować tylko między wartościami ustalonymi już przez twórców. Mi to nie przeszkadzało, ale z pewnością znajdą się użytkownicy mający inne oczekiwania czy wymagania.
Na zdjęciu również podkładka Zowie G-SR-SE.
Podsumowanie Zowie EC-CW
Test EC2-CW był dla mnie powrotem do marki Zowie po wielu latach. Kiedyś z wypiekami na twarzy odpakowywałem pod choinką Zowie FK2, która potem służyła mi przez kilka lat. Następnie używałem sprzętów od innych producentów, ale teraz ponownie napotkałem podległą BenQ markę. I było to bardzo miłe spotkanie, bo Zowie EC2-CW to świetna mysz do grania. Ładna, wygodna (bo waga, która może odstraszać, w moim wypadku nie była w ogóle odczuwalna), precyzyjna i, co chyba najważniejsze, niezawodna. Brak zarówno kabla, jak i większych problemów, które powodowałyby, że choć na moment zawahałbym się podczas polecania wam tego gryzonia. Ale wahać się nie zamierzam. Odstraszająca może być oczywiście dla niektórych cena, która, nie czarujmy się, nie jest mała. Ale też zanosi się na to, że Zowie wypuściło kolejny solidny produkt, który, jeżeli mu zaufamy, posłuży nam przez kilka lat. Wtedy możecie potraktować taki zakup jak inwestycję, która zwyczajnie będzie się opłacać.