Reprezentanci regionów Dzikiej Karty pokazali pazury... świeżo przycięte przez weterynarza

Zachłystując się zespołami z czołówki największych regionów, łatwo zapomnieć, że na MSI występują także ekipy z mniejszych (i obiektywnie gorszych) lig. Niemniej jednak one również mają swoją publikę, kibiców i oczekiwania, które się przed nimi stawia. Te nie są zazwyczaj zbyt wysokie i ten turniej po raz kolejny pokazał, że dzieje się tak nie bez powodu. Po roszadach dokonanych przez Riot Games w odniesieniu do mniejszych regionów aktualnie tylko cztery drużyny spoza "wielkiej czwórki" dostają swoją szansę na śródsezonowej imprezie. Wygląda na to, że była to dobra decyzja. Wszak aż trzy z nich potknęły się o własne nogi i odpadły już w przedbiegach.

Robo LOUD MSI Mid-Season Invitational 2023fot. Riot Games/Colin Young-Wolff

Oczywiście to nie tak, że żadna nie pokazała nic dobrego. Estral Esports chociażby w pierwszej serii z T1 zadziwiło wszystkich, realnie utrudniając mistrzom świata rozgrywkę. Ostatecznie jednak mecz i tak zakończył się 2:0. Nie inaczej było w spotkaniu z PSG Talon. Choć tam EST miało jeszcze mniej przebłysków i pożegnało się z turniejem z czterema przegranymi grami na koncie, bez ani jednego zwycięstwa. Wynik ten nie był powodem do dumy, ale nie był też negatywnym zaskoczeniem – tak po prostu miało być. Nieco bardziej powalczyło LOUD. Paradoksalnie natomiast można by rzec, że formacja Thiago "tinownsa" Sartoriego zawiodła.

Triumfatorzy Campeonato Brasileiro de League of Legends mieli wyglądać na tle pozostałych underdogów znacznie lepiej. Porażka z Top Esports była czymś naturalnym. Ale kiedy przyszło do starcia z GAM Esports, nikt nie dawał Wietnamczykom większych szans. Zmiany w składzie spowodowane aferą z ustawieniem meczów plasowały ich w oczach wielu na ostatnim miejscu play-inów, a pierwsza, stompem przegrana seria przeciwko Fnatic tylko utwierdziła w tym przekonaniu. Đỗ "Levi" Duy Khánh i jego kompani zdołali natomiast wywalczyć punkt przewagi nad reprezentantami Brazylii i stanąć przed Czarno-Pomarańczowymi raz jeszcze, aby ponownie zebrać oklep i zakończyć swoją przygodę na MSI, co nie zdziwiło chyba nikogo.

PSG o krok przed całą resztą

Zupełnie inaczej rysuje się sytuacja wspomnianego wcześniej PSG Talon. Wielokrotni mistrzowie Pacific Championship Series mają tendencje do sprawiania niespodzianek na turniejach międzynarodowych – nie zawsze jednak w pozytywnym tego słowa znaczeniu. MSI czy Worldsy 2023 były w ich wykonaniu naprawdę kiepskie i można było zastanawiać się, czy magia Tajwańczyków przypadkiem nie wygasła już na dobre. Okazało się, że bynajmniej. Z początku wszystko szło zgodnie z przewidywaniami. Bliskie, ale przegrane spotkanie z FlyQuest, później pewne zwycięstwo z Estral. To postawiło ich przed rewanżem ze srebrnymi medalistami LoL Championship Series, który tym razem potoczył się po myśli PSG. I była to wygrana w naprawdę dobrym stylu – nie dość, że 2:0, to bez większych kłopotów. To zapewniło ekipie z PCS awans do głównego etapu MSI.

Maple, PSG Talon, MSI 2024fot. Riot Games/Lee Aiksoon

Nie mówiło się o tym natomiast w kontekście sukcesu Huanga "Maple'a" Yi-Tanga i spółki, a raczej blamażu ze strony FLY. Nikt zatem nie liczył, że postawią oni jakikolwiek opór, szczególnie że ich pierwszym oponentem okazało się być Bilibili Gaming. No to co, szybkie 3:0 i do dolnej drabinki? Nie tym razem. Pogromcy Ameryki sprowadzili wicemistrzów LoL Pro League do pełnego BO5 i przez chwilę pozwolili kibicom uwierzyć, że są w stanie z nimi zwyciężyć. To się akurat nie udało i PSG faktycznie wylądowało w drabince przegranych, ale od tego momentu zaczęto patrzeć na nich ze znacznie większym respektem. I choć miesiąc miodowy zakończył się 0:3 przeciwko G2 Esports, to trudno byłoby mieć do podopiecznych Chenga "CorGiego" Pin-Luna jakiekolwiek pretensje. Stawiane wobec nich oczekiwania nie zostały tylko spełnione. Zostały przekroczone i to kilkukrotnie, a wiara fanów tego regionu w kontekście kolejnych turniejów z pewnością powróciła.

Ameryka na MSI pokazała dwa różne oblicza

Schody zaczynają się przy regionach, które na MSI wysłały więcej niż jednego reprezentanta. Bo jak tu wspólnie rozliczyć drużyny, które notowały skrajnie odmienne wyniki? O FlyQuest trudno byłoby powiedzieć wiele dobrego. Już pierwsze spotkanie z PSG wywołało drobne wątpliwości. Choć formacja Kacpra "Inspireda" Słomy finalnie wyszła z tego pojedynku zwycięsko, to forma indywidualna poszczególnych zawodników i decyzje drużynowe pozostawiały sporo do życzenia. Starcie z T1 z góry miało być przegrane i takie właśnie było, jednak stomp w niewiele ponad 17 minut zostawił po sobie spory niesmak. Następnie wicemistrzowie LCS ponieśli wspomnianą już porażkę z Tajwańczykami, która przypieczętowała ich losy na tym turnieju. I mimo że ich "oprawcy" zaprezentowali się w play-offach naprawdę solidnie, to od drużyny z takim doświadczeniem międzynarodowym oczekiwałoby się więcej niż sromotnej przegranej ze względnie dobrym zespołem. Znacznie więcej.

Jensen, FlyQuest, MSI 2024fot. Riot Games/Colin Young-Wolff

Team Liquid Honda natomiast sprawił fanom Ameryki miłą niespodziankę, jednocześnie płatając przykrego psikusa Europie. Mówiło się, że Eain "APA" Stearns i spółka mistrzostwo LCS wygrali w chipsach, a koniec końców pokażą się gorzej niż FLY. Jakże błędne to były założenia! Zaczęło się niewinnie i przewidywalnie – 0:3 od TES. A skoro Fnatic w starciu z tym samym TES pokazało klasę, to Liquid przeciwko Czarno-Pomarańczowym nie będzie miało żadnych szans, prawda? No, nie do końca – było raczej odwrotnie. W kolejnym meczu TL już tyle szczęścia nie miało, gdyż T1 okazało się nie do przejścia. Nie był to jednak żaden stomp – wyszczekany midlaner i jego świta nie tylko zdołali wygrać jedną grę, ale też postawili niemały opór w tych przegranych. I jest to spory powód do radości, biorąc pod uwagę kompletny brak nadziei wobec tej formacji przed startem turnieju. Wychodzi więc na to, że rzeczywistość rozegrała się zupełnie na opak względem przewidywań.

Fatalne pożegnanie z MSI w wykonaniu Fnatic

Reprezentacja LoL EMEA Championship znalazła się w podobnej sytuacji, co bracia zza wielkiej wody. Z jednej strony żenujący finisz, z drugiej duma (ale i lekki niedosyt). I choć w kwestii Fnatic "szkoda strzępić ryja", to parę słów jednak wypadałoby o wicemistrzach Starego Kontytentu powiedzieć. O ich początkach można nawet wyrazić się pochlebnie – dwa stompy przeciwko GAM i naprawdę bliska seria z Top Esports nie wskazywały na to, co miało wydarzyć się później. Nie były to zaś występy szczególnie ponad normę, awans do fazy play-off był dla ekipy Marka "Humanoida" Brázdy planem minimum, który udało się spełnić.

Razork, Fnatic, MSI 2024fot. Riot Games/Liu YiCun

0:3 przeciwko Gen.G Esports? Cóż, spodziewane. FNC miało nawet w tych grach kilka przebłysków, które napawały optymizmem przed kolejnym starciem. Niestety – optymizm ten zamienił się w nieuzasadnione copium, gdyż Liquid zweryfikowało nieprzygotowanych zawodników, którzy obudzili się z ręką w nocniku. A to miała być jedyna drużyna, z którą przecież Fnatic nie mogło przegrać... Czy było to spowodowane zlekceważeniem przeciwnika? Czy w szeregach Czarno-Pomarańczowych po udanym wiosennym splicie LEC zadziało się coś niedobrego? Przyczyn można by szukać bez końca, ale rezultat jest jeden. Srebrni medaliści EMEA zawiedli na całej linii.

G2 przywróciło Europie nadzieję

Z drugiej strony barykady mamy zaś G2 Esports. Tak właściwie nie było wiadomo, czego spodziewać się po Samurajach. Lepszych występów niż Ameryka? Najprawdopodobniej tak. Pojedynczych urwanych punktów w seriach z Azją? Być może, chociaż nic pewnego. Był to bez dwóch zdań najlepszy zespół Europy, ale to nie mówiło zbyt wiele w kontekście MSI. Nie za wiele powiedziało też starcie z T1, które G2 mimo porażki zdołało sprowadzić do pełnego BO5. No wszystko fajnie, ale PSG zrobiło to samo z BLG, czy to znaczy, że zajdą gdzieś daleko?

Traf chciał, że formacje te w kolejnej rundzie wpadły właśnie na siebie. Rasmus "Caps" Winther i jego kompani wyszli z tego spotkania zwycięsko i w pięknym stylu pokonali Tajwańczyków 3:0. To jednak nie zwiastowało, że to samo wydarzy się przeciwko TES! A tak właśnie było. Nawet najsłabsze punkty tej drużyny nagle okazały się mocnymi stronami. Wtedy powróciła nadzieja w sercach europejskich kibiców i ten moment śmiało można było nazwać czymś nadzwyczajnym – to było więcej niż "było blisko" czy "nie było aż tak źle". Ba – według wielu do rewanżu z T1 G2 podchodziło jako faworyt.

G2 Esports, MSI 2024fot. Riot Games/Colin Young-Wolff

Lee "Faker" Sang-hyeok miał jednak rację, mówiąc, że będzie to łatwe 3:0. Królewska formacja z Korei rozgromiła Europejczyków bez żadnego problemu, wskutek czego ci zakończyli swoją przygodę z MSI na czwartym miejscu. Biorąc natomiast pod uwagę tendencję spadkową naszego regionu w ostatnich latach, to i tak można uznać to za spory sukces. Wszak na ostatnich Worldsach nawet najniższe seedy lig azjatyckich były nie do przeskoczenia, podobnie jak pierwsza siła LCS. Co za tym idzie, mistrzów LEC można rozliczyć jedynie na plus i czekać, czy pozytywne symptomy wybrzmią jeszcze głośniej na kolejnych mistrzostwach świata.

Chiny znalazły się w sporym dołku

To nie tak miało wyglądać. Trzy lata temu? LPL wygrywa MSI. Dwa lata temu? LPL wygrywa MSI. Rok temu? LPL wygrywa MSI, mając w finale dwóch reprezentantów. To, co wydarzyło się w 2024 roku, z pewnością przez zwolenników chińskiego regionu nie zostanie dobrze zapamiętane. A w szczególności wyczyny Top Esports, które rozpoczęło cały turniej naprawdę solidnie. Piękny start, niemal czysty awans z play-inów, 3:0 przeciwko Liquid i niesamowicie bliska seria z przyszłymi mistrzami turnieju zamydliły oczy kibicom Yu "JackeyLove'a" Wen-Bo. Prawdopodobnie nie tylko kibicom – europejskim fanom również drżały kolana na myśl o starciu G2 ze srebrnymi medalistami LPL. Jak się okazało, niepotrzebnie. Botlane, który miał wywieźć dolną aleję Samurajów z turnieju, schował się w mysią dziurę. A drużynę złożoną z trzech mistrzów świata śmiało można określić jednym z największych rozczarowań tego turnieju, bo finisz poniżej topowej czwórki takim zawodnikom po prostu nie przystoi.

JackeyLove, Top Esports, MSI 2024fot. Riot Games/Colin Young-Wolff

Znacznie trudniej za to ocenić Bilibili Gaming. Bo czy finał MSI można nazwać kiepskim rezultatem? Raczej nie. Patrząc natomiast na całą drogę przebytą przez chińskich liderów, zarzutów znajdzie się całkiem sporo. Seria z PSG miała być prosta – skończyła się na pełnym BO5, w którym BLG poczuło realne zagrożenie. T1 bez wybitnej formy najpierw urwało jeden punkt w serii, by kolejną sprowadzić również do pięciu gier, które trzymały w napięciu do samego końca. I chociaż drugie miejsce i dwukrotna porażka z Gen.G absolutnie nie są powodem do wstydu, to całościowe dokonania LPL pozostawiły po sobie pewien niesmak ze względu na obie ekipy. Historyczna potęga po kilku latach władzy absolutnej w końcu upadła i do kolejnych MSI być może podchodzić będziemy już z nieco innym nastawieniem, bez tak dużego kredytu zaufania do Chińczyków.

Korea zdominowała MSI? Nie, to tylko Gen.G

Nie da się ukryć, że MSI 2024 nie było najlepszym okresem w karierze Fakera. I to chyba najbardziej przebijający się wniosek, jeśli chodzi o występy T1. Mistrzowie świata nie zdominowali swojego regionu i nie wyglądali jak drużyna, która może sięgnąć po kolejny tytuł. Ale na Worldsach było tak samo. A wszyscy wiemy, jak się skończyło. Top 4, może top 3 było więc bezpiecznym założeniem, które legendarny midlaner i jego sojusznicy ostatecznie spełnili. Oprócz widowiskowego zwycięstwa z G2 żadna seria w ich wykonaniu nie wywołała jednak szczególnego zachwytu i chyba wszyscy czujemy, że ten brązowy medal jest taki... "bo nikogo lepszego na to miejsce nie było". Wyjście z play-inów? Formalność. Wygrana z TL? Trochę się pomęczyli, ale względnie łatwa. G2 Esports? Najpierw godny przeciwnik, potem bułka z masłem. Okazuje się natomiast, że zachodnie ekipy były szczytem możliwości T1. Królewscy nie wygrali bowiem żadnej serii ze wschodnim zespołem.

Faker, T1, MSI 2024fot. Riot Games/Liu YiCun

O Gen.G zaś po raz pierwszy nie można powiedzieć złego słowa. Pod szyldem organizacji, która rok w rok stawiana była jako pretendent do wielkich czynów, w końcu znaleźli się właściwi zawodnicy. Jeong "Chovy" Ji-hoon i jego mistrzowscy kompani nie przegrali żadnego spotkania i w ciągu czterech serii stracili tylko cztery punkty, gromiąc po drodze na szczyt Europę i aż trzykrotnie Chiny, w tym dwa razy BLG. Łatka klątwy nareszcie została odpięta, a wierni kibice zamiast kolejnego rozczarowania doczekali się spełnienia swoich snów i dowodu na to, że GEN jednak może coś wygrać.


Kurz po MSI opada, zatem pora będzie wrócić myślami do nadchodzącego letniego splitu LEC. Ten rozpocznie się już 8 czerwca. Transmisję ze wszystkich spotkań będziecie mogli oglądać na kanałach Polsat Games w telewizji, na Twitchu oraz w serwisie YouTube. A jeśli chcielibyście jeszcze raz spojrzeć na przebieg MSI 2024, to zapraszamy do relacji tekstowej, w której znajdziecie się po kliknięciu poniższego baneru: