Dragon's Dogma 2, czyli to samo po raz drugi
Dragon's Dogma zadebiutowało w 2012 roku, gdy wiodącymi konsolami były jeszcze PlayStation 3 oraz Xbox 360. Reżyserem gry został Hideaki Itsuno, który wtedy miał już na koncie podobną fuchę w kilku częściach cyklu Devil May C. A także pracował m.in. przy Street Fighter Alpha. Z kolei producent, Hiroyuki Kobayashi, poza DMC, w swoim CV umieścić mógł takie serie, jak Dino Crisis 2 czy Resident Evil. Niemniej w tym wypadku przed duetem tym stanęło zupełnie inne zadanie.
DD było bowiem RPG akcji, gdzie jako człowiek nazywany Arisen mieliśmy do wykonania jedno łatwe zadanie. To znaczy? Ano wystarczyło tylko pokonać smoka, który wcześniej z nieznanych nam powodów skradł nasze serce. Tytuł miał swoje problemy, ale spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem i to zarówno wśród branżowych dziennikarzy, jak i samych graczy. W efekcie niespełna rok po premierze ukazało się Dragon's Dogma: Dark Arisen. Była to rozszerzona wersja oryginalnej produkcji, do której dołożono nowy, niedostępny wcześniej region. Capcom kuł więc żelazo, póki gorące i już w 2015 roku wydał MMO RPG pod zaskakującym tytułem Dragon's Dogma Online.
Ale sequela jak nie było, tak nie było. Ten oficjalnie zapowiedziany został dopiero w 2022 roku, czyli aż dziesięć lat po premierze oryginału! Długo zatem musieli się naczekać fani, a wielu z nich po drodze pewnie pokończyło szkoły, założyło rodziny albo porobiło sobie dzieci. Wszak dekada to w życiu szmat czasu, a co dopiero w stale zmieniającym się gamingowym środowisku. Co ciekawe, mimo tego Capcom bynajmniej nie próbował wymyślić koła na nowo i zamiast tego zafundował nam... to samo. I to dosłownie. Stajemy się bowiem człowiekiem bez serca i bynajmniej nie chodzi tutaj o to, co w wiadomościach wypisuje do nas nasza była. Serce to, a jakże, podwędził nam smok, co nie było specjalnie miłe.
Pozostaje nam zatem zakasać rękawy i dać okutemu w łuski nicponiowi nauczkę. Pytanie, czy na dobre? Raczej nie, bo przecież, jeżeli nie będzie nikogo, kto zajumałby Arisenowi pikawę, to nie powstanie nigdy Dragon's Dogma 3! A na to nie możemy sobie pozwolić! Ale mniejsza, na razie skupmy się na DD2.
Jest ładnie i nieobliczalnie
Bo jest się na czym skupiać. Graficznie gra naprawdę potrafi cieszyć oko. Co ciekawe, nie trafiamy bynajmniej do bajkowej krainy rodem z Dragon Age'a czy innej Zeldy. Świat przedstawiony jest wyraźnie surowy i chociaż nie ma wątpliwości, iż funkcjonujemy w świecie czarów i magii, to samo otoczenie mocno przypomina to, co istnieje również w naszym świecie. Ale nadal wygląda to bardzo ładnie. Jeżeli jednak liczycie na przesadną różnorodność, to nic z tego. Capcom bardzo oszczędnie szafuje tutaj sceneriami, przez które przyjdzie nam wędrować. Gdzieniegdzie natrafimy na jakiś wodospad, rzeczkę czy też ogromne pole pszenicy, jak żywo przypominające wjazd do Novigradu w Wiedźminie. Ale poza tym przyjdzie nam wędrować głównie przez bardzo podobne do siebie leśne drogi, wąwozy czy pozbawione zielonych roślin, niemalże wymarłe pustynne tereny. Czy to wada? Zależy tak naprawdę od waszej odporności na znużenie i tego, jak bardzo przywiązujecie wagę do otoczenia.
Otoczenia, które pełne jest niebezpieczeństw. I to różnego rodzaju, bo z jednej strony zagrają nam zwykli, ludzcy przeciwnicy. Rycerze, łucznicy albo po prostu bandyci – zależy, kto się trafi. Tutaj nie jest jeszcze najgorzej. Schody zaczynają się, gdy napada na nas potworna hałastra. A ta nie ogranicza się jedynie do typowych minionów, chociaż te w grupie potrafią mocno napsuć nam krwi. Prawdziwa zabawa zaczyna się w momencie, gdy pojawia się aspekt, w którym Capcom, przecież twórca serii Monster Hunter, czuje się najlepiej. Po świecie gry krążą bowiem pełniący rolę swoistych bossów/minibossów potwory. Począwszy od pospolitych (o ile można tak powiedzieć o potworach) cyklopach czy ograch, a kończąc na majestatycznych gryfach czy smokach w liczbie mnogiej. Rzeczony gryf zjadłby na śniadanie swojego odpowiednika z przywołanego już tutaj Wiedźmina 3, by potem pogardliwie rzucić w swoim języku "żałosne".
Mało? Potwory te nie są sztywno przywiązane do jednego miejsca, a do pewnych obszarów. Możecie zatem sobie tylko wyobrażać, jak zbierałem szczękę z podłogi, gdy ostatkami sił próbowałem pokonać smoka, a nagle we wszystko włączył się... gryf, który akurat przechodził obok i postanowił wpaść. Monstra walczyły więc zarówno ze mną, jak i między sobą, a mi pozostało jedynie wziąć nogi za pas. Oczywiście z bananem na ustach.
Wybierz klasę, a potem zmień ją!
Sama walka nie jest przesadnie skomplikowana, ale to właśnie w tej prostocie tkwi urok. Mamy atak szybki/słaby oraz wolny/silny, a do tego cztery umiejętności dodatkowe. Ale warto zaznaczyć, że to prostota, a nie prostactwo. O tym ostatnim nie może być mowy, bo twórcy zastosowali ciekawe rozwiązanie w kwestii klasy. Tę standardowo dla gier RPG wybieramy już na początku. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy z biegiem czasu zmienili decyzję. Każdą klasę levelujemy bowiem osobno. Wbijanie kolejnych poziomów otwiera nam drzwi do nowych perków, które potem po zmianie roli możemy ze sobą zabrać.
Nic nie stoi więc na przeszkodzie, by po kilkunastu godzinach zabawy jako rycerz korzystający z ciężkich, dwuręcznych mieczy przerzucić się na strzelanie łukiem – zwykłym lub magicznym. A jeżeli uznamy, że jednak nam to nie pasuje, możemy z powodzeniem udać się do odpowiedniej osoby w mieście i powrócić do poprzedniej klasy. To jeden z aspektów tej produkcji, który pozwala uniknąć nudy nawet po wielu godzinach. Wszak zawsze możemy odkryć grę na nowo dzięki wybraniu innego oręża, którym będziemy się posługiwać.
Do tego dochodzą pionki, czyli kolejna ciekawa mechanika. Dragon's Dogma to bowiem jedno z tych RPG, w którym przed wyruszeniem w drogę musimy zebrać drużynę. Na początku towarzyszy nam jedynie jeden towarzysz, czyli właśnie rzeczony pionek. Posiada on swoją klasę, ekwipunek i możemy wchodzić z nim w interakcję. Ale do tego do naszej kompanii mogą zostać włączone również dwa pionki innych graczy. Mają one swoją "historię". Jeżeli np. rzeczony osobnik był już w danym miejscu i zna drogę, to skrzętnie się z nami tym podzieli.
Pionkom możemy wydawać proste polecenia pokroju "za mną" lub "atakuj", ale poza tym za ich poczynania odpowiada sztuczna inteligencja. I tutaj przychodzi kolejny ciekawy aspekt. Pionki potrafią np. otwierać drzwi. Gdy więc w pewnym momencie podróży natrafiłem na mały obóz, który można było otworzyć jedynie od środka, mogłem szukać sposobu, by się tam wśliznąć. Ale mogłem też złapać mojego pionka w pół i przerzucić go przez płot niczym worek kartofli, by otworzył mi przejście. Mogłem i właśnie to zrobiłem.
Jest wtórnie i technicznie kłopotliwie
I gdybym skończył recenzję w tym momencie, wyszłoby na to, że Dragon's Dogma 2 to gra idealna. 10/10 i można się rozejść, prawda? No niestety niekoniecznie. To znaczy, gdybym pisał ten tekst po kilkunastu godzinach, to może i tak by było. Ale ja grałem więcej i wtedy wyszło szydło z worka. Jeżeli chodzi o sytuację z gryfem wpieprzającym się w walkę ze smokiem, to takie sytuacje zdarzają się zaskakująco często. I gdy za pierwszym czy nawet drugim razem powodują opad szczęki, to potem bardziej frustrują. A frustrują, bo okazuje się, że zarówno liczba potencjalnych potworów, jak i sposobów walki z nimi jest mocno ograniczona. Zacząłem zatem łapać się na tym, że zamiast czuć ekscytację potyczką z kolejnym monstrum, ja traktowałem ją jak przeszkadzajkę, która zatrzymuje mnie i nie pozwala pójść dalej z fabułą.
Fabułą, która zdecydowanie nie należy do najciekawszych ani też najbardziej angażujących. Kończy się zresztą bardzo szybko i jeżeli nie oddacie się eksploracji, możecie być zawiedzeni. Bo to wśród questów pobocznych znajdziemy perełki jak np. rozwiązywanie zagadki sfinksa. Bardzo doskwiera również brak fabularnych bossów, bo poza starciem z Talosem, w wypadku którego trudno mówić o bezpośredniej walce, nie uświadczymy tutaj nic w tym stylu.
Ale co boli jeszcze bardziej, to kwestie techniczne. Raz czy dwa zdarzyło się również, że moja postać została wystrzelona w powietrze, by potem z majestatycznym plaśnięciem rozpłaszczyć się na ziemi, ale to akurat najmniejszy problem. Gdyby tylko o to chodziło, to sprawy by nie było. Capcom popełnił jednak największą zbrodnię i wypuścił na rynek produkt niedopracowany w stopniu dla wielu uniemożliwiającym zabawę.
Mój ośmiordzeniowy AMD Ryzen 7 i GeForce RTX 3080 Ti nie były w stanie wyciągnąć w Vernworth, największym mieście w grze, więcej niż niestabilne 20/30-kilka klatek na sekundę. I to niezależnie od ustawień graficznych. Ja wiem, że procesor i karta graficzna do najwyżej półki nie należą, ale cholera – naprawdę? Chociaż Dragon's Dogma 2 potrafi być ładna, to nic nie usprawiedliwia takiej zasobożerności. Na rynku nie brakuje pozycji wyglądających znacznie lepiej, a nie powodujących krztuszenia się sprzętu. I to takiego krztuszenia, które ewidentnie wynika nie z problemów z podzespołami, a z samym kodem gry. Niefajnie, Capcom, bardzo niefajnie.
Nie jest to jednak jedyna niefajna rzecz po stronie dewelopera. Już po premierze okazało się bowiem, że w Dragon's Dogma 2 zaimplementowano mikropłatności, które w recenzenckich wersjach przedpremierowych nie były dostępne. A mają ogromny wpływ na rozgrywkę. Jako że DD2 to gra single player, to o żadnym pay to win nie ma tutaj oczywiście mowy. Ale twórcy poszli w innym, niesamowicie świńskim kierunku. O co chodzi? W grze obecny jest system szybkiej podróży. Aby jednak z niego skorzystać, musimy posiadać specjalne kryształy szczeliny. Te są co prawda rozsiane w różnych miejscach na mapie, no ale musimy je znaleźć i, co ważniejsze, oszczędzać.
Chociaż możemy też wyciągnąć z naszego portfela garść dolarów (bogactwo, dolary w portfelu, mnie wita jedynie Mieszko I) i za żywą gotówkę kupić sobie zestaw takowych kryształów. Albo kryształów portu, stanowiących znaczniki, do których przenosić się możemy. Mało? Za równie żywą gotówkę możemy nabyć kamień przebudzenia do ożywiania umarłych. A trzeba wam wiedzieć, że w DD2 zabić można niemalże każdego. A to oznacza, że jeżeli nas poniesie, to możemy np. zablokować sobie jakieś zadanie. I wtedy przyda się taki kamień. Co, nie masz żadnego? Spokojnie, kolego, za (nie)uczciwą cenę jakiś ci odstąpię!
Dragon's Dogma, czyli ból głowy
Ech, i co ja mam zrobić... W obliczu rzeczy, o których wspomniałem, nie jestem w stanie dać Dragon's Dogma 2 nawet dziewiątki. W innych okolicznościach może. Ale ogromne problemy techniczne, zaskakująco mała różnorodność przeciwników i wyzwań oraz chamskie sprzedawanie za pieniądze rzeczy, które powinny być darmowe w tytule AAA, skutecznie odwiodły mnie od tego pomysłu. Z drugiej strony nie mogę też ukrywać tego, że mimo tych wszystkich mankamentów bardzo dobrze się bawiłem. Blisko 150 godzin wzięło się nie tylko z czystej recenzenckiej powinności, ale też po prostu ze szczerych chęci. Bo Dragon's Dogma 2 to jest kompetentna gra, która, gdyby tylko twórcy poświęcili jej więcej miłości, mogłaby przynajmniej stanąć w szranki do boju o tytuł GOTY.
Ale tej miłości ewidentnie zabrakło. I to mimo dwunastu lat przerwy między pierwszą a drugą częścią. Szkoda, naprawdę wielka szkoda. Te problemy powodują pewien dyskomfort. Bo wiem, że dla dobra branży grzechy Capcomu powinny spowodować, iż Dragon's Dogma 2 byłoby przeze mnie potępione. By nikomu innemu nie przyszło do głowy odstawić podobną fuszerkę. Jednak... Cholera, nie mogę, ta przygoda miała zbyt wiele fajnych momentów, które sprawiają, iż będę ją długo pamiętał.
Ocena: | |||||||||
8/10 |