Wygląda na to, że MKOl niezbyt wyobraża sobie sytuację, w której na sportowych salonach pojawia się esport. Co więcej, śledząc wypowiedzi osób związanych z branżą można odnieść wrażenie, że i esport nie za bardzo chce się na owe salony pchać. A mimo to dyskusja na ten temat trwa już od dłuższego czas i pewnie potrwa jeszcze jakiś czas, ale wraz z nią pojawia się też problem, który ewidentnie spędza sen z powiek licznym wojownikom klawiatury, którzy zgodnie ze znanym nam z "Dnia Świra" Marka Koterskiego mottem uznają, że "moja jest tylko racja" oraz, że "moja racja jest racja najmojsza". A owy problem brzmi: Czy esport to sport?

Gdybyśmy mieli trzymać się słownikowej definicji, uznalibyśmy, że tak. I to wszystko, na tym koniec na dziś, zapraszam za tydzień. Rozejść się.

Otóż nie. Kłopot polega na tym, że wiele osób utożsamia sport z potem, krwią i łzami – ogólnie z wysiłkiem fizycznym – podczas gdy pod definicję sportu podciągnąć możemy również doskonalenie takich rzeczy, jak wytrwałość, praca zespołowa czy silna wola. Dlatego też od dawna już za sport uznajemy nie tylko lekkoatletykę czy piłkę nożną, ale również brydż, snooker czy sporty motorowe. A przecież w tych trzech ostatnich dyscyplinach ćwiczenia fizyczne nie są elementem samego sportu, ale jednym ze składników doskonalenia się w nim i podobnie rzecz ma się w esporcie. Tutaj GRANIE ogranicza się tylko do grania jedynie w wypadku amatorów, natomiast wśród profesjonalistów coraz częstsza jest praca z trenerami od ćwiczeń fizycznych czy też dietetykami. A to wszystko dlatego, że esportowiec też musi być zdrowy, by radzić sobie w coraz bardziej wymagającej dyscyplinie, że tak prowokacyjnie napiszę, sportu.

Bo skoro od wielu lat za sport uznajemy brydża, snookera, darta czy nomen omen sport motorowe, to dlaczego akurat ten esport jest dla wielu solą w oku? Pewnie nadal swój udział w tym wszystkim ma wizerunek nerda z nadwagą, który zakorzenił się w świadomości osób spoza branży, a który z rzeczywistością ma niewiele wspólnego. Oczywiście wśród esportowcców znajdziemy wiele osób z kilkoma czy kilkunastoma dodatkowymi kilogramami, ale wystarczy rzucić okiem na zdjęcia z pierwszego lepszego profesjonalnego turnieju CS:GO, by zdać sobie sprawę, że lwia część wszystkich graczy ma raczej dość przeciętne sylwetki, oscylujące między byciem szczupłym a posiadaniem lekkiego brzuszka, który ma raczej większość z nas. Dość zabawny jest też argument mówiący, że jeżeli uznamy esport za sport, to dzieci będą miały wymówkę, by całymi dniami siedzieć przed monitorem. Otóż, drodzy zatroskani rodzice, to przede wszystkim od was, a nie od nomenklatury, zależy jak czas spędzają wasze dzieci. Jeżeli dziatwa ma nadwagę i mało się rusza to problem leży raczej w wychowaniu, a nie w wyświetlanych na ekranie pikselach.

A że siedzenie zbyt długo przed komputerem szkodzi? Oczywiście, że tak. Tak samo jak szkodliwe może być codzienne narażanie swojego organizmu na ogromny wysiłek fizyczny bez dawania mu czasu na regenerację. Zresztą, na jaką rzecz byśmy nie spojrzeli, w nadmiarze jest ona szkodliwa i potrzebny jest umiar. Niestety tutaj mamy do czynienia z zero jedynkowym myśleniem – jeżeli ktoś gra na komputerze to na pewno nie ma czasu na aktywność sportową. Ma to mniej więcej taki sam sens, jak stwierdzenie, że skoro lubię zieloną herbatę to pewnie piję tylko ją, bo nie mam już czasu pić niczego innego.

Generalnie boli mnie ta cała kwestia, bo wystarczy wejść na pierwszy lepszy portal sportowy, który z uwagi na rosnącą popularność esportu postanowił zainteresować się tematem. Problem w tym, że tematem nie chcą zainteresować się odbiorcy tradycyjnego sportu, bo mają już wyrobione zdanie, oparte najczęściej na przekazie medialnym, który z założenia jest bardziej sensacyjny niż obiektywny. No i mają to zdanie, widzą coś, co według nich jest szkodliwe. I plują. A to przecież ten brak społecznej świadomości sprawia, że niektóre podmioty tak długo bały się albo nadal boją się wejść w esport. W obawie przed hejtem, w obawie przed niezrozumieniem. Obecnie stwierdzenie "esport to sport" jest niczym wsadzenie kija w mrowisko albo rozpoczęcie dyskusji na temat wyższość jednej partii politycznej nad drugą – jest to zadanie tylko dla odważnych albo głupich, którzy nie wiedzą na co się piszą.

Tak czy inaczej, dlaczego mielibyśmy nie traktować esportu jako specyficznej dziedziny sportu, skoro traktowanie emaila jako specyficznej wiadomości i ebooka jako specyficznej książki, już takiej odrazy w nas nie budzi? Powiem wam dlaczego – bo tak. Bo żyjemy w kraju, który jednak ze wszystkich sił stara się być konserwatywny i nierzadko ze wszystkich sił woli trzymać się tradycji niźli zauważyć, że świat się zmienia. W lepszą czy gorszą stronę? Zapewne po trochu w każdą z nich, ale jednak żyjemy w okresie nieustannych zmian, które dziś są szczególnie widoczne. I o ile jest wiele kwestii, które należy piętnować, tak warto byłoby wcześniej jednak nieco się na ich temat dowiedzieć, zamiast atakować je na dobrą sprawę z urzędu. Ja wiem, że to trudne i czasochłonne – ale zawsze to lepsze rozwiązanie niż bycie zwykłym krzykaczem, który potrafi tylko krzyczeć. I nic więcej.

Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn