Każdy albo prawie każdy, kto chociaż raz był w związku, kojarzy zapewne ten moment, gdy jest się przygotowanym do wyjścia, ale mimo to trzeba jeszcze poczekać na partnerkę. I czekać, i czekać, i czekać. Prawie że w nieskończoność. Wybaczcie drogie Panie (o ile czytacie ten tekst), ale zapewne część męskiego grona czytelników ma podobne doświadczenia. I tak właśnie czuję się także teraz. Wyglądam świetnych akcji, zaskakujących ruchów transferowych i angażujących dram. Ale żadnej z tych rzeczy nie ma, bo scena CS:GO nie jest jeszcze gotowa i minie nieco czasu, nim gotowa się stanie.
Ostatnie tygodnie to w wypadku Counter-Strike'a potężny sen letni (no bo przecież nie zimowy). Cała scena zapadła w letarg, przez co ciekawe informacje policzyć możemy na palcach jednej ręki u drwala. Nie dzieje się zupełnie nic i przyznam szczerze, że jest to potwornie irytujące. Możemy narzekać na potężne nagromadzenie różnego rodzaju turniejów, które potrafią nawet nakładać się na siebie nawzajem, ale dzięki temu ciągle jest o czym mówić i o czym pisać. Ostatnio natomiast do rangi wielkich wydarzeń urosły zmiany w szeregach Heroic i OpTic Gaming czy też wyniki zmagań w ramach LOOT.BET/CS. To dobitnie świadczy o tym, że mamy kryzys, który śmiało możemy nazwać sezonem ogórkowym. Nie wiem, czy was fakt ten irytuje, ale mnie jak cholera.
Na całe szczęście nie potrwa to już zbyt długo. Za kilkanaście dni startuje przecież berliński Major, a po nim lawina ruszy. Zaczną się kolejne przetasowania w składach, a nie wątpię, że będzie ich naprawdę sporo. Możemy spodziewać się roszad z Ninjas in Pyjamas, we Fnatic, w FaZe Clanie, w MIBR i pewnie jeszcze w kilku innych formacjach, które zawiodą na turnieju StarLaddera. Do gry wróci też krajowa czołówka, bo przy całym szacunku do Izako Boars czy też PACT – czekamy jednak na pojedynki Aristocracy, Virtus.pro czy też x-kom AGO. A skoro już przy Polakach jesteśmy, to warto wspomnieć, że niedługo powrócą też otwarte turnieje eliminacyjne, podczas których znowu będziemy irytować się rodzimymi ekipami, prezentującymi cosplay polskich klubów piłkarskich w europejskich pucharach.
Innymi słowy – wszystko wróci do normalności. I chociaż czekanie na ten moment jest niezwykle irytujące, by nie powiedzieć dosadniej, to być może jest także potrzebne? Zdążyliśmy przecież nieco wypocząć i nawet zatęsknić za emocjami fundowanymi nam przez rycerzy myszki i klawiatury. Poczuliśmy, że czegoś nam brakuje – nie mamy komu kibicować, nie mamy z kogo się naśmiewać, nie ma kto nas denerwować. Ową tęsknotę za normalnym stanem sceny można motywować w dowolny sposób. Być może jest to nawet coś na wzór syndromu sztokholmskiego, bo na co dzień narzekamy przecież na wszystkie ułomności Counter-Strike'a, na indolencję Polaków i inne rzeczy. Ale na koniec dnia, gdy tkwimy między jednym turniejem a drugim, i tak przychodzi do głowy myśl: "Do cholery jasnej, ile jeszcze można czekać?!".